sobota, kwietnia 05, 2014

Rozdział 12 (47). "Nie przestanę cię nienawidzić"

"Jestem samotną górą
Wśród niewielkich wzniesień.
Czuję się odosobniony jak nigdy
Jakbym jednocześnie był mniejszy, gorszy od innych"


     Słońce właśnie wschodziło. W dłoni nadal trzymałem miecz. Byłem zdekoncentrowany. Powrót mojej matki sprawił, że nie potrafiłem spać. Widziałem jej twarz za każdym zakrętem, czekała na kolejną okazję by mnie wykorzystać do własnych celów. Nieświadomie zacisnąłem mocniej palce na rękojeści.

     Siedziałem na dachu jakiegoś domu. Założyłem kaptur, by nikt mnie nie rozpoznał. Nie wiedziałem dokładnie, dlaczego tutaj jestem. Czułem ciągle narastającą wściekłość na matkę. Nie chodziło mi o to, jak mnie traktuje. Ten fakt nie obchodził mnie wcale. Byłem na nią wściekły, bo nas zdradziła. Zaplanowała ten cały spisek. Srebrni, władza, wszystko. Udawała, że uciekła przy pierwszej okazji. Tym czasem to ona stała na szczycie. Pociągała za sznurki.
     Jedno tylko nie dawało mi spokoju. To pytanie dręczyło także Megan i resztę osób z Ruchu o przetrwanie. Po co to wszystko? Nie przemawiała do mnie teza postawiona przez Victora. Gdyby Talia weszła w układ ze Srebrnymi po to, by raz na zawsze pozbyć się wszystkich superbohaterów, nie pozwoliłaby uciec już trzem osobom, które w przeszłości się tym zajmowały. Była jeszcze jedna niewyjaśniona sprawa. Skąd wzięli się Srebrni?
     Wiedzieliśmy o tej rasie niewiele. Byli bardziej inteligentni od przeciętnego człowieka i co za tym idzie, także mniej uczuciowi. Nie toczyli między sobą sporów, żyli w zgodzie i ślepym posłuszeństwie władzom. Ich 'ojczysty' język przypominał trochę mieszaninę arabskiego i angielskiego, dlatego zupełnie ich nie rozumieliśmy. Mówią jednak w wielu ludzkich językach. Odkąd tylko się pojawili, walczyli przeciw nam bez wyraźnego powodu. Nie chcieli rozmawiać z władzami, zabijali i zamykali w swoich więzieniach niewinnych ludzi. Po jakimś czasie odcięli nam dostęp do internetu, telewizji i telefonu. Sami nie uznawali takich form komunikacji. Dlatego w okręgu miast, które zajęli, brakowało tych rzeczy. Były też częste problemy z prądem i wodą.
     Władze stanu i prezydent Ameryki nie wkroczyli do sytuacji. Zerowa pomoc z ich strony. Po prostu się poddali. Podejrzewaliśmy, że zawarli ze Srebrnymi jakiś układ; za brak inicjatywy oni nie będą atakować dalej. Zapewne też dostali spore łapówki. W tym już pewnie brała udział Liga Zabójców, jak zapewne i w samym zastraszaniu.
     Muszę wrócić. Skończyć tą z obsesją.
     Podszedłem do drabinki przeciwpożarowej i schowałem miecz do pokrowca, zawieszonego przez ramię. Chwyciłem się zimnego, zardzewiałego metalu i zacząłem schodzić. Gdy byłem w połowie drogi na ziemię, coś usłyszałem. Znieruchomiałem. Jestem niedaleko wejścia do kryjówki, tutaj nie powinno nikogo być.
     Stuk. Stuk.
     Zeskoczyłem na ziemię bezszelestnie. Podparłem się dłońmi o ziemię i czujnie obserwowałem koniec uliczki. Dwa budynki pozostawiały między sobą wąski przesmyk, nieoświetlony przez uliczne lampy. Prostopadle ciągnęła się ulica. Była pusta.
     Stuk. Stuk.
     Wyprostowałem się. Sięgnąłem po miecz, czując niepokój i dziwne przeczucie zbliżających się kłopotów. Chwyciłem broń w obie dłonie i wyciągnąłem przed siebie. Przezorny zawsze ubezpieczony.
     Wyszła zza rogu. Tym razem nie była wytworem mojej wyobraźni. Trzymała w dłoniach dwa długie miecze i powoli szła w moją stronę. Zacisnąłem zęby i przyjąłem pozycję obronną. Uniosła wyżej głowę, spoglądając na mnie z pogardą. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. Przez moment poczułem tak mocną chęć by się jej pozbyć, że sam się zaszokowałem. Nie byłem nawet pewien, czy potrafię ją... zabić.
     - To było do przewidzenia. Zbyt dobrze cię wyszkoliłam - zatrzymała się zaledwie dwa metry przede mną. - Mogłam się domyślić, że przeżyjesz i uciekniesz. Coś jednak masz ze mnie.
     - Żałuję, że mam cokolwiek - wycedziłem przez zęby. Na jej twarzy pojawiła się zmarszczka. Uśmiechnąłem się. Nie przegram z nią. Zakończę to tu i teraz.
     - Zaraz będziesz żałował, że kiedykolwiek się ode mnie odwróciłeś - powiedziała szybko, po czym uniosła miecze i rzuciła się na mnie. Zablokowałem jej broń i odepchnąłem na bok. Nie rozumiałem, o czym mówiła, ale było to teraz najmniej ważną rzeczą. Spojrzała kątem oka na sąsiedni budynek, jakby ktoś tam stał i nas obserwował. Ale nikogo nie zauważyłem.
     Przeciąłem powietrze tuż przed jej twarzą. Odchyliła się i płynnie przeszła do następnego ruchu. Wymierzyła cios w moje nogi, ale przewidziałem to i podskoczyłem. Wylądowałem na kolanach i nie wahając się, przeciąłem jej łydkę. Niestety, miała ochraniacze i zdołałem zaledwie naruszyć jego powierzchnię. Zaśmiała się krótko, widząc moje zdziwienie. Odchyliłem się przed ostrzem jej miecza, gdy wymierzyła uderzenie w moją rękę.
     Podniosłem się szybko, unikając jednocześnie jej miecza. Chwila mojego wahania wystarczyła, by przejąć kontrolę nad walką. Musiałem skupiać się na parowaniu jej uderzeń, nie miałem okazji na atak. Zacząłem się męczyć, coraz trudniej było mi unikać ostrza, które błyszczało tuż przed moją twarzą. Nagle potknąłem się i przewróciłem na plecy. Nim zdążyłem mrugnąć, leżałem na ziemi, a Talia wymierzyła miecz w moją twarz. Znieruchomiałem, widząc jej tryumfujący uśmiech.
     Odtrąciła moją broń drugim mieczem, po czym błyskawicznie zablokowała moje nadgarstki, zgniatając je własnymi butami. Zacząłem się szarpać i kopać, chcąc uwolnić się od jej uścisku. Ona jednak nie ustąpiła.
     - Musisz się nauczyć posłuszeństwa, Damianie - powiedziała spokojnie, a uśmiech zniknął z jej twarzy. Po chwili poczułem, jak jej miecz wbija się w moją klatkę piersiową. Zdusiłem w sobie krzyk i zacisnąłem powieki. Miałem wrażenie, że w moim ciele zaczyna płonąć ogień, który dociera do każdej komórki. Cierpiałem w ciszy. Chciałem jej pokazać, że jestem silniejszy niż kiedyś. Nie mogłem pozwolić, by mój ból dał jej satysfakcję.
     Miecz powoli rozcinał moją pierś i brzuch w poprzek. Po policzkach płynęły mi łzy. Ból stawał się nie do zniesienia, a przed oczyma widziałem tylko zamazane obrazy. Zaciskałem zęby tak mocno, jak tylko umiałem. W którymś momencie z mojego gardła wydobył się cichy jęk. Ta minuta, czy dwie, ciągnęły się w nieskończoność. Czułem, jak krew wypływa obficie z rany i tworzy wokół mnie kałużę. Dziwiło mnie, że nadal nie straciłem przytomności. Myślałem tylko o tym, jak bardzo cierpię.
     - Jest mi tak ciężko jak tobie - wyszeptała, pochylając się nade mną. Nie ruszałem się. Nie potrafiłem. Wyciągnęła rękę do mojej twarzy i wierzchem dłoni wytarła mój policzek z łez. Skrzywiłem się i zmusiłem, by nie patrzeć jej w oczy. Ból stawał się coraz silniejszy, mimo że Talia odsunęła już miecz od mojej skóry.
     - Zrozum, że to ja jestem twoją matką. Należysz do mnie, nie do niej - powiedziała, stając nade mną. Przypięła miecze do pasa spodni. Jeden nadal ociekał moją krwią.
     - Nie jestem niczyją własnością - wydusiłem z trudem. Nie potrafiłem złapać oddechu, każdy stanowił potężne wyzwanie. Talia spojrzała na mnie. Na jej twarzy zauważyłem coś nowego. Jakby się o mnie martwiła.
     - Więc z własnej woli odejdziesz. Nie pozwolę, by mój syn marnował się razem z tą żałosną organizacją.
     - Nie.
     - Nie? Więc twój ojciec zginie jeszcze raz - westchnęła. Otworzyłem szerzej oczy. Mój ojciec?
     - Bruce nie żyje. Nie kłam.
     - Chyba zapomniałeś o pewnej rodzinnej tajemnicy. My nigdy nie umieramy.
     Powinienem był się domyślić. Jamy Łazarza nadal istnieją. To dzięki nim mój dziadek, Ra's al Ghul był nieśmiertelny. Kąpiel w Jamach Łazarza potrafiła odrodzić organizm, a nawet przywrócić życie.
     - Rozumiem, że się zgadzasz. Nawet ułatwię ci sprawę, nie będziesz musiał tam wracać - powiedziała. Jej słowa były zamglone, dziwnie odległe. Uśmiechnęła się z troską, a po chwili zapadła ciemność.

     Powoli podniosłem powieki. Wokół panował półmrok, a ja leżałem w łóżku, przykryty kołdrą. Było mi przyjemnie ciepło i czułem się bezpiecznie, pierwszy raz od długiego czasu. Minęło kilka minut, nim zacząłem się zastanawiać, co się stało. Straciłem przytomność... Było mnóstwo krwi. Mojej krwi. Talia.
     Gwałtownie się podniosłem i natychmiast poczułem nieznośny ból na całym tułowiu. Czyjaś dłoń położyła moją głowę znów na poduszce i zaczęła delikatnie gładzić włosy. Spojrzałem w stronę owej osoby. Talia uśmiechnęła się.
     - Twoja rana jest częściowo uleczona. Po kilku dniach nie pozostanie po niej żaden ślad. Tym czasem musisz odpocząć - powiedziała, wstając. Nawet nie drgnąłem. Wpatrywałem się w nią tylko, pustym wzrokiem. Niczym posłuszny pies przyjąłem wszystko, co mi narzuciła. Gdzieś wewnątrz miałem ochotę rozedrzeć ją na kawałki, za wszystko co zrobiła. Szybko uciszyłem ten głos. Musiałem robić wszystko, co chce, by Bruce mógł żyć. Talia była podstępna i zła, ale zawsze dotrzymywała danego mi słowa.
     - Skąd mogę mieć pewność, że ojciec żyje, a ty nie próbujesz mnie oszukać? - spytałem, podążając za nią wzrokiem. Odsunęła zasłony do połowy, wpuszczając do środka światło. Pokój był niewielki, oprócz łóżka była tu tylko szafa i biurko. Zauważyłem drzwi, naprzeciw mnie. Nie miały klamki. Przeczesałem wzrokiem sufit. W jednym z rogów pokoju umieszczono małą kamerę.
     - Zobaczysz go, gdy wyzdrowiejesz - zapewniła, siadając na łóżku obok mnie. - Widzisz? Nie jest ci ze mną tak źle.
     Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę na bok. Nie byłem zły, ani zdenerwowany. Czułem wstyd. Dałem się tak łatwo podejść. Westchnąłem cicho. Wygrałaś, matko...


*Megan*

     Przeciągnęłam się jak kot. Była zaledwie szósta, ale nie potrafiłam ostatnio zbyt długo spać. Leniwie otworzyłam oczy i poprawiłam koszulkę, w której spałam.
     - Damian? Śpisz jeszcze? - rzuciłam, przecierając oczy. Dopiero po chwili zauważyłam, że miejsce obok jest puste. - Świetnie. Gadam do siebie.
     Zrzuciłam kołdrę i podeszłam do szafy. Ściągnęłam moją zaimprowizowaną piżamę i wciągnęłam spodnie. Pośród nieposkładanych rzeczy i nieładu na półkach znalazłam pasek, do którego przypinałam broń i ciemnofioletową bluzkę z długim rękawem.
     Zawiązałam sznurówki czarnych butów i dopięłam do pasa sai. Przeczesałam wzrokiem biurko, szukając grzebienia. Leżało tutaj mnóstwo przedmiotów, takich jak długopisy, butelki po wodzie, złamana strzała, najpewniej należąca do Damiana. Nikt nie miał czasu tutaj sprzątać. Otworzyłam szufladę. Jedyną rzeczą, która w niej leżał był grzebień. Przewróciłam oczyma. Rozczesałam włosy, związałam je niedbale z tyłu głowy i wrzuciłam do szuflady wszystko, co nadawało się do dalszego użytkowania. Resztę wrzuciłam do kosza.
     Pokój zamknęłam. Ruszyłam dalej korytarzem. O tej godzinie nie chciało mi się jeść śniadania, ani robić nic konkretnego. Większość osób spała, więc minęłam tylko jakieś trzy osoby, wracające spod prysznica.
     Stanęłam dopiero pod znajomymi drzwiami. Przyłożyłam ucho. Wewnątrz panowała zupełna cisza. Uśmiechnęłam się i pociągnęłam klamkę. Otwarte.
     Nie zapaliłam światła, by ich nie budzić. Stanęłam obok łóżka. Leżał twarzą na poduszce i oddychał miarowo. Nigdy nie potrafiłam pojąć, jak można tak spać. Jego czarne włosy były znacznie dłuższe, teraz leżały rozsypane na poduszce. Był przykryty tylko do pasa. Jego umięśnione plecy unosiły się, gdy oddychał. Pod łopatką zauważyłam drobną bliznę.
     Spojrzałam w stronę rudowłosej. Zwinęła się w kłębek, a poduszkę zamiast pod głową przytulała do piersi. Z trudem powstrzymałam śmiech. Wyglądała niczym pięciolatka. I do tego spała w bieliźnie.
     Obok biurka stało drewniane łóżeczko dziecięce. Pod jasną kołdrą leżała na plecach Mar'i. Jej małe oczy były zamknięte, a usta otworzone. Wyglądała uroczo. Przekrzywiłam głowę i oparłam się łokciem o łóżeczko. Miała tylko osiem miesięcy, ale włosy już sięgały jej do ramion. Były czarne i lśniące, jak u ojca. Westchnęłam cicho. To nie jest miejsce dla niej. Powinna być bezpieczna, gdzieś z dala od tego rozgardiaszu. Kątem oka spojrzałam na śpiącą dwójkę. Byłam ciekawa, czy już z nią o tym rozmawiał.
     Pogładziłam małą po policzku. Może dlatego Kori ostatnio była przygnębiona. Pokłócili się? Albo ona sama doszła do tego wniosku. Że środek wojny to nie miejsce dla dziecka.
     Odeszłam od łóżeczka i znów stanęłam przed ich łóżkiem. Za długo śpią. Trzeba ich obudzić. Pomyślmy... jak zagrać im na nerwach?
     Mój wzrok padł na Mar'i. Uśmiechnęłam się chytrze i wyjęłam małą tak, by się nie obudziła. Przytuliłam ją do piersi i na palcach wyszłam na korytarz. Trzasnęłam drzwiami dość głośno, by Kori się obudziła. Z trudem powstrzymałam śmiech. Odeszłam od ich pokoju. Usiadłam jakieś dwadzieścia metrów dalej, na korytarzu. Oparłam plecy o ścianę i otuliłam Mar'i ramionami. Podniosła powieki i spojrzała prosto na mnie swoimi błękitnymi oczyma.

*Richard* 
 Tymczasem w pokoju...

     Poczułem, że ktoś mną potrząsa. Jęknąłem, wyrwany ze snu. Podniosłem głowę i położyłem się na plecach. Kori spoglądała na mnie przestraszona. Uniosłem brew.
     - Ym. Coś się stało? - powiedziałem zaspanym głosem.
     - Mar'i zniknęła - odparła szybko.
     - Nie ma jej w łóżeczku?
     Spojrzała na mnie jak na idiotę i zmusiła do wstania. Przeczesałem włosy palcami. Kori wstała z łóżka i podeszła do szafy. Nim się zorientowałem, dostałem w twarz bluzką i spodniami.
     - Za co to było? - spytałem, ubierając się. Kori już wcześniej założyła pierwsze lepsze ubrania i buty. Ciągle na pół śniłem i nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje.
     - Nie słuchasz mnie - zarzuciła mi Kori, stając naprzeciw. - A co jeśli ktoś ją porwał?
     Przetarłem oczy i powoli zaczęło do mnie dochodzić, co powiedziała.
     - Uspokój się.
     Otworzyłem drzwi i wyszliśmy na korytarz.
     - Kto mógł ją zabrać?! - panikowała Kori, idąc za mną. - Zostawiłam otwarte drzwi, ale nigdy bym nie podejrzewała, że ktoś może tutaj przyjść!
     - Kori - powiedziałem, zatrzymując się. Jej zielone oczy patrzyły na mnie z obawą. - Pewnie Rachel ją zabrała. Przecież już kilka razy przychodziła do niej rano. Może po prostu tym razem nie chciała cię budzić?
     - Rachel mówiła, że dzisiaj gdzieś wychodzi - powiedziała cicho. Wstrzymałem oddech na moment. Teraz na prawdę się przestraszyłem. Kori pisnęła. Ruszyliśmy dalej korytarzem, tym razem szybciej.
     Gdy skręciliśmy w inny korytarz, usłyszałem znajomy, dziecięcy śmiech. Odwróciłem się na pięcie. Na podłodze siedziała Megan, a naprzeciw niej Mar'i. Westchnąłem z ulgą. Nic jej nie jest.
     - Długo wam to zajęło. Sześć minut wystarczy, żeby uciec z dzieckiem na powierzchnię - rzuciła beztrosko. Połaskotała małą, która zaczęła się śmiać i wymachiwać rączkami.
     - Uduszę cię - syknęła Kori, zaciskając pięści. Ruszyła w stronę Megan, z wściekłym wyrazem twarzy. Ta zupełnie się nie przejęła. Po prostu wstała i wzięła Mar'i na ręce. Podbiegłem do Kori i chwyciłem ją w pasie. Zaczęła się wyrywać, ale po chwili się uspokoiła. Spojrzała na Meg wściekle.
     - Hej. Spokojnie - powiedziałem do niej. Spojrzała na mnie.
     - Bronisz jej? Zabrała mi dziecko! - Kori skierowała swoją złość przeciw mnie. Przycisnąłem ją mocniej do siebie. Megan przyglądała się tej sytuacji z kamiennym wyrazem twarzy. Mar'i bawiła się jej włosami, z szerokim uśmiechem. Zacisnąłem usta.
     - Nie. Nie bronię. Ale rzucanie się na nią z pięściami to zdecydowanie zły pomysł.
     Gdy Kori się uspokoiła, puściłem ją. Odepchnęła mnie od siebie, jakbym to ja wpadł na pomysł zabrania Mar'i z pokoju. Odrzuciła rude włosy za plecy i szybkim krokiem podeszła do Megan. Zabrała jej Mar'i i przytuliła ją do siebie. Przeczesałem włosy palcami. Jak mogła wpaść na tak głupi pomysł? Gdyby mnie tu nie było, Kori z pewnością by ją udusiła.
     Na twarzy Megan pojawił się półuśmiech. Wzięła się pod boki i rzuciła Kori jedno z jej wyzywających spojrzeń. Rudowłosa odwróciła się do niej plecami o spojrzała na nią przez własne ramię. Przycisnęła głowę Mar'i do własnej piersi, by moja siostra nie mogła jej ponownie zabrać.
     - Przestraszyłaś się, co? - spytała, unosząc brew. Kori prychnęła z furią. Megan spojrzała na nią z wyższością. Kątem oka obserwowała mnie, ciekawa, po której stanę stronie. Westchnąłem z rozczarowaniem.
     - Jak mogłaś zrobić coś takiego? To było okropnie głupie i nieodpowiedzialne. A my na prawdę się przestraszyliśmy.
     Rzuciła mi pojedynczy uśmiech. Znów odgrywała jedną ze swoich scenek. Zawsze tak reagowała na obecność Kori, albo gdy czuła się zagrożona.
     - Nie spinaj się tak, Richard. Przecież nic jej nie zrobiłam - przewróciła oczyma. Odwróciła się w moją stronę i splotła ręce na piersi. Ściągnąłem brwi i spojrzałem na nią z frustracją. Ale na niej nic nie robiło wrażenia. Potrafiła zachować grobowy spokój w każdej sytuacji.
     - Na prawdę sądzisz, że możesz tak po prostu wchodzić do naszego pokoju i zabierać co ci się podoba? - ofuknęła ją Kori. Megan nawet nie zaszczyciła jej spojrzeniem. Nadal patrzyła na mnie, z ciekawością i zainteresowaniem.
     - Nie rozmawiałeś z nią, prawda? - spytała, ignorując Koriand'r. Uniosła brwi. Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Nie sądziłem, że posunie się do otwartej konfrontacji, byle tylko ponaglić moją decyzję.
     - O czym? - zapytała podejrzliwie, podchodząc do mnie. Spojrzałem na nią zrezygnowany. I tak miałem dziś poruszyć ten temat.
     - Megan i ja zastanawialiśmy się, gdzie mogłabyś zamieszkać.
     - Zamieszkać? - wydusiła zdziwiona Kori. Megan przenosiła wzrok to na mnie, to na Kori. - Nie rozumiem.
     - Po prostu... Uznałem, że ani ty, ani Mar'i nie jesteście tu bezpieczne - wytłumaczyłem spokojnie. Kori spojrzała na mnie ze smutkiem. Jej wzrok był obcy, jakby nie potrafiła zrozumieć mojej decyzji.
     - Potrafię się obronić. Uznajesz mnie za jedną z ziemskich kobiet, które nie potrafią nic, po za płaczem i błaganiem o litość, gdy zostają atakowane?* - krzyknęła Kori.
     - Nie. Nie powiedziałem nic takiego. Po prostu nie chcę, by Mar'i się coś stało. A ty będziesz mogła ją obronić, w razie potrzeby. Ale tutaj nie możecie zostać...
     - Nie masz prawa decydować, czy tu zostanę!
     Szczerze mówiąc, to zabolało. Ale miała rację, nie miałem prawa.
     - Na twoje nieszczęście, ja mam - wtrąciła się Megan. Spojrzała na Kori, nie wyrażając żadnych uczuć. - A ponieważ zgadzam się z Richardem, to w najbliższym czasie znajdę dla ciebie jakieś bezpieczne miejsce, w jednym z mieszkań, które należą do ludzi. Ktoś na pewno ma jakiś wolny pokój i z chęcią cię przyjmie. Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała jak ludzie są teraz dla siebie serdeczni.
     Kori odsunęła się o krok od nas. Megan powiedziała jej w bezlitosny sposób, że będzie musiała odejść. Źle czułem się z tym, co jej robimy, ale tylko w ten sposób może być bezpieczna. Wiedziałem, że przez długi czas będzie na mnie zła i pewnie złamię jej serce. Ale nie mogłem sobie pozwolić na to, by ktoś ją zabił. Ją, albo Mar'i.
     - To ona cię do tego namówiła, prawda? Zawsze tak robi. Próbuje mnie od ciebie odsunąć. Nadal jest zazdrosna, bo nie poświęcasz całej uwagi tylko jej - wycedziła przez zęby. Megan przewróciła oczyma i z politowaniem spojrzała na Kori.
     - Jesteś śmieszna. To nie ja podjęłam tą decyzję - odparła spokojnie. Kori spoglądała na nią ze złością, zza rudych kosmyków włosów.
     - Boisz się przyznać, że nic się nie zmieniłaś? Że nadal jesteś ekscentryczną dziewczynką, która działa na własną korzyść? To ty jesteś śmieszna. Zawsze tylko starałaś się mnie skrzywdzić, bo Richard nie poświęcał ci tyle uwagi ile chciałaś - mówiła dalej Kori. Teraz po prostu stała się wyżyć. Oczekiwałem, że Megan nie zareaguje, ale ona znów mnie zaskoczyła.
     Jej oczy znów zalśniły i pojawił się w nich ten dziki wyraz, który zawsze towarzyszył kolejnemu zabójstwu. Zacisnęła zęby ze złości i chwyciła rękojeść sai. Napięła wszystkie mięśnie i chciała ruszyć do przodu. Ale nie pozwoliłem jej. Błyskawicznie chwyciłem ją za nadgarstek, po czym kopnąłem kolanem w plecy i przewróciłem na podłogę. Obie jej ręce założyłem na plecy.
     Zaczęła się gwałtownie ze mną szarpać. Wydostała nadgarstki i chciała mnie zepchnąć. Przycisnąłem ją mocniej do ziemi. Odwróciła głowę tak, by mnie widzieć. Jej oczy miały jednoznaczny wyraz. Dyszała przez zaciśnięte zęby. Unieruchomiłem ją i to właśnie to podsycało jej wściekłość. Patrzyłem jej prosto w oczy. Jej rozczarowanie i złość sprawiły, że poczułem się jeszcze gorzej. Przestała się wyrywać. Spojrzała na stojącą w bezruchu Kori. Uśmiechnęła się złowieszczo. Koriand'r była zdezorientowana, patrzyła na nas ze strachem.Wyraz twarzy Megan przyprawiał o dreszcze. Zawsze mnie zaskakiwała; w jednej chwili była opanowaną i odpowiedzialną osobą, a zaraz później groźną zabójczynią z dzikim instynktem.
     - Ty nieznośna suko - rzuciła jadowicie w stronę Kori. To wytrąciło mnie z równowagi. Szybkim ruchem skręciłem jej nadgarstek. Jęknęła z bólu.
     Puściłem ją i odsunąłem się do ściany. Nie mogłem uwierzyć, że jej to zrobiłem. Megan skuliła się pod ścianę i chwyciła swoją dłoń, wykrzywioną pod nienaturalnym kątem. Spojrzała na mnie z nienawiścią. Potem zacisnęła zęby i nie spuszczając ze mnie wzroku przestawiła sobie rękę. Zadrżała z bólu. Wstrząsnął mną dreszcz, jakbym cierpiał razem z nią.
     Bez słowa wstała i odeszła w drugą stronę, ciągle trzymając skręcony nadgarstek. Wbiłem wzrok w podłogę i zacisnąłem pięści. Byłem zły. Ale tylko i wyłączne na siebie. Mogłem porozmawiać z Kori wcześniej, bezsensownie zwlekałem. Ta cała sytuacja byłą moją winą.
     - Richard... - odezwała się Kori, która nadal stała w miejscu, z Mar'i w ramionach. Nie spojrzałem na nią. Po prostu minąłem ją i ruszyłem w stronę pokoju.

_____

* Ale nam pojechała :D

Mam nadzieję, że się podobało ^^ Pamiętajcie o komentarzach!

I na zakończenie wstawiam Damiana :

9 komentarzy:

  1. Świetny rozdział..;)
    Weronika

    OdpowiedzUsuń
  2. O_O
    Szczęka mi opadła jak przeczytałam ten rozdział.
    To Bruce jadnak żyje???!!! Teraz to już nic nie wiem! Czego Talia chce od Damiana? Skoro fatygowała się żeby wskrzesić Bruce'a, to Damian jest jej na prawdę potrzebny. Biedny Damian.... Nie zazdroszczę mu takiej rodziny.
    No proszę, co tu się porobiło? Kori jest zazdrosna o Meg? Nawet bardzo, bardzo zazdrosna. Richard już chyba sam się pogubił w tym wszystkim. Żeby tak siostrę zaciekle atakować? Ale szczerze przyznam, że sama bym tego lepiej nie wymyśliła.
    Akcja toczy się szybko, coraz więcej wydarzeń, zagadek. Mimo tego nie odczuwam nawału informacji, więc pozostaje mi tylko życzyć ci więcej pomysłów i weny :-) Widzę że z komentarzami kiepściutko... Wiesz może gdzie się Scary Girl podziała? Na jej obu blogach cisza od dwóch tygodni. Zdążyłam się stęsknić.
    Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :) czekam na next :D Jak Richard mógł tak zaatakować Meg??:( Serio skręcić komuś nadgarstek i to mocno za kilka wyrazów ;(
    ~Eva

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za kilka wyrazów i 'porwanie' dziecka... Będę chyba w opozycji, ale mi się ten rozdział wybitnie nie podobał. Megan zachowała się jak szczeniak. Rozumiem, że chciała aby Robin w końcu porozmawiał z Kori, no ale... moim zdaniem takie zabieranie dziecka i bezsensowne straszenie rodziców jest okrutne i po prostu głupie. Może pisze to dlatego, że niebawem sama będę mamą i trochę się wczułam w sytuację Star, ale... totalnie zniechęciła mnie ta cała akcja do Megan. Ja bym pewnie nie poprzestała na skręceniu nadgarstka.
      A.

      Usuń
    2. Dokładnie pisałam o tym momencie:
      "- Ty nieznośna suko - rzuciła jadowicie w
      stronę Kori. To wytrąciło mnie z
      równowagi. Szybkim ruchem skręciłem jej nadgarstek."
      nie mówię o żadnym "porwaniu". Moim zdaniem ktoś kto jest opanowany w jednej chwili a w drugiej tak po 3 wyrazach skręca komuś nadgarstek jest absurdalne. Takie zachowania trzeba leczyć bo agresja nic dobrego jeszcze nie zrobiła... Ona tylko niszczy ludzi. O "porwaniu" nic nie pisałam bo przecież wiadomo że źle zrobiła i narobiła stracha rodzicom ale jak widzę trzeba wszystko pisać...
      Współczuję tym którzy uważają że za " Ty nieznośna suko" trzeba złamać komuś np. rękę. Miłego spędzania czasu w instytucjach :)
      ~Eva

      PS.
      Gratulacje przyszłej mamie i powodzenia bo małe dzieci często dają w kość ale za to dają wiele radości :)

      Usuń
  4. Dziękuję, ja póki co balansuję cały czas między euforią i przerażeniem jak to wszystko będzie wyglądało.
    A jeśli chodzi o skręcanie nadgarstka... Może to tylko ja i moje emocje, ale jakoś odczytałam całą tę reakcję Robina jako odpowiedź nie tylko na słowa Mega, ale na wszystko co się stało. No bo najpierw znika mu dziecko, potem jest postawiony w ciężkiej sytuacji (na pewno nie było mu łatwo powiedzieć Kori, że musi odejść) i to przez swoją siostrę, no i na końcu ta siostra obraża dziewczynę, którą kocha. Dodajmy do tego ciągły stres i niepewność, bo żyją w trudnych czasach i pewne urazy psychiczne, które pewnie tez w większym lub mniejszym stopniu wyniósł z tortur w więzieniu. Więc wydawało mi się, że to skręcenie nadgarstka nie było tylko reakcją na słowa Megan, a raczej, że nazwanie Star "nieznośną suką" było tym elementem, który przelał szalę goryczy. No ale może się myliłam.
    Więc nie, wydaje mi się, że nie trzeba mi wszystkiego tłumaczyć. Po prostu trochę inaczej patrzymy obie na całe to wydarzenie. I na szczęście nie znajduje się w tak ekstremalnej sytuacji jak bohaterowie opowiadania, więc rąk jeszcze nikomu nie łamie.
    A.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie... ja nigdy nie byłam dobra w długich komentarzach...
    Tak, Nan wróciła do życia społecznego (prawie jak Bruce xD)
    Właśnie dałaś mi około pół godziny szczęścia w nieszczęściu. Leżę chora, ale za to wreszcie mogłam nadrobić zaległości :)
    Świetnie skonstruowana fabuła, nic, tylko iść z tym do jakiegoś wydawnictwa. Richard jak zwykle nieprzewidywalny :D Ciekawi mnie, co się stanie z Damianem...
    Życzę powodzenia w egzaminach, (ja piszę za rok...) Wesołych Świąt (czemu mi się to kojarzy z Bożym Narodzeniem...) i dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow :D cuudny rozdział. Zaczęłam nadrabiać zaległości w czytaniu i komentowaniu ^.^ To było słodkie jak Meg prawie rzuciła się na Kori, mogłyby zrobić kiedyś mały sparing. Tylko żeby się nie pozabijały. KURDEEEEEE, niech Kori nie odchodzi... wiem, że pewnie w następnych rozdziałach ją wygnasz, ale mam szczerą nadzieję, że jednak nie ^.^
    Pozdrawiam i lecę czytać dalej. :*

    OdpowiedzUsuń
  7. to tak...
    wow! ta scena z Damianem i Talią. Trochę mnie to zbiło z tropu: najpierw przebija mu brzuch i On prawie się wykrwawia, a potem się nim opiekuje i mówi, że za parę dni nie będzie śladu????!!!!! (fajne to było ;))
    Kori vs Megan. Mógłby być kiedyś o tym rozdział ;) O tym skręceniu nadgarstka... aż mnie zabolało. Cóż... nie chce mi się komentować o tej "suce" i tak dalej, ale uważam, że Megan trochę przesadziła. Chociaż Kori tez nie potrzebnie się odcinała. Ale na tym właśnie polega Twój sekret: Zaskakujesz, a Twoich bohaterowie są wspaniali.
    (Szczerze to mi się podobało jak Talia przekuwała Damiana. Lubię jak bohaterowie cierpią... jestem taka ZŁOWIESZCZA.... :)

    OdpowiedzUsuń