niedziela, marca 30, 2014

Rozdział 11 (46). "Moment ciszy przed burzą"

"Czuję twój nóż,
wchodzi w sam środek
by przeciąć mój rdzeń
ale ja nie krwawię
Wszystko co mówisz, czyni mnie małą
im jesteś większy tym mocniej upadniesz

Używasz słów jak broni, kochanie
ale Twoje noże nie ranią, kiedy się nie boję
myślisz, ze jesteś głęboko pod moją skórą
starasz się utrzymać moje cierpienie
jeśli używasz swoich słów jak broni
zatem jako broni użyję brak łez."


- Birdy- Words As Weapons

     Najbardziej lubię myśleć nad czymś w samotności. Dlaczego? Zapewne dlatego że pięć innych głosów mówiących jednocześnie doprowadza mnie do szału. Każdy mówi coś innego, ale na ten sam temat.

     Opierałam głowę na dłoni i starałam się nie wybuchnąć, gdy Richard i Victor "uprzejmie" rozmawiali. Polegało to na tym, że Victor zarzucał Richardowi głupotę, bo bezmyślnie rzucił się do walki. Richard wtedy odpowiadał coś w stylu "A co, miałem się przyglądać?". Wtedy sytuacja się powtarzała. I tak już od dobrych pięciu minut. Zrezygnowaliśmy z ingerencji w rozmowę, gdy Victor zaczął obarczać winą także Rachel. Chyba wstał dziś lewą nogą.
     - Ta konwersacja już dawno straciła sens - wtrącił się Damian. Miał znudzoną minę. Z trudem namówiliśmy go na rozmowę o jego matce. Rozmowę, która jeszcze nie miała okazji mieć miejsca. Richard i Victor odwrócili głowy jednocześnie. - Oboje jesteście idiotami, sądząc że wasze krzyki rozwiążą sprawę. Ludzie umarli, koniec kropka. Jeśli zgodzicie się zamknąć, to z chęcią przyznam, że to moja wina. Z resztą, to i tak moja wina.
     Victor prychnął oburzony, a Richard usiadł na miejscu. Damian uśmiechnął się z zadowoleniem. Po wydarzeniach z przedwczoraj miał smętny humor. Czuł się winny śmierci tych niewinnych ludzi, a ja nie wiedziałam co na to powiedzieć. Wolałam go nie okłamywać, więc po prostu zostawiłam go w spokoju. Jakoś sobie z tym poradził, sądząc po tym że zachowywał się jak wcześniej.
     - Przypomnijcie mi co on tak właściwie tu robi? - spytał już spokojniej Victor, wskazując na Damiana.
     - Musimy jakoś dojść do tego, dlaczego Talia została wybrana na prezydenta. A Damian zna Talię lepiej niż my wszyscy razem wzięci - wyjaśniła Rachel. Victor przewrócił oczyma.
     - Biorąc pod uwagę to, że wiemy n i c, trochę nam to zajmie - wtrąciłam.
     - Najbardziej zastanawia mnie to, dlaczego wszyscy zebrani cieszyli się z tego wyboru. Srebrni oznaczają się niezwykle wysoką nienawiścią do ludzi. - Richard wbił wzrok w jakiś odległy punkt. Mnie także to zastanawiało. Dlaczego ją wybrano? Czy to możliwe, by była jakoś powiązana z tą całą wojną?
     Spojrzałam na twarze zebranych w moim biurze. Rachel opierała się o ścianę i ze splecionymi rękoma na piersi wpatrywała się w podłogę. Jej twarz przypominała kamienną maskę, nie wyrażała żadnych uczuć. Richard siedział na krześle, a za nim stała milcząca od początku spotkania Koriand'r. Damian siedział na biurku, tuż obok mnie i wymieniał się spojrzeniami z Victorem. Nie darzyli się zbyt wielką sympatią.
     - Twoja matka nie mówiła ci czegoś na ten temat gdy jeszcze z nią mieszkałeś? - spytał Richard Damiana. - Może to jakieś zaplanowane działania.
     - Nie - pokręcił głową. - Ale możliwe że robiła to za plecami wszystkich, nawet swojego ojca.
     - Jeśli Talia to zaplanowała, to nie zdziwiłabym się, gdyby to ona odpowiadała za ten atak na nasze miasta. Tylko dlaczego? Nawet jeśli to ona i Liga za tym stoją, po co to wszystko? I dlaczego zaatakowali tylko kilka miast, przecież Liga działa na całym świecie - powiedziałam. W tej układance brakowało wielu części.
     - Mamy przed sobą tysiące pytań i tak niewiele odpowiedzi - stwierdziła ponuro Rachel.
     - Talia próbowała znaleźć Rachel i Kori, prawda? - zapytał retorycznie Victor. Spojrzałam na niego. Wyglądał, jakby przed chwilą go olśniło. - Ale dlaczego nie pytała o Megan? Mogła z łatwością się dowiedzieć od miejscowej policji, że razem z Damianem byli okresowo zatrzymani.
     - Mów na co wpadłeś, Watsonie - rzucił drwiąco Damian. Victor posłał mu nieprzyjemne spojrzenie.
     - Istnieje możliwość, że Talia szukała tylko osób walczących przeciw przestępczości przed wojną.
     - Stop. Zapomniałeś, że Damian jako Robin pomagał Batmanowi - zauważył trafnie Richard. Na chwilę zapadła cisza, ale Victor znów podjął rozmowę.
     - Ale wcześniej należałeś do Ligi Zabójców? - zwrócił się do Damiana.
     - Nigdy nie przestałem - wzruszył ramionami Damian. - Tylko co to ma wspólnego z moją matką?
     - Może Talia nie planowała przejąć władzy nad światem, tylko pozbawić go obrońców - olśniło mnie. Wszystkie oczy skierowały się na mnie. - W Gotham, Metropolis, Star i Jump City zamieszkiwało najwięcej członków Ligi Sprawiedliwych i Tytanów. Jeśli Liga Zabójców i Talia stoją za tym, zapewne mieli na celu osłabić ludzkość. Ra's al Ghul mógłby wtedy bez przeszkód naginać prawo, by szantażować światowych przywódców z korzyścią dla siebie. A wtedy zagwarantowałby swojej organizacji i całej światowej siatce przestępczej przetrwanie na długi czas.
     - To plan idealny. I całkowicie podobny do sposobu działania Ligi - powiedział Victor.
     Drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju wpadł Wally. Miał szeroki uśmiech na twarzy, jakby właśnie zdarzyła się najlepsza rzecz na świecie.
     - Przepraszam, że przerywam arcyważne spotkanie...
     - Mów czego chcesz, Wally - przewróciłam oczyma.
     - No więc. Mamy dwójkę gości. Trochę... nielegalnie - wyjaśnił rudowłosy, zastanawiając się nad doborem słów. Zniecierpliwiłam się.
     - Cholera jasna, Wally! Wszyscy jesteśmy tu nielegalnie. Kto przyszedł?
     - Willow. I przyprowadziła ze sobą kolejnego uciekiniera z więzienia. Tym razem z Metropolis - wyrzucił z siebie. Uniosłam brew. Co Willow robi w Gotham? Przecież powinna być w Bludhaven, razem ze swoim oddziałem!
     - Dzięki za wprowadzenie. A teraz z drogi - rzucił ktoś zza drzwi. Chuda postać odepchnęła Wally'ego z przejścia, po czym weszła do środka. Ubrana cała na czarno, z kapturem na głowie i kataną przewieszoną przez ramię. Łokciem zatrzasnęła drzwi i zrzuciła kaptur. Różowe włosy rozsypały się na ramiona. Richard, Kori i Victor wbili w nią niedowierzające spojrzenia.
     - Wspaniale - stwierdziłam sarkastycznie. - Co tutaj robisz?
     - Też miło cię widzieć - uśmiechnęła się słodko. - Sprawa numer jeden. Macie nieźle przerąbane. Wczoraj doszły do mnie świeże wieści o Talii. Sprawa numer dwa. Mamy kolejny wspaniały przypadek uwolnienia. Blond włosa ślicznotka cztery dni temu wymknęła się z więzienia w Metropolis. Dianah Lance, znana wcześniej jako Black Canary. Mam ją ze sobą, obecnie siedzi gdzieś z dwójką twoich. Miałam o tym powiedzieć na kolejnym zebraniu, ale postanowiłam cię odwiedzić.
     - Dlaczego przyprowadziłaś ją do mnie?
     - Bo nie lubię Wrena, a Nick doprowadza mnie do szału. Do Heather mam za daleko, więc wypadło na ciebie - wyliczała.
     - O czym wy mówicie?! I co Willow tu robi? - zbulwersował się Victor. Willow spojrzała na niego, jakby spadł z księżyca. Zdawała się dopiero teraz zauważyć obecność w pokoju kogoś po za mną i nią.
     - Och. To o twoje uwolnienie Megan prosiła na poprzednim zebraniu - zauważyła odkrywczo. Westchnęłam ciężko. To będzie długi dzień. Twarz Victora przybrała ogłupiały wyraz. Nic nie rozumiał.
     - Willow dowodzi Ruchem o przetrwanie w Bludhaven - wyjaśniłam krótko.
     - Dokładnie. Ale oficjalnie o tym nie wiecie, bo to tajna informacja - rzuciła beztrosko. - Nie rozgłaszamy kim są przywódcy danych oddziałów po za danym miastem. W razie aresztowania istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś wsypie inne oddziały.
     - Ile jest w sumie oddziałów organizacji? - spytał Richard.
     - Pięć. Ja dowodzę w Bludhaven, Wren w Metropolis, Meggy w Gotham, Nick w Star City i  Heather w Central City. A najgorszą sytuację polityczną mamy w Gotham - dodała Willow z westchnieniem. Sekundę później otworzyła szerzej oczy i spojrzała Richarda. - Czy ty nie powinieneś być w więzieniu?!
     Zamarliśmy w miejscu. Na twarzy Willow pojawiło się oburzenie. Nie powiedziałam nic o tym, że Kori uwolniła Richarda. Zakazałam im tylko wychodzenia z kryjówki, by nikt ich nie zauważył. Ale teraz Willow wbiła we mnie niespokojne spojrzenie i zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam.
     - Co on tu robi? - założyła dłonie na biodrach.
     - Mieliśmy niewielkie... kłopoty. Pewna osoba bez pozwolenia wkradła się do więzienia i uwolniła Richarda - powiedziałam cicho. Teraz od Willow zależało, jak dalej się to rozegra. Spojrzałam na nią błagalnie.
     - Ugh. Udam, że o tym nie wiem - powiedziała, odrzucając ręce na boki. Odwróciła się w kierunku drzwi, a ja zeskoczyłam z biurka. - Chodźmy po Dianah.
     Reszta została w pokoju. Razem z Willow przemierzyłyśmy korytarz i stanęłyśmy w stołówce. Willow rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem Dianah. Kilka osób spojrzało w stronę Wil. Gdziekolwiek się pojawiała, przyciągała uwagę otoczenia. Była niską dziewczyną o różowych włosach, porcelanowej cerze i niebieskich, przenikliwych oczach. Zawsze chodziła ubrana na czarno, z różowymi akcentami i nie rozstawała się ze swoją kataną. Trudno było ją przeoczyć.
     - Tutaj jesteś - westchnęła z ulgą i podeszła do wysokiej, zgrabnej blondynki, która właśnie weszła do pomieszczenia od strony głównego wyjścia. Miała zmęczony wzrok, przecięty łuk brwiowy i kilka siniaków na odsłoniętych rękach. Jej więzienny strój był trochę postrzępiony. Ruszyłam w jej stronę.
     - To jest Megan - przedstawiła mnie Willow. Dianah uśmiechnęła się lekko i odgarnęła posklejane włosy z czoła.
     - To ja tu dowodzę. I myślę, że przyda ci się prysznic - rzuciłam, mierząc ją wzrokiem. Nie była w najlepszym stanie.
     - Ja wrócę już do siebie. Do zobaczenia - pożegnała się Wil. Odwróciłam się i poszłam przodem. Dianah ruszyła za mną. Szłyśmy przez dłuższy czas w ciszy. Nie miałam okazji poznać Black Canary osobiście, ale widziałam ją kilka razy w telewizji. Wyglądała na osobę pewną siebie, odważną i nieustraszoną. Ale teraz miała zagubiony wyraz twarzy i rozglądała się wokół, nie bardzo wiedząc o co zapytać najpierw. Wszyscy tak wyglądaliśmy, gdy przyszło nam stanąć twarzą w twarz z tą sytuacją.
     - To jeden z wolnych pokoi. Świeże ubrania są w środku, a łazienka tuż za rogiem. Później przyjdź do stołówki, zjesz coś i porozmawiamy - powiedziałam szybko, otwierając drzwi. Pokój wyglądał jak każdy inny; drewniane biurko i krzesło, wąska szafa, pojedyncza lampka na stoliku. Na zasłanym łóżku leżały równo poskładane ubrania i buty.
     - Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością Dianah, wchodząc do środka.
     - Nie ma za co.
 
     Siedziałam obok Richarda przy stoliku i słuchałam jakiejś przydługiej opowieści Victora. Humor mu się poprawił i już nie naskakiwał na wszystkich dookoła. Rachel nie było dzisiaj z nami. Została w swoim pokoju i medytowała. Gdy spytałam czy wszystko ok, mruknęła coś w stylu "Taa, jasne" i zatrzasnęła drzwi przed nosem.
     Kori w milczeniu kończyła posiłek, przyglądając się uważnie osobom przy innych stolikach. Ostatnio zrobiła się nieobecna i chodziła z głową w chmurach.
     - Będziemy dziś ćwiczyć? - wyrwał mnie z zamyślenia głos Damiana. Spoglądał na mnie wyczekująco, znad butelki z wodą. Pokręciłam przecząco głową.
     - Mam kilka rzeczy do zrobienia. Poćwicz sam. Albo weź Tima, czy Richarda.
     Damian przewrócił oczyma. Rozejrzałam się po stołówce. O tej porze było tutaj sporo osób. Bez trudu jednak wyłowiłam wzrokiem Dianah, która z tacą z jedzeniem zmierzała w naszą stronę. Przesunęłam się i kiwnęłam na Damiana, który usiadł obok mnie. Dianah zajęła miejsce naprzeciw nas. Prysznic zdecydowanie się jej przysłużył. Poczułam na sobie pytający wzrok Damiana.
     - Kto to jest? - spytał bez ogródek. Dianah uniosła brew.
     - Dianah Lance. Wcześniej Black Canary - wyjaśniłam.
     - Ach. No tak - wzruszył ramionami i zajął się jedzeniem. Dianah nie mogła oderwać od niego zdziwionego wzroku.
     - Poznaj Damiana. Jest żywym dowodem na to, że małe też potrafi być wkurzające - wtrącił się Victor. Richard i Kori zaśmiali się. Damian spojrzał na Victora takim wzrokiem, jakby chciał go udusić myślą. Na twarzy Dianah pojawił się pobłażliwy uśmiech.
     - Daj spokój - rzuciłam do Damiana. Prychnął obrażony i odwrócił wzrok w inną stronę.
     - Ja jestem Victor Stone - przedstawił się czarnoskóry. - To jest Koriand'r, a to Richard Grayson.
     Kori uśmiechnęła się delikatnie do Dianah. Kosmyk rudych włosów wydostał się z luźnego kucyka i opadł na twarz.
     - Nie jesteś z tej planety, prawda? - zauważyła trafnie, zwracając się do Kori.
     - Pochodzę z Tamaranu. To dość daleko od Ziemi - wyjaśniła.
     - Znałam mężczyznę, który pochodził z Marsa. Ale nie mam pojęcia gdzie teraz jest - powiedziała Dianah. W jej głosie wyczułam nutę smutku. Należała do Ligi Sprawiedliwych. Trójka członków została zabita, a reszta przebywała prawdopodobnie w więzieniu. Nieciekawa sytuacja. - Może macie jakieś informacje na temat reszty Ligi Sprawiedliwych?
     Spojrzała na mnie z nadzieją. Zmarszczyłam czoło. Mówienie, że ktoś umarł to rzecz, do której nigdy się nie przyzwyczaję.
     - Barry Allen*, został zastrzelony. Jego podopieczny mieszka tutaj z nami. Clark Kent* także nie żyje. Zapewne użyli broni z kryptonitu, by się go pozbyć. Taki sam los spotkał Karę* i Connera* - powiedziałam cicho. Dianah spuściła wzrok.
     - A Diana i Bruce?
     - Diana jest prawdopodobnie w więzieniu w Gotham. A Bruce... został zabity podczas publicznej egzekucji. O reszcie Ligi nic mi nie wiadomo. - dokończyłam. Damian wstał gwałtownie od stołu i bez słowa odszedł. Wspominanie często o jego ojcu nie było dobrym pomysłem. Dianah westchnęła ze smutkiem i podążyła wzrokiem za odchodzącym Damianem.
     - On także należy do organizacji? - spytała. Gdy pokiwałam twierdząco głową, uniosła brwi do góry. - Ma jakieś jedenaście lat. Nie jest trochę za młody?
     - Nie martw się o Damiana. Był szkolony w walce przez najlepszych - rzuciłam. Kori i i Richard pożegnali się i także odeszli od stołu. Chwilę później w stronę swojego pokoju ruszył także Victor. Zostałam sam na sam z Dianah.
     - Wiem, że jesteś trochę oszołomiona i tak dalej. Ale muszę cię spytać, o to co się działo w więzieniu - powiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. Skinęła głową.
     - Przetrzymywali nas w szklanych celach. Po jednym korytarzu poruszało się za dnia około dwudziestu strażników, w nocy było ich więcej. Cele dało się odblokować z zewnątrz, za pomocą uniwersalnego kodu. W normalne dni przynosili nam dwa posiłki dziennie i podawali jakieś środki dożylne. Często byłam po nich śpiąca, albo drętwiały mi kończyny.
     - A co było w te "nienormalne" dni?
     - Co kilka dni wybierali sobie kilkanaście osób, by robić na nich testy. Moja cela była tuż przy korytarzu, gdzie je przeprowadzano, więc widziałam wszystkie wprowadzane tam osoby. Zwykle było słychać krótkie krzyki, a później było cicho. Wracali tak jak weszli, byli tylko nieprzytomni. Ale były też takie dni... - przerwała. Skierowała wzrok na ścianę. W jej oczach czaił się strach, ból, współczucie. - Były też takie dni, podczas których brali więcej osób. Wielu z nas wiedziało, co to znaczy. Ci 'wybrańcy' wyrywali się jak szaleni, krzyczeli i przeklinali. Strażnicy ich wtedy kopali, do czasu aż się uspokoili. Ale nie to było najgorsze. Gdy już drzwi się zamykały, po całym więzieniu rozlegały się potworne krzyki cierpiących ludzi. To były najbardziej przerażające odgłosy jakie w życiu słyszałam.
     - Czy... ciebie też kiedyś wzięli? - spytałam niepewnie. Dianah nie patrzyła na mnie. Wspominanie tego sprawiało jej ból, ale mówiła dalej.
     - Trzy razy. Przywiązali mnie do stołu i podali środek, który mnie unieruchomił. Mogłam tylko patrzeć i cierpieć. Wtedy jeden z nich wyjął narzędzie, którym w szpitalach amputuje się kończyny. I tak po prostu...
     - Nie musisz mówić dalej. Domyślam się co się stało - przerwałam jej oszołomiona.
     Zostawiłam Dianah przy stoliku. Nie mogłam sobie tego wyobrazić i tego zrozumieć. Więzienia służyły tylko po to, by sprawiać im ból? Wiedziałam, że Srebrni są w posiadaniu substancji, które leczą ciężkie rany i potrafią sprawić, że części ciała odrastają jak u rozgwiazdy. Tylko jaki sens był w tym, że najpierw odcinali im nogi, czy ręce a później pozwalali im odrosnąć?
     Testy, eksperymenty, badania. Znalazłam tylko jedno wytłumaczenie: Po prostu cieszy ich zadawanie cierpienia niewinnym ludziom.

___

* Barry Allen - Flash
Clark Kent - Superman
Kara Zor-El - Supergirl
Conner Kent - Superboy
Diana - Wonder Woman
Bruce Wayne - Batman

 _____

Pisanie tego rozdziału wyglądało mniej więcej tak, że siedziałam przed komputerem na blogerze i zastanawiałam się, co dalej. Bo żadnego pomysłu nie miałam... Takie chwilowe zawieszenie -.-
Wiem, nudno. Wiem, krótko. Wiem, jest niedziela, a miało być w sobotę. Wiem. Nie zabijacie x.x

4 komentarze:

  1. ''Poznaj Damiana. Jest żywym dowodem na to, że małe też potrafi być wkurzające.'' Prawda :) Choc krótki i ''nudny'' to fajny :D
    ~Eva

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się chyba od ciebie uzależniłam Megan ._. Od ciebie i twojego cudnego opka, bo codziennie tu wchodzę i patrzę, czy nie ma nextu... to chyba trochę niezdrowe nie?Zwłaszcza, że komentuję ze sporym opuźnieniem albo wcale ._.
    Dobra, to teraz tak, ledwo wstałam i jestem strasznie przymulona, więc w skrócie:
    Victor, odwal się od mojego Damiana! >.< Jeszcze raz powiesz, że jest wkurzający to ci zęby poprzestawiam!
    Wally... chyba nic więcej nie muszę mówić nie?
    Willow! Haha! No tego właśnie się po niej spodziewałam! Że zrobi coś niespodziewanego! No i oczywiście, że nie wyda :) kto by takiego cudnego Richarda wydał *q*
    Feliks: Will, ślina ci cieknie O,o
    Wiem *q*
    Will...
    Feliks:... która jest zbyt wielkim leniem, żeby się zalogować.
    Jest wcześnie, no T.T

    OdpowiedzUsuń
  3. faaaaajnyyyyy ;)
    I co mam jeszcze pisać????
    "Poznaj Damiana. Jest żywym dowodem na to, że małe też potrafi być wkurzające.''
    Mam młodszego brata- znam ten ból. (chociaż sama czasami doprowadzam ludzi do szału. :P)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam młodszego, ale zaledwie o półtora roku ;) Razem oglądamy filmy animowane i seriale, jedząc przy tym niezdrowe jedzenie xD Uwielbiam te nasze wieczory ^^

      Usuń