niedziela, lutego 15, 2015

Rozdział 7: Szukajcie, a znajdziecie

    Richard wystukiwał palcami nerwową melodię. Oparł się czołem o drzwi. W torbie miał dokumenty, które znalazł. Do tej pory nie wiedział, czy przyjście tutaj było dobrą decyzją. Wahał się aż do chwili, w której drzwi się otworzyły. Wtedy już nie było odwrotu.

    Barbara miała zaspany wyraz twarzy i włosy niedbale rozrzucone wokół głowy. Richard uśmiechnął się szeroko, a ona wpuściła go do środka. Chciał zdjąć kurtkę, ale ona przyciągnęła go do siebie i przywitała ciepłym pocałunkiem. Na chwilę zapomniał, po co w ogóle tutaj przyszedł.
    - Masz jakiś problem - zauważyła, gdy już się od siebie odsunęli. Bystre, zielone oczy patrzyły na niego uważnie. Zagryzł dolną wargę i odwrócił wzrok. Dziewczyna zaniepokoiła się trochę.
    - Znalazłem coś. I potrzebuję twojej pomocy - wyjaśnił ogólnikowo.
    Gdy już znaleźli się w jej pokoju, z kubkami herbaty, Richard podał jej dokumenty z torby. Obserwował ją, podczas gdy je przeglądała. Wyraz twarzy Barbary stopniowo się zmieniał. Po jakimś czasie odłożyła papiery na świeżo posłane łóżko. Spojrzała na swojego chłopaka, który był w tamtej chwili milczący jak nigdy.
    - Nie wiedziałeś o tym? - spytała cicho. Pokręcił głową przecząco. Zapadła cisza. Barbara wyraźnie czuła, że on sam nie wie, co o tym myśleć. - Co mogę zrobić?
    - Spróbuj znaleźć cokolwiek na jej temat. Jak ma na imię, gdzie teraz jest, cokolwiek - poprosił.
    - Dobrze. Spróbuję - zgodziła się. Podeszła do niego i objęła go. Wtulił twarz w jej rude włosy, pachnące jaśminowym szamponem. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że odnalezienie siostry nie będzie wcale łatwe ani przyjemne. Nie wiedział, czego się spodziewać. Miała teraz dziewiętnaście lat, równie dobrze mogła już pracować, albo studiować. Nie wiedział, jaka jest, gdzie mieszka, co robiła przez te wszystkie lata. I czy w ogóle chciała go znać.

~~~

    Plan był genialnie prosty. Harley zajmuje się strażnikami, podczas gdy ja i Willow czekamy na odpowiednią chwilę i wskakujemy przez dachowe okno do środka. Właściwie nic nie miało prawa się popieprzyć, a jednak.
    Ten chytry skurczybyk miał na dachu kamerę. Kto poważny montuje kamerę na dachu?! Willow zeskoczyła tam przede mną, więc tak właściwie miałam pretekst by obarczyć ją winą i powyzywać trochę. Zaledwie minutę później leżałyśmy na ziemi, związane i nieźle potłuczone przez piątkę ochroniarzy Cezara. Wbrew pozorom te wielkie goryle także potrafią używać mózgów. Nasze umiejętności na nic się tutaj miały, przy ich paralizatorach i sile mięśni.
    Zawlekli nas do biura Cezara, w sensie dosłownym. Moje dłonie zostały wykręcone za plecami pod takim kątem, iż byłam właściwie pewna, że są skręcone w nadgarstkach. Willow była nie mniej wkurzona, ale ona miała jeszcze się żeby miotać się na wszystkie strony i obrzucać ochroniarzy wymyślnymi przekleństwami i groźbami. Mi zafundowano dość bolesną serię uderzeń w brzuch; czułam się jak opróżniony z powietrza balon.
    Rzucili nas na kolana. W środku zostało ich tylko dwóch, reszta wyszła na zewnątrz. Cezar siedział za mahoniowym biurkiem, postukując piórem w jakieś kartki. Skierował na nas wyniosłe spojrzenie. Miałam ochotę się roześmiać, ale się powstrzymałam. Był dość niskim człowiekiem o przysadzistej budowie ciała. Siedział na wielkim fotelu, a jego łysa głowa błyszczała się w świetle lampy. Spodziewałam się kogoś bardziej... wyniosłego. Ale cóż, to jest Gotham. Tutaj największą grozę budzi klown z wielkim uśmiechem. No cóż, przynajmniej budził.
    - To te dwie? - zwrócił się do ochroniarzy, wskazując na nas piórem. Jeden z nich przytaknął. - Spodziewałem się kogoś porządniej wyglądającego, skoro zdecydował się tu włamać.
    - Najwyraźniej oboje się dzisiaj zawiedliśmy - wypaliła Willow, mierząc go wzrokiem. Ten się roześmiał i wstał ze swojego fotela.
    Był ubrany w jakiś drogi garnitur, typu tych, które zakłada Ra's. Mógł jednak być niewiele wyższy ode mnie, a ja raczej nie należałam do najwyższych. Niski i bogaty, do tego otoczony całą hordą ochroniarzy. Jednak jego największą wadą mogło się okazać to, że zapewne nie wiedział jak się bronić. Ktoś, kto potrzebuje takiej ochrony, nie jest dobry w walce na pięści. Najwyżej ogarnia pistolet, ale nic więcej. Uśmiechnęłam się chytrze, gdy wymierzył we mnie spojrzenie.
    - Kto was przysłał? Bo same chyba tego nie wymyśliłyście - stwierdził, opierając się o biurko. Ignorant. Takich najłatwiej pokonać.
    - Zabawny jesteś - rzuciła Willow, rozpoczynając swoją ulubioną potyczkę na słowa. Przekomarzanie się było jej hobby. - Ciekawe jak głośno będziesz krzyczeć, gdy będę wyrywać ci język.
    Cezar nic sobie z tego nie zrobił. Kiwnął na jednego ze swoich goryli, a ten mnie podniósł. To była moja szansa. Nie zastanawiając się długo, wymierzyłam cios łokciem w jego brzuch, a następnie kolejny w gardło. Willow równie szybko załapała mój tok myślenia i przeturlała się w stronę drzwi. Przerzuciła nogi pod związanymi rękoma i się podniosła. Splotła obie dłonie w pięść i rozwaliła drugiemu ochroniarzowi nos. W tym czasie zdążyłam wyjąć nóż i rozciąć ograniczające mnie więzy.
    Willow zablokowała drzwi pałką, którą miał przy sobie ochroniarz, uprzednio pozbawiając go przytomności. Ja byłam zajęta wymianą ciosów z drugim. Ostatecznie wbiłam mu nóż w prawą pierś, pomiędzy żebra. Upadł na ziemię i próbując zatamować krwawienie.
    Cezar zdążył wezwać resztę swojej świty, a teraz mierzył w Wil pistoletem. Ona jednak nic sobie z tego nie zrobiła. Uniknęła jego niedokładnego strzału, a ja z łatwością trafiłam ostrzem do rzucania w jego udo. Ból rozproszył jego uwagę, a Willow wykorzystała tę chwilę, by wytrącić mu nogą broń z ręki i odepchnąć na bezpieczną odległość. Wyjęła swoją katanę i przystawiła mu do gardła. Cofał się tak długo, aż w końcu spotkał ze ścianą. Próbował nie dawać po sobie znaku przerażenia, ale wyraz twarzy Willow był trudny do zignorowania.
    - Spójrz na siebie. Jeszcze przed chwilą byłeś taki bystry. - Patrzyła na niego, jakby był pysznym obiadem, który ma ochotę zjeść. Uśmiechnęła się i przekrzywiła głowę.
    Zajęłam miejsce przy biurku. Przejrzałam wzrokiem kartki leżące na wierzchu, ale nie było tam nic przydatnego. Wzięłam się za przeszukiwanie szuflad. W pokoju nie było żadnych innych szafek, więc to zapewne w biurku trzymał wszystkie dokumenty związane z prowadzeniem klubów. Kątem oka zauważyłam, że ktoś z zewnątrz próbuje otworzyć drzwi.
    - Jesteście głupie jeśli myślicie, że zdołacie wydostać się stąd bez szwanku - podjął próbę walki Cezar. Jego zdenerwowany głos był tylko kolejnym bodźcem, pobudzającym Willow.
    - Ty na pewno nie wyjdziesz stąd nienaruszony - zakpiła. Ona też wiedziała, że kończy nam się czas. Jedyną drogą ucieczki były główne drzwi i okno dachowe, zapewne też już obstawione. Przeszukałam obie szuflady, ale w opasłych teczkach nie było nic, co by świadczyło o nielegalnej działalności Cezara. Musiał to gdzieś ukryć. Zaczęłam szukać dłońmi jakiś skrytek.
    - A teraz mów. Gdzie trzymasz swoje brudne interesy? - spytała Willow, a ja mogłam wręcz usłyszeć, jak Cezar krzywi się w bólu. Łomotanie w drzwi ustało, a krzyki na korytarzu świadczyły o pojawieniu się Harley.
   - Możesz pomarzyć, różowowłosa dziwko - wycedził przez zaciśnięte zęby. Willow rzuciła nim o ziemię i zgniotła dłoń. Wtedy natrafiłam na dziwne zagłębienie na dnie szuflady. Nacisnęłam głębiej i cienka drewniana płytka się odsunęła, ukazując czarną teczkę. Wyjęłam ją z satysfakcją, przy akompaniamencie krzyków Cezara. Gdy tylko zobaczyłam w środku papiery, które szukałam, podniosłam się z miejsca. Przeskoczyłam przez biurko. Willow wymierzyła butem ostatnie uderzenie, zanim ruszyła za mną.
    - Zadbamy, by znalazły się w rękach policji, gdy już weźmiemy to co chcemy - zaśmiała się Willow. Wyjęła własny pistolet i wystrzeliła w dachowe okno. Osłoniłam się rękami od spadających fragmentów.
    - O ile wcześniej ktoś nie pośle cię do piekła - powiedziałam, patrząc porozumiewawczo na drzwi. Harley sama chciała się z nim rozprawić. Willow przysunęła sobie szafkę i wydostała się na zewnątrz, a ja zaraz za nią. Tam czekał na nas Damian.
    - Trochę wam to zajęło - rzucił. Czterech ludzi Cezara leżało na dachu, z podciętymi gardłami, albo ranami postrzałowymi. Kolejna dwójka spadła na ziemię, dwa piętra w dół. Na ich piersiach malowały się czerwone plamy. - I dziwi mnie, że nie poradziłyście sobie we dwójkę z piątką tych bezmyślnych "ochroniarzy".
    - Element zaskoczenia, pamiętasz? - rzuciła kwaśno Willow. - Mogłeś z łatwością zestrzelić przynajmniej trzech, zanim cię zauważyli.
    Damian uśmiechnął się chytrze, po czym cała nasza trójka biegiem oddaliła się od miejsca zdarzenia.

    Znalezienie odpowiedniego klubu nie sprawiło nam większych trudności. W papierach były nie tylko adresy, ale także kwoty, wygrane przez walczących w poszczególne dni. Tam, gdzie kwota była największa, wygrywała poszukiwana przez nas czarodziejka. W tym tygodniu nie była jeszcze tylko w jednym klubie. Dotarliśmy tam w kilka minut, szczęśliwie się złożyło że był blisko.
    W środku było pełno ludzi. Walki już się zaczęły, było kilka minut po północy. Wszyscy się przepychali, trzymając w dłoniach kufle z piwem, albo innym alkoholem. Zawodnicy walczyli na arenie, zajmującej dużą część klubu. Stanowiło ją coś na kształt metalowej klatki, tyle że o wiele większej. A w środku stała ona.
    Jej jaskraworóżowe włosy były związane wstążką w dwie kitki. Miała na sobie obcisły, czarny top, krótką, postrzępioną spódniczkę i rajstopy w różowo fioletowe paski. Stąpała pewnie po arenie, przyglądając się z góry swojemu przeciwnikowi. Napakowany, ciemnoskóry facet po trzydziestce wyglądał na tak samo pewnego siebie jak ona.
     Przegrał. Powaliła go z gracją kocicy, niewiele się męcząc. Wycelowała w niego kilka jasnych promieni, które wystrzeliły z jej palców niespodziewanie. Była zwinna i szybka, a moce ułatwiały jej sprawę. To samo zrobiła z kilkoma kolejnymi przeciwnikami. Przyglądałyśmy się jej, analizując sposób walki. Nie zamierzałyśmy stosować siły, głównym celem było przeciągnięcie jej na naszą stronę. Ale nigdy nic nie wiadomo.
    Wyszła bocznym wyjściem. Zabrała swoją wygraną i ulotniła się niepostrzeżenie. Ale nie na tyle, żebyśmy tego nie zobaczyły. Damian miał czekać gdzieś na zewnątrz. Był wkurzony tym, że znów odwala robotę na czatach, ale nie dałyśmy mu wyboru. Willow wręcz promieniała, mogąc go zdenerwować.
    Dogoniłyśmy ją dopiero na ulicy. Wcześniej próbowała nas zgubić w krętych uliczkach i przesmykach między budynkami. Damian też do nas dołączył i wspólnie ją otoczyliśmy.
    - Czego chcecie?! - krzyknęła ze złością. - Nie mam zamiaru oddawać wygranej. Już goniło mnie paru zazdrosnych mięśniaków, ale wszystkich pokonałam. Z wami nie powinnam mieć większego problemu.
    Wymierzyła we mnie nieugięte spojrzenie. Jej kocie oczy były przerażające i intrygujące jednocześnie.
    - Nie chcemy twoich pieniędzy. Mamy tylko propozycję - odezwałam się ze spokojem. Czarownica prychnęła i założyła rękę na biodro. Była dość wyniosła jak na piętnastolatkę. Ona i Damian mieli sporo wspólnego.
    - Raczej nie macie do zaoferowania nic, co mogłoby mnie zainteresować - stwierdziła. - A teraz grzecznie usuniecie mi się z drogi, albo będę zmuszona użyć siły.
    Nie mieliśmy czasu nic powiedzieć, a ona zaatakować. Na ziemię spadł srebrny przedmiot, przypominający puszkę coli. Zanim zdążyłam się domyślić co to jest, siła wybuchu odepchnęła mnie na drugą stronę ulicy.
    Jak przez mgłę widziałam Damiana, walczącego z nieznajomą, białowłosą dziewczyną. Musiał na czas odskoczyć. Głowa bolała mnie przeraźliwie, nie mogłam się ruszyć. Willow gdzieś zniknęła, tak jak ta mała czarownica. Za to dostrzegłam dobrze mi znanego mężczyznę, ubranego w dopasowany strój, w ciemnych kolorach. Twarz miał zakrytą przez czarno-pomarańczową maskę. Tylko z lewej strony był pozostawiony otwór na oko.
    - Slade? - jęknęłam.
    Chwilę później moja głowa opadła na ziemię, a oczy zasłoniła ciemność.

~~~

Jakiś czas wcześniej...

    Słońce wychylało się zza horyzontu. Dwie mewy wyrywały sobie nawzajem znaleziony kawałek chleba, krzycząc przy tym przeraźliwie. Fale podmywały leniwie brzeg.
    Pierwszym co zobaczyła, był błękit nieba. Chmury wyglądały niczym poprute prześcieradło, przez co wywołały bolesne wspomnienia. Silne ręce, zaciskające się na jej gardle, błyszczące w świetle lamp ostrze sztyletu. Pamiętała, jak zawzięcie walczyła i szarpała. Zdołała nawet wydrzeć mu broń, chciała zaczepić się łóżka, ale był zbyt silny. Wyciągnął ją z pokoju, ciągnąc za włosy. Ciągle czuła jego okropne dłonie, szorstkie niczym morskie dno. Ale najgorszy był uśmiech jej siostry. Ona się z tego cieszyła. To ona kazała mu ją zabrać. Z jej domu, z jej planety.
    Do oczu znów napłynęły gorzkie łzy. Przegrała, pozwoliła siostrze zająć miejsce na tronie. A najgorsze było to, że nie mogła tam wrócić. Nie pamiętała już, jak długo tutaj leciała. Miesiące, może lata. Trwała w półśnie, który wydawał się być jeszcze gorszy od śmierci. Wieczne krążenie pomiędzy świadomością, a snem doprowadzało do szaleństwa. Może to było celem Komand'r? Chciała wpędzić ją w chorobę, by mieć pewność że nigdy nie będzie w stanie odzyskać tronu. No tak, to było prostsze. Splamienie sobie dłoni krwią siostry przeklęłoby ją na wieki.
    Podniosła się z trudem do pozycji siedzącej. Czuła okropny ból w plecach, zbyt długo trwała w jednej pozycji. Od razu zauważyła niewysoką dziewczynę o jasnych włosach w kolorze piasku, na którym wtedy leżała. Wpatrywała się z ciekawością w zdezorientowaną dziewczynę.
    - Kim jesteś? - wymamrotała z trudem po tamarańsku. Jasnowłosa ściągnęła brwi. Dziewczyna przyjrzała się jej bliżej. Miała na sobie dość dziwny strój, przylegający ciasno do ciała. Pełno w nim było kieszeni, zakładek, pasków i sznurówek. Do ud miała przyczepione mnóstwo małych strzałek i płaskich ostrzy do rzucania, a przy biodrze obco wyglądające urządzenia. Nie miała jednak wątpliwości, że służyły do zabijania, tak jak reszta jej broni.
    Nagle nieznajoma się podniosła. Zaciągnęła na swoje jasne włosy szalik i owinęła się nim szczelnie, tak, że widać było tylko jej czarne niczym noc oczy. Potem wyciągnęła dłoń w stronę siedzącej na piasku dziewczyny.
    Przyjęła pomoc i wstała. Jej pomarańczową skórę okrywała tylko biała koszula nocna. Ta sama, w którą była ubrana w noc jej porwania. Czerwone włosy ciągnęły się aż do ziemi.
    - Sydney - powiedziała dziewczyna, dotykając dłonią piersi.
    - Koriand'r - przedstawiła się czerwonowłosa. Sydney kiwnęła głową, po czym machnęła ręką, dając do zrozumienia, że ma za nią podążać. Po szybkiej analizie sytuacji, Koriand'r postanowiła iść. Nawet jeśli miała wrogie zamiary, mogła z łatwością pokonać Ziemiankę. Zanim wepchnięto ją do statku, łaskawie poinformowali ją gdzie leci. Z tego co zapamiętała z lekcji o galaktykach, Ziemianie nie byli specjalnie groźni, nie posiadali żadnych charakterystycznych umiejętności. Rozejrzała się wokół siebie. Bezkres wody, błękitne niebo i przyjemny dla nagich stóp piasek.
    Musiała przyznać, że planetę mieli piękną.

3 komentarze:

  1. Jejku, wspaniały rozdział! Chociarz trochę się wyczekałam. Nareszcie pojawiła się Kori, co bardzo mi się podoba. Do tego Slade i Rose zaatakowali. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Pozdrawiam
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. No, nareszcie jestem na bieżąco. Nadgoniłam wpisy i już wiem jak to jest czekać na coś z niecierpliwieniem.
    Rose i Slade... nie ma to jak rodzinny atak. ;)
    Fajnie, że pojawiła się Kori. Pewnie wniesie trochę czułości do serii. Ciekawe, czy pozna Dicka. Już to sobie wyobrażam... ;-) :-)
    No tak... Damian sam rozwalił 6 strażników... i jak go tu nie kochać??? :P
    Naprawdę wspaniale piszesz! Nie mogę się doczekać następnego!
    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kori, Kori, Kori!
    Całkiem niezły plan pokonania Cezara :D policja próbuje złapać go od lat o one zwyczajnie w jeden wieczór.
    Damian tak badass <3
    Tylko jak zmusili Harley do współpracy?
    I ogólnie co tam robi Jinx?
    Ahh wreszcie doczekałam się mojej ukochanej Kori. Ale zaraz Sydney? Siostra Will? One dwie mogą być na prawdę ciekawym połączeniem.
    Lecę czytać dalej, bo nie wytrzymam ;)

    OdpowiedzUsuń