sobota, maja 10, 2014

Rozdział 14 (49). "Więzy krwi"

"Przyjaźnię się z potworem spod mojego łóżka
Radzę sobie z głosami w mojej głowie
Próbujesz mnie ratować, przestań wstrzymywać oddech
I sądzisz, że zwariowałam, tak, sądzisz że zwariowałam."

- Eminem ft. Rihanna- The Monster

     Otworzyła drzwi. Słyszałem jak powoli do mnie podchodzi i wyciąga dłoń, by mnie obudzić. Zanim zdążyła mnie dotknąć, chwyciłem ją za nadgarstek.
     - Nie śpię - syknąłem.
     - To dobrze. Wstawaj - powiedziała oschle.

     Usiadłem. Wymierzyłem w nią wściekłe spojrzenie, gdy zaczęła się przechadzać po pokoju. Odsłoniła okno, wpuszczając do środka słoneczne światło. Przymrużyłem oczy. Talia nie zwróciła na mnie uwagi, po czym wyszła. Chwyciłem poduszkę w dłonie i z całej siły walnąłem nią o okno. Żałowałem, że nie mogło się rozbić.
     Zasznurowałem buty. To był czwarty dzień tutaj. Budziłem się rano z krzykiem, bo przez całą noc miałem koszmary. Nie było to nic niezwykłego, ciągle je miewałem. Ale w tych nowych było coś innego. Miałem wrażenie, że widzę jakąś ciemną postać, skrywającą się poza zasięgiem wzroku. Obserwowała mnie uważnie, ale nigdy się nie zbliżała.
     Odsunąłem od siebie te myśli i podszedłem do drzwi. Po chwili czekania otworzyły się z cichym kliknięciem. Na zewnątrz czekała na mnie matka. Miała na sobie czarny strój z kapturem. Jej włosy były związane, a zielone oczy patrzyły na mnie z góry. Jak zwykle zimna i niedostępna.
     - Idziemy - powiedziała, obracając się. Szła przodem, a ja za nią. Przemierzaliśmy białe korytarze, oświetlone pojedynczymi lampami. Wokół było całkowicie pusto i każdy kolejny zakręt wyglądał identycznie. Niczym labirynt. Mimo to, matka znała drogę na pamięć.
     Powiedziała, że dziś będę mógł spotkać się z ojcem. Nadal nie mogłem oswoić się z myślą, że jest tutaj, żywy. Tyle czasu zajęło mi zaakceptowanie jego śmierci... Nie byłem pewien co mu powiem, gdy już staniemy twarzą w twarz.
     Matka zatrzymała się przed metalowymi drzwiami. Pilnował ich jeden ze strażników w białym kombinezonie. Wymieniła z nim kilka słów, a po chwili drzwi się otworzyły. Weszliśmy do ciemnego pomieszczenia. Poczułem, jak jej dłoń zaciska się na moim ramieniu. Spiąłem mięśnie. Nie podobało mi się, że mnie dotyka.
     Nie miałem czasu, by jej to powiedzieć. Pomieszczenie zostało oświetlone przez dwie podłużne lampy na suficie. Ściany i podłoga były białe, tak jak w reszcie budynku. Tuż przede mną była gruba szyba, rozdzielająca pomieszczenie na dwie części. Przyłożyłem do niej jej dłoń i na chwilę wstrzymałem oddech.
     Mój ojciec tam był. Leżał na metalowym łóżku, tyłem do nas. Mimo to go rozpoznałem; był dobrze zbudowany, miał czarne, lśniące włosy.
     Nie wiedziałem, jak zareagować. Talia nic nie mówiła, ale czułem jej wzrok. Ciągle ściskała kurczowo moje ramię. Jakby bała się, że Bruce mógłby się wydostać i mnie od niej zabrać. Miałem ochotę krzyczeć i płakać. Jak mogła...? Stała na szczycie tego wszystkiego, mogła temu zapobiec! Jednak pozwoliła, bym patrzył na egzekucję mojego ojca, żeby później przywrócić go do życia i posłużyć się tym, by mnie tu ściągnąć.
     - Bruce - Głos matki wyrwał mnie z zamyślenia. Nawet nie zauważyłem, że zacisnąłem dłonie w pięści.
     Ojciec poruszył się na dźwięk swojego imienia. Po chwili podniósł się i usiadł na łóżku, nadal się nie odwracając. Spuścił głowę. Przełknąłem ślinę, nie wiedząc, czy mogę się odezwać.
     - Dlaczego tu jesteś, Talio? - spytał. Jego głos był inny, całkowicie pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Jakby stracił zainteresowanie resztą świata, stracił nadzieję. Matka westchnęła cicho.
     - Damian tutaj jest.
     - Nie kłam - odpowiedział natychmiast. - Ponownie próbujesz sprawić mi ból? Co chcesz tym osiągnąć, Talio?
     - Nie kłamię, Bruce - odparła spokojnie. Kątem oka zauważyłem jej nerwowy wyraz twarzy. Ja także nie rozumiałem, co chce tym wszystkim osiągnąć. Myślałem, że chociaż trochę ją znam. Jednak znalazła sposób, by wszystko skomplikować.
     - Wyjdź - powiedział cicho. - Skoro już jestem skazany na to więzienie, to przynajmniej oszczędź mi twoich kłamstw.
     Zaskoczyło mnie to. Ojciec się... poddał? On nigdy się nie poddawał. Zawsze walczył do końca, potrafił znaleźć wyjście z każdej, nawet najgorszej sytuacji. Za to go podziwiałem.
     Chciałem się odezwać, ale matka zasłoniła mi usta dłonią i pociągnęła do wyjścia. Zacząłem się szarpać, ale była silniejsza. Bez większego trudu objęła mnie w pasie. Nie siląc się na delikatność, wypchnęła mnie z pokoju. Drzwi się zamknęły, a Bruce zniknął za nimi. Nie zobaczył mnie. Przylgnąłem plecami do ściany, wpatrując się z niedowierzaniem w zamknięte drzwi.
     Matka stanęła tuż przede mną i założyła dłonie na biodra. Uniosłem głowę i spojrzałem na nią. Jej dawny, obojętny wyraz twarzy powrócił. Podczas krótkiej wymiany zdań z ojcem była inna. Jakby nadal jej na kimś zależało.
     - Dlaczego to zrobiłaś? - spytałem. O dziwo, nie byłem zły. Jedynie zawiedziony.
     - Musimy porozmawiać - powiedziała oschle, ignorując moje pytanie. Chciała chwycić mnie za rękę, ale się odsunąłem. Zrobiłem kilka kroków do tyłu. Nie potrzebowałem jej udawanej troski. Wolałem, gdy była gdzieś daleko. Przynajmniej nie kłamała mi prosto w oczy.
     - Nie chcę rozmawiać. Nie z tobą - pokręciłem głową. Spodziewałem się, że będzie próbowała mnie zmusić do pójścia z nią. Lecz zamiast tego podeszła do mnie i kucnęła. Teraz nasze twarze znajdowały się na tym samym poziomie.
     - Ojciec nie jest gotowy na spotkanie z tobą. Dopiero kilka dni temu zaczął nad sobą panować po kąpieli w Jamach Łazarza.
     - On nie jest gotowy?! - krzyknąłem, wskazując na drzwi. - A może to ty nie jesteś?
     Poczułem napływające do oczu łzy. Znów to robiła. Chciała odseparować mnie od ojca, jakby to sprawiło że zostanę przy niej. Dlaczego nic nie zrozumiała...?
     - Chodź. To nie jest miejsce na rozmowę - powiedziała spokojnie. Jej twarz znów była kamienną maską. Podniosła się i ruszyła przed siebie. Zacisnąłem zęby, przetarłem oczy i podążyłem za matką.

     Na zewnątrz było zimno, a słońce schowało się za ciężkimi chmurami. Ostatnio pogoda ciągle była ponura i często padał deszcz. Zarzuciłem kaptur na głowę, czując gwałtowny podmuch wiatru. Spojrzałem na matkę, która stanęła przy krawędzi dachu. Nie podszedłem w jej stronę.
     - Tutaj nikt nas nie usłyszy. Mogę ci spokojnie to wytłumaczyć.
     Spojrzała na mnie ze spokojem. Ściągnąłem brwi. Co chce mi tłumaczyć? Dlaczego postanowiła mnie zostawić? Albo może to, co ona ma z tym wszystkim wspólnego? Byłem na nią wściekły. Sam nie wiedziałem, jakim sposobem z nią wytrzymuję. Powinienem był uciec przy pierwszej okazji. Ale nadal ciążyła na mnie myśl, że ojciec może ucierpieć za moje nieprzemyślane czyny. Być może to z tego powodu. Albo z zupełnie innego...
     - Posłuchaj, Damian. - Podeszła do mnie i klęknęła. Chciałem się odsunąć, ale zatrzymała mnie i włożyła do dłoni niewielki pendrive. Spojrzałem na nią pytająco. - Zapisałam tutaj wszystko, co musicie wiedzieć. To obecnie jedyna rzecz, którą można pokonać Srebrnych. Daję to tobie. Wiem, że dostarczysz ją odpowiedniej osobie.
     - Co... co ty mówisz? - wydusiłem z siebie. Poczułem jej dłonie na moich ramionach. Przeszedł mnie dreszcz.
     - To wszystko było dla nich. Musiałam sprawić, by mi zaufali. Nic co ci powiedziałam, nie było prawdą. Ciężko pracowałam, żeby dostać się na to stanowisko. Muszę naprawić błąd, który popełniła Liga, tworząc Srebrnych.
     - Więc to jednak wy. To wy sprowadziliście na nas wojnę.
     Spuściłem wzrok. Obracałem w palcach czarne urządzenie. Jeśli matka mówiła prawdę, to mam w dłoni nasze zwycięstwo. I to całkiem dosłownie. Usłyszałem jej ciche westchnienie.
     - Nie oczekuję, że wybaczysz mi to, co zrobiłam kilka dni temu - powiedziała po chwili. Jej głos był całkowicie inny. Przepełniony goryczą, żalem. Spojrzałem jej w oczy.
     Nie kłamała.
     - Jednak musisz wiedzieć, że kazali mi cię zabić. Ze względu na to, że mogłeś się domyślić prawdy. Udało mi się ich przekonać.
     Zacisnąłem zęby. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Tak długi czas utrzymywała mnie w przekonaniu, że jej na mnie nie zależy. Teraz tak nagle się zmieniła?
     - Ojca uwolnię w odpowiedniej chwili. Gdy już zajmę się kilkoma ważniejszymi osobami, będzie mógł bez przeszkód uciec do was. Ty wrócisz już dzisiaj. Zadbałam, by Megan dowiedziała się gdzie jesteś - wyjaśniła szybko. Ciągle nie mogłem uwierzyć, że na prawdę to mówi. Jakbym nadal śnił.
     - Jaki masz plan? - przerwałem jej. Przez moment nic nie mówiła. Patrzyłem na nią pustym wzrokiem. - Skąd wiesz, że nikt się nie domyśli, że to ty "zajęłaś się" kim trzeba?
     - Nie na tym to polega - pokręciła głową. - Nie mam czasu ci tego tłumaczyć.
     - Więc na jakiej podstawie mam ci zaufać? - spytałem. Na jej czole pojawiła się zmarszczka.
     - To ja usunęłam część zewnętrznych straży z więzienia w Gotham, by twój przybrany brat mógł uciec. To ja wysłałam wam film, na którym był Tim i Victor. A przecież o tych sprawach oficjalnie nikt nie wie?
     Zamilkłem. Miała rację, nie rozgłaszaliśmy tego. Nadal nie byłem pewien, czy nie kłamie. Jednak coś podszeptywało mi, że mogę jej zaufać. Chciałem zignorować ten głos, przypomnieć sobie, ile rzeczy zrobiła przeciwko mnie. Jednak nie potrafiłem. Mimo wszystko, zawsze miałem wrażenie że była gdzieś blisko. Broniła mnie, nawet jeśli o tym nie wiedziałem.
     - Dlaczego to zrobiliście? Po co stworzyliście Srebrnych?
     - Są wynikiem badań genetycznych, które prowadziliśmy wraz z Cieniami. Mieli odpowiednie wpływy, by zdobyć środki na takie działania. My natomiast mieliśmy sposoby, by sprzymierzyć ze sobą właściwych naukowców i placówki. Wykorzystaliśmy ich. Wspomagaliśmy nawet Ruch Oporu, by ich plan obalenia Cieni się udał. Przez większość czasu tylko nam przeszkadzali. Co do twojego pytania, to nie znam dokładnej odpowiedzi. To twój dziadek ułożył tę intrygę, a jego motywy pozostają mi nieznane. Podejrzewam jednak, że miał na celu usunięcie konkurencji i potencjalnego zagrożenia.
     - Konkurencję? - uniosłem brew.
     - Dotarły do nas informacje o planie zamachu na wszystkie osoby, które należą do rodziny al Ghul. W tym także na ciebie.
     Ktoś chciał objąć dowodzenie nad Ligą, zabijając wszystkie osoby które w przyszłości mogłyby stać na jej czele. Przełknąłem ślinę. To wszystko było ponad moje wyobrażenie. Nigdy nie sądziłem, że to może być aż tak złożona sprawa.
     - Ale coś poszło nie tak. Dlatego dziadek nie żyje? - zapytałem. Matka pokiwała twierdząco głową.
     - Pierwsi Srebrni byli... niedoskonali. Zbuntowali się. Staraliśmy się ich kontrolować, zaszczepić w nich wyłącznie cel odnalezienia i usunięcia zamachowców. Potrzebowaliśmy niewielkiej grupy wytrzymałych fizycznie żołnierzy, którzy nie nasuwaliby podejrzeń, że należą do Ligi. Dlatego nie wysłaliśmy naszych wojowników. Jednak byli niezwykle przebiegli. To, co uznaliśmy za ich atut- inteligencję, obrócili przeciw nam. Zabili ojca, bo szybko się zorientowali dlaczego zostali stworzeni. Później ukradli formułę, dzięki której istnieją, i zaczęli tworzyć coraz więcej przedstawicieli swojej rasy.
     - A później zaatakowali miejsca, w których mieszkały osoby mogące im zagrozić - dokończyłem. Wszystko stało się jasne i logiczne. 
     - Dokładnie. Niestety, nie mam czasu na tłumaczenie ci reszty. Zaraz zaczną nas szukać - powiedziała niespokojnie. - Schowaj to - zacisnęła moją dłoń na urządzeniu.
     - Co na nim jest? - Pokręciła przecząco głową, dając mi do zrozumienia, że nie mamy czasu.
     - Dasz go Megan dopiero za jakiś czas. Będziesz wiedział kiedy. Do tego czasu nikomu nie mów, czego się dowiedziałeś - jej głos był nerwowy. Jakby wiedziała, że za chwilę ktoś nas znajdzie. Jej zdenerwowanie mi się udzieliło. Nie rozumiałem, skąd miałem wiedzieć kiedy przekazać to Megan. Dlaczego nie mogłem zrobić tego od razu?
     - Damian. - Matka spojrzała na mnie. W jej zielonych oczach pojawiło się coś nowego, nieznajomego. Nigdy nie obdarzyła mnie takim wzrokiem. - Niezależnie od tego co się stanie, musisz pamiętać, że nigdy nie przestałam cię kochać.
     Przytuliła mnie. Pierwszy raz, odkąd skończyłem siedem lat.
     Nie rozumiałem tego jeszcze przez długi czas.

*Megan*

     Biegłam najszybciej jak umiałam. Nie zastanawiałam się nawet- nogi same niosły mnie przed siebie i wiedziały w którą stronę skręcić. Poczułam napływające do oczu łzy, rodzącą się wewnątrz mnie wściekłość. Miałam ochotę gołymi rękoma rozedrzeć Talii gardło za to, co mu zrobiła.
     Otworzyłam drzwi do kolejnego korytarza. Był tam. Ubrany cały na czarno; w bluzkę do łokci, spodnie i swoje buty z czerwonymi sznurówkami. Ubranie pokrywały plamy krwi. Miał potwornie bladą twarz, nie wyrażającą żadnych uczuć. Patrzył pusto przed siebie i zaciskał pięści. Wokół niego leżała trójka Srebrnych, zwijająca się z bólu. Jeden miał wbitą katanę w udo. Damian nie poruszył się. Podbiegłam do niego.
     Upadłam na kolana i przytuliłam go najmocniej jak umiałam. Poczułam, jak obejmuje mnie słabo. Pogładziłam go po włosach i starałam się uspokoić oddech. Byłam jednocześnie wściekła i szczęśliwa. Damianowi nic się nie stało. Ale Talia... zapłaci mi za to. Nigdy jej tego nie zapomnę.
     - Przepraszam - usłyszałam jego cichy głos.
     - Nie musisz. To nie twoja wina - powiedziałam, nie przestając gładzić go po włosach.
     Poczułam, że przytulił się do mnie mocniej. Walka z tymi wszystkimi Srebrnymi wyraźnie go osłabiła. Mimo to nie chciał mnie puścić. Jakby bał się, że znów mnie od niego zabiorą. Nie chciałam nawet myśleć o takiej możliwości. Jak mogła zrobić własnemu synowi coś takiego?
     Podniosłam go i wzięłam na ręce. Nie był zbyt lekki, ale miałam dość sił. Damian wtulił się we mnie, nadal nie wyrażając żadnych uczuć. Chciałam tylko się stąd wydostać, uciec jak najdalej. Musiałam. On na mnie liczył.

6 komentarzy:

  1. O bogowie... Kocham twoje opowiadanie! Biedny Bruce... Wrak człowieka. Talia jest dobra? Powtarzam się. Szkoda mi Damiana. Fajny chłopak. Ciekawi mnie jak pokonają Srebrnych. Zgromadzą wszystkich w jednym miejscu i zabiją? Aż mi się jeden film przypomniał. Właśnie przeczytałam zapowiedź kolejnego rozdziału. Rachel zaczyna mieć podejrzenia... Czemu mnie to nie dziwi?
    Czekam na kolejną sobotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lał! Bruce...Talia...Damian...
    Rozdział świetny. Nie mogę się doczekać następnego.
    Życzę weny, pozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
    http://angelsuperheroangel.blogspot.com/
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  3. Raaaawr :3 Poddający się tak bez niczego Bruce lekko zgrzyta, ale poza tym to super. Mile się czytało.

    (Wybacz nieskładny komentarz, ale tak to bywa, gdy się choruje)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chwila wytchnienia, i od razu poleciałam nadrabiać :D Przy Twoim opowiadaniu naprawdę da się zapomnieć na chwilę o Bożym świecie ^^ Trzymaj tak dalej i wytrzymaj w szkole...

    OdpowiedzUsuń
  5. No jak zwykle niezwykłe. Podziwiam twoją umiejętność nadawania postaciom tak wyrazistych charakterów. To cecha, nad którą bezskutecznie pracuję od wielu lat. XD Ale wracając do notki. Kim jest ten obserwujący typo? Jakaś postać ducha? Nieudany eksperyment? BTW skoro srebrni wiedzieli, że Talia należy do rodziny która ich stworzyła to czemu jej nie zabili tak jak jej ojca?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bomba!
    Fajnie, że Talia jest dobra. Mam nadzieję, że Megan, ani żaden inny członek RoP nie zrobi jej krzywdy. Niech Damian powie o wszystkim jak najwcześniej!
    Superowo operujesz swoimi bohaterami. Od razu widać ich charakter i wgl. Podziwiam. Szacun za Twoje pisanie! ;)

    OdpowiedzUsuń