czwartek, lipca 14, 2016

Rozdział 11: Tak to się zaczęło

Zawsze idealni
Piękni i młodzi
Skaczący ze skały na skałę
Nigdy nie łamiący nóg

Zmarszczony pergamin
Gładkiej skóry aksamit
Zamknięci we światach własnych wspomnień
Podróżujący między epokami

Nigdy nie gasnące iskry w oczach
Te same szerokie uśmiechy
Przez dni, lata, stulecia

Biegnące do tyłu epoki
Wykute w żywym ogniu charaktery
Pragnienia coraz większe
Nigdy nie gasnące siły...?

    Talia krążyła niespokojnie po swojej sypialni. Jej długa, czarna suknia przyozdobiona koronką ciągnęła się za nią po podłodze. Była jedną z niewielu, które na prawdę lubiła zakładać. Jej służąca - Anna Maria, pochodziła z Francji, więc znała tamtejsze standardy i modę. Talia szczerze nienawidziła rozłożystych, wielowarstwowych sukni i ciasnych gorsetów. Nie dało się w nich oddychać, a co dopiero poruszać. Anna twierdziła, że kobiety prezentują się w nich na prawdę wspaniale i przyciągają spojrzenia mężczyzn. Talia prychała wtedy ze wzgardą i przewracała oczyma.
    Ona nie potrzebowała mężczyzn. Wszyscy, z którymi rozmawiała, uważali ją za delikatną, porcelanową lalkę, którą trzeba chronić pod parasolką i trzymać z dala od placów egzekucyjnych. Wszyscy, oprócz jej ojca.
    Jednak nawet on był zdania, że musi umieć się zachować w towarzystwie. A żeby pasować do towarzystwa, musiała ubierać się w te ograniczające ruchy sukienki, uśmiechać słodko i udawać delikatną.
    Nienawidziła przedstawień, w których musiała grać. Męczyło ją czesanie włosów, zakładanie gorsetów i tłuści mężczyźni, którzy wodzili za nią wzrokiem, zastanawiając się, co ma pod suknią. Ona zdecydowanie bardziej wolała luźne spodnie i wygodne buty, które zakładała podczas samotnych treningów.
    Usiadła na swoim idealnie posłanym łóżku. Przesunęła dłonią po gładkim materiale, rozkoszując się drogim jedwabiem, sprowadzonym specjalnie dla niej przez ojca. Dostawała od niego wszystko, czego zapragnęła. Wiedziała, że jest dla niego bardzo ważna. Była jego drugim dzieckiem, jednak jej starszy brat Dusan, nie nadawał się na spadkobiercę. Od urodzenia był słabowity.
    Drzwi do pokoju się otworzyły, a do środka wszedł jej ojciec. Miał na sobie swój czarny strój, pas ze złotego materiału i ciemny płaszcz, który zakrywał jego ramiona i sięgał do ziemi. Na jego twarzy pojawił się słaby, lecz szczery uśmiech, gdy Talia się podniosła i stanęła przed nim.
    - Wszystkiego najlepszego z okazji dziewiętnastych urodzin, moja droga - powiedział. Talii od razu poprawił się humor. Pamiętał. - Nie będę ci życzył stu lat, mam nadzieję, że pożyjesz choć odrobinę dłużej.
    Oboje się zaśmiali. Talia miała zaledwie dziewiętnaście. Inne dziewczyny w jej wieku czuły się już wtedy takie dorosłe i dojrzałe. Jednak Talia wiedziała, że jest zaledwie dzieckiem. Przy dwustu dziewięćdziesięciu dwóch latach jej ojca dziewiętnaście było niczym.
    - Nie będę cię dzisiaj zmuszał do jakichkolwiek balów, czy przyjęć. Wiem, że ich nie znosisz - powiedział. Podszedł do okna, mijając Talię. W jego czarnych włosach już dawno pojawiły się białe kosmyki.
    - Ponad wszystko - odpowiedziała cicho, nie chcąc wyjść na marudną. Ojciec spojrzał na nią ponad swoim ramieniem. Jego zielone oczy patrzyły na nią z sympatią. Talia dobrze wiedziała, że ojciec ją uwielbia. Jednak tylko gdy byli sami, pozwalał sobie na okazywanie uczuć. Zawsze powtarzał, że jego wrogowie nie mają skrupułów, więc wykorzystają każdą słabość. Talia czuła się trochę urażona, jakby sądził, że sobie nie poradzi. Ale z drugiej strony, gdzieś w środku istniało poczucie, że jest dla niego najważniejsza. Że to ona jest jego słabością.
    - Dlatego zdecydowałem, że zabiorę cię na drobną wycieczkę. Tylko ty i ja.
    Talia uśmiechnęła się szeroko. Ojciec wyszedł, przekazując wcześniej niezbędne szczegóły. Dziś w południe mieli wyruszyć, nie wiedziała jeszcze dokładnie gdzie. Miało być zimno i wietrznie, co oznaczało zamianę sukni na ciepłe spodnie. Ten fakt najbardziej ją cieszył.
    Już kilkakrotnie wspólnie podróżowali. Mieszkała przez miesiąc w Anglii, jednak mglista pogoda nie przypadła jej zbytnio do gustu. Odwiedziła też Rosję, Egipt, Japonię oraz kilka innych miejsc. Najlepiej jednak czuła się w Arabii, wśród piasku i ciepłego słońca. Lubiła podróże, chciała zwiedzić jak najwięcej miejsc. Najbardziej jednak lubiła podróżować z ojcem.
    On jednak był dość zajętym człowiekiem. Nieustannie rozwijał swoją organizację, a to wymagało całkowitego skupienia. Negocjował, rozmawiał, zawierał umowy. A tam, gdzie dyplomacja zawodziła, używał silniejszych środków.
    Talia ćwiczyła wytrwale, chcąc ciągle być silniejszą. Poza walką wręcz oraz różnymi rodzajami broni, wiele czytała. Ojciec sprowadził dla niej nauczycieli z Europy, ośrodka światowej nauki i kultury. Uczyła się języków, podstaw strategii, matematyki i wielu innych przedmiotów. Miała także słabość do malowania i fortepianu, ale tego drugiego wolała raczej słuchać.
    Urodziła się szczęściarą. Tylko trzy osoby na świecie miały szansę przeżyć swoje pokolenia i zobaczyć to, co nie będzie dane całej reszcie. Rozwój cywilizacji. Czuła się przez to niezwykle podekscytowana, nie mogła doczekać się tego, co zobaczy.
    Ojciec zawsze jej powtarzał, że nawet jako dziecko była bardzo niecierpliwa. Zawsze chciała wiedzieć co dostanie w prezencie, zanim jeszcze nawet to otrzymała. Podobno doprowadzała tym matkę do szału. Talia zmarszczyła czoło. Być może tak bardzo ją denerwowała, że w końcu postanowiła ją zostawić. 

     Była wtedy taka młoda. Taka niedoświadczona

~~~

     Pogoda nie doskwierała jej tak bardzo, jak mogłaby przypuszczać. Zamieć śnieżna nie powstrzymała ich od wyruszenia w góry, które stanowiły cel ich wyprawy. Nie zamierzali się jednak wspinać, a jedynie dotrzeć na pewien szlak. 
     Ojciec nie zdradził jej żadnych szczegółów, wyznał jednak że gdy dotrą na miejsce, otrzyma swój prezent. Zapewnił, że będzie wyjątkowy. Talia nie wątpiła, choć nie wyobrażała sobie czegoś lepszego niż prywatna wyspa, którą dostała rok temu. 
     Po dwóch godzinach ojciec zatrzymał się przed niewielkim wzniesieniem, otoczonym przez sosny i inne drzewa iglaste, zasypane wtedy obficie śniegiem. Warstwa białego puchu osiadła także i na niej; ramionach, kapturze kurtki, a nawet brwiach. Ojciec wszedł pomiędzy drzewa, a ona podążyła za nim. Po chwili straciła go z oczu, zaraz jednak ponownie go dostrzegła - klęczał w śniegu, szukając czegoś, przesuwając po ziemi dłońmi. Talia przyglądała się temu ze zdziwieniem.
     Kilka chwil później otworzył metalową pokrywę, pod którą kryły się schody. Prowadziły w dół, ale Talia nie potrafiła dostrzec końca. Ojciec z uśmiechem wskazał jej drogę, pozwalając iść pierwszej. Z wahaniem postawiła pierwszy krok.
     Za każdym razem, gdy wspominała tą chwilę, nie mogła powstrzymać uśmiechu, zakradającego się na usta. Widziała wtedy przestraszoną, dziewiętnastoletnią dziewczynę, która nie sądziła, że na końcu drogi czeka ją coś tak niesamowitego. Ojciec poprowadził ją najpierw przez długi labirynt korytarzy. Część z nich mieściła cele więzienne, ale wszystkie były puste.
     W końcu dotarli do jedynych drzwi. Schodziła z nich zielona farba, były zaniedbane i Talia miała wręcz pewność, że nikt ich od dawna nie używał.
     - Wejdź, moja droga.
     Nacisnęła klamkę.

~~~

     Myślała, że umrze, gdy wylądowała twarzą na twardym podłożu. Nie, nie od uderzenia. Od rozsadzającego jej czaszkę bólu głowy. Jej własne wspomnienia mieszały się z tymi Talii. Nie była nawet pewna, gdzie się przeniosła. Spróbowała podnieść się z ziemi. Zdołała usiąść, nim ból znów ją dopadł. Wcisnęła się głębiej w kaptur, czując się niespokojnie.
     Jestem na środku ulicy - zorientowała się po chwili. Było już po północy, a księżyc w pełni rzucał słabe światło na dziewczynę. Otaczały ją nieznane budynki, bloki mieszkalne, szare i ponure. W oddali słyszała szum samochodów, ale tu nie było żadnego. Zdołała wstać. Strzepała kurz ze swojej peleryny. Na niebie zauważyła światła. Światła cywilizacji, w której nie było dla niej miejsca.
     Zacisnęła zęby, zirytowana. Przez ten ostatni czas starała się jak mogła, by być coraz silniejszą. Na początku chciała tylko wrócić do matki, do Azarath. Cel jednak zmieniał się, tak jak długo trwała podróż.
     - Z resztą, to już nie możliwe - powiedziała do siebie. Talia ją zdradziła. Wykorzystała. Nigdy nie zależało jej na dziewczynie, szukała tylko sposobów na osiągnięcie swoich celów.
     Nie potrafiła jej jednak nienawidzić.
     Ruszyła przed siebie. Nie wiedziała, dokąd mogłaby się teraz udać, to jednak nie miało teraz znaczenia. Talia ją znajdzie, prędzej czy później. A wtedy...
     Przemknął nad nią cień.
     Spojrzała z zaskoczeniem na sąsiedni budynek. Ciemna sylwetka człowieka. Z pewnością się jej przyglądał. Nie mogła w to uwierzyć. Tak szybko ją znaleźli? Skupiła się, próbując zebrać w sobie siły do kolejnej teleportacji.
     - Hej! Czekaj!
     Zeskoczył na ziemię, używając harpuna, zaczepionego o mur. Rachel z ulgą zauważyła, że nie mógł należeć do Ligi. Na jego piersi widniał niebieski ptak z rozpostartymi skrzydłami. Zdjął z głowy kaptur, uwalniając czuprynę czarnych włosów. Miał na twarzy maskę, przez którą jednak widać było jego niebieskie oczy. Uśmiechnął się.
     - Nie wyglądasz na typowego przechodnia. Ale w Gotham chyba nic nie jest typowe - zażartował. Rachel nieśmiało zdjęła kaptur. Początkowo wyglądał na zaskoczonego, jednak szybko się otrząsnął.
     - Chyba nie - zgodziła się. - Jesteśmy w Gotham?
     Potaknął. A więc nie przeniosłam się daleko - pomyślała. Spojrzała ponownie na chłopaka. Nie wyglądał na wiele młodszego od niej, a jego aura była ciepła. Rachel uznała go za godnego zaufania, ale to jeszcze nie znaczyło, że go takowym obdarzy. Już raz się na tym przejechała, nie chciała znowu popełnić błędu.
     - Skąd się tu wzięłaś? - spytał po chwili.
     - Nie wiem... Po prostu się tu przeniosłam. Przez przypadek. - odpowiedziała cicho, trochę z przestrachem. Nieznajomy chłopak wywołał w niej zmieszanie. Być może to przez ten szczery uśmiech.
     - Przypadek, a może przeznaczenie? - odpowiedział zagadkowo. - Chodź.
     Wyciągnął dłoń. Rachel napotkała jego spojrzenie. 
     Przeznaczenie. Nie, to nie może być przeznaczenie. Przeznaczenie nie ma takiego uśmiechu.

~~~

     Dzwonek nad drzwiami zadzwonił, obwieszczając wejście nowego klienta. Blondwłosa dziewczyna ściągnęła wełniany, robiony na drutach szalik. Wcześniej zasłaniał prawie połowę jej twarzy.
     Kawiarnia była słabo oświetlona, ale nowo przybyła od razu dostrzegła, że nie ma w niej prawie nikogo. Oprócz znudzonej kobiety za ladą, wycierającej szklanki i umięśnionego chłopaka, siedzącego samotnie. Widać było, że chce pozostać niezauważony. Wybrał stolik w rogu, miał na sobie obszerną bluzę sportową, z logo jakiejś starej drużyny koszykówki. Nie mogła dostrzec nawet jego twarzy. 
     Po krótkim zastanowieniu podeszła do niego. Zajęła miejsce na starej kanapie, pokrytej tanią, sztuczną skórą. Po całym lokalu roznosił się zapach smażonego mięsa. Na stoliku pomiędzy nimi stało kilka talerzy po burgerach. 
     - Masz niezły metabolizm - zagadała. Nie podniósł wzroku. Terra przechyliła głowę, chcąc zobaczyć chociaż część jego twarzy, on jednak uparcie się odwracał. Oparła się wygodnie i zaczęła miętosić w dłoniach szalik. Czuła, że chłopak potrzebuje rozmowy. Rzuciła okiem na jego ręce, oparte o blat. Miał ciemną skórę, typową dla Afroamerykanina.
     - Jestem Terra - przedstawiła się po chwili milczenia. Wyciągnęła w jego stronę dłoń. Wtedy podniósł wzrok. Ledwie dostrzegalny błysk czerwonego światła wydobył się zza materiału, zanim znów odwrócił głowę. Terra odchrząknęła zmieszana. Spojrzała na kobietę za ladą. Najwyraźniej w ogóle nie interesowało ją, co się dzieje wokół. Dziewczyna pochyliła się nad stolikiem.
     - Nie musisz się wstydzić. Widziałam już trochę dziwnych rzeczy - szepnęła. Uśmiechnęła się tak szczerze, jak tylko potrafiła.
     - Na pewno nie taką, jaka siedzi przed tobą teraz - odezwał się. Spojrzał na nią.
     Jedno jego oko było niebieskie, ludzkie. Drugie natomiast... Terra musiała mu przyznać rację, jeszcze czegoś takiego nie widziała. Było czerwone, mechaniczne. Przez całą jego lewą stronę twarzy coś prześwitywało. Jakby nie miał prawdziwej skóry, a cienki materiał. Wyglądało to dość makabrycznie, ale Terra nie dała po sobie poznać takich myśli.
     - Nie jest źle - zaśmiała się, niepewnie.
     - Jestem cyborgiem, a ty mówisz, że nie jest źle? - burknął pod nosem.
     - No coś ty. Przecież jesteś człowiekiem - potrząsnęła głową. - Potrafię rozpoznać człowieka.
     Wyglądał na trochę zaskoczonego. Nic dziwnego, pewnie wszyscy inni ludzie krzyczeli na jego widok. Ale nie ja.
     Odchyliła się do tyłu i zwróciła się do sprzedawczyni, że chce zamówić dwie herbaty. Jej swobodny sposób bycia był dla chłopaka czymś nowym. Odruchowo dotknął swojej ludzkiej połowy twarzy.
     - Jestem Victor.
     - Miło cię poznać, Victor - odpowiedziała. Zagarnęła jasny kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęła się promiennie.
    Nie sądził, że po wypadku spędzi jeszcze jakiś przyjemny wieczór w czyimś towarzystwie.


4 komentarze:

  1. *dzikie piski* VICTOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOR <3 Doczekałam się, yaaay! I Night, podwójne yay <3 Lekko się tylko pogubiłam- Rachel jest dzieckiem, tak? To czy Richard nie powinien być wtedy jeszcze Robinem, jeśli jest w jej wieku/młodszy (tak zrozumiałam)? Czy jest jednak sporo starszy?
    Dobrze widzieć, że wracasz na stałe :D
    ~ For

    OdpowiedzUsuń
  2. Od dziś będę tu zaglądać, by nie pominąć dodawanych rozdziałów. Na stałe wracasz?? Jejku, jak ja się cieszę!! I pomyśleć, że będę mogła czytać sobie dalszą akcję już niedługo :-D! Pojawił się tu Dick, więc rozdział automatycznie uważam za udany XD. No i właśnie Cyborg. I Terra z nim. Coś przeczuwam, że masz zamiar stworzyć dość nietypowe paringi... A ja je bardzo lubię ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakie paringi? Pfff. To powiadanie jest bardzo niewinne :P

      Usuń
  3. Nie no ja znikam sobie na wakacje a ty dwa rozdziały dodajesz?! Ale ekstra!!!!! Matko, ale się cieszę, że wróciłaś! Normalnie jak zobaczyłam, że dodałaś coś nowego, zaczęłam skakać z radości! A co do dwóch ostatnich rozdziałów, są boskie! Zwłaszcza, że pojawiła się i Raven i Terra, które uwielbiam :D
    Jeszcze raz, na nowo, zakochałam się w twoim opowiadaniu ;-) Piszesz lepiej niż niejeden "zawodowy" pisarz (choć jak dla mnie to jesteś zawodową pisarką :D). Normalnie cię kocham! Tylko bez skojarzeń xD Oj, wariuję, ale to wszystko przez napływ euforii spowodowany nowymi rozdziałami, hi hi :D
    Naprawdę się cieszę, że wróciłaś na stałe i nie mogę się doczekać nexta ;-)
    Pozdrowionka i weny życzę :-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń