Okno dachowe było roztrzaskane, a ze środka dobiegały niepokojące dźwięki walki. Zajrzał do wnętrza. Dwa ciała leżały blisko wyważonych drzwi. Znajoma blondynka w czerwono-czarnym stroju celowała z pistoletu do leżącego na plecach łysego mężczyzny po czterdziestce. Miał zakrwawione udo i rozbitą głowę.
Batman nie zastanawiał się długo. Rzucił w Harley składaną linką, która w locie otworzyła się i bezproblemowo związała Harley. Z głośnym krzykiem zaskoczenia upadła na podłogę twarzą. Jęknęła z bólu i zaczęła się szarpać. Nie dał jej jednak szansy do uwolnienia się, chwycił ją za ramiona i przygniótł do ściany. Harley splunęła mu w twarz i spróbowała kopnąć w brzuch, on jednak szybko się uchylił i potraktował ją paralizatorem. Wstrząsnęło nią trochę i siły jej opadły.
- Komu pomagałaś?! - krzyknął do niej niskim głosem. Dziewczyna roześmiała się głośno, a z jej nosa pociekła krew. Po chwili spojrzała na niego niebieskimi oczyma. Znał ten wzrok; osoby psychicznie chorej. Jak tylko z nią skończy, odstawi ją do Arkham. Kto by pomyślał, że może stoczyć się tak nisko. Od normalnej studentki psychologii do pomocnicy Jokera.
- Nie powiem ci. To by było zbyt proste, prawda? Pan J ciągle powtarzał, że z tobą zawsze trzeba się pobawić - droczyła się z nim.
Mówił? Dlaczego użyła czasu przeszłego?
- Aaa. Domyśliłeś się - zaśmiała się krótko. - Trzeba było to skończyć. Ten bezmyślny idiota zaprzepaszczał wszystkie szanse, które się trafiały. Nawet nie wiesz, jak długo to planowałam.
- Do rzeczy Harley. Masz szansę nie trafić do Belle Reve - wycedził przez zęby.
- Oj. Straszysz mnie? Oboje dobrze wiemy, że i tak trafię do Arkham - powiedziała. Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się szeroko. Czerwone usta, pomalowana na biało twarz. I te okropne blizny, które sprawił jej Joker. Męczył ją, dlatego go zabiła. Nienawidziła go.
- Ponura dziewczyna i jej różowowłosa koleżanka, przeklęta gaduła. To one tutaj były - odezwał się za jego plecami mężczyzna. Batman nie spuszczał wzroku z Harley. Blondynka lustrowała go prowokującym wzrokiem. - Szukały jakiś dokumentów. Był z nimi ktoś jeszcze, załatwił moich ochroniarzy. Ona z resztą też!
Po tych słowach zaczął kaszleć, a Harley uśmiechnęła się ponownie. Musieli mieć pomiędzy sobą jakieś niezałatwione sprawy.
- Kim są? Co o nich wiesz? Gadaj, Harley!
- Nic na mnie nie masz. A nawet jeśli zdołałbyś mnie przekonać, nie wiem o nich wiele. Tyle tylko, że cieszą się niezłą reputacją, szczególnie czarnowłosa. Ale to już pewnie zdołałeś zauważyć, umykają ci jak małe myszki.
Batman puścił Harley, a ona upadła na kolana, nie mogąc utrzymać się na nogach. Pochyliła się do przodu i zaczęła śmiać. Przed budynkiem już zaparkowały wozy policyjne, czerwone i niebieskie światła odbijały się w szybach. Po kilku sekundach do pokoju wpadli funkcjonariusze. W środku był już tylko Cezar majaczący na granicy świadomości i Harley, nie mogąca ruszyć się dalej niż o krok.
Odwiedził komisarza. Znaleźli nagrania z kamery na dachu, niestety w pokoju nie było żadnej. W sumie piętnaście ofiar, sześć na zewnątrz, dwie na miejscu zdarzenia. Siedem ochroniarzy zestrzeliła Harley,idąc od głównego wejścia.
Przyjął nagrania. Komisarz powiadomił go także, że Harley odwieziono do Arkham, a Cezar czekał na proces. Nie było żadnych świadków.
Włączył taśmę. Kolorowa, ale bez dźwięku. Na początku było widać dwie dziewczyny, z zakrytymi twarzami. Zaszli je od tyłu, przez chwilę walczyły. Szybkie i zdecydowane ruchy, wymierzane z prostym zamiarem; uśmiercenia. Były zgrane i rozumiały się bez słów. Jedna miała katanę, druga sai, obie idealnie obeznane z własną bronią. Czarne włosy, a długa różowe, tak jak mówił Cezar. Pod koniec świadomie się poddały, było to widać. Wolały oszczędzić siły na później niż bezsensownie je zmarnować.
Zatrzymał taśmę. Rodzaj broni, walki, myślenia. To jasno wskazywało na Ligę Zabójców. Jedną z nich była Megan, ta walcząca sai. Ale o drugiej Jason nic nie wspomniał. Być może sam nie wiedział, albo po prostu ominął ten fakt. Informacje od niego zawsze były zdawkowe. Włączył nagranie.
Przez chwilę nic się nie działo. Po trzech minutach pojawiła się szóstka ochroniarzy, otoczyli okno i przygotowali pistolety. Dziewczyny zamierzały wejść i uciec tamtą drogą. Harley miała wyczyścić główne wejście. Prosty plan, mimo wszystko udany, co martwiło Bruce'a z każdą kolejną chwilą.
I wtedy na sąsiednim dachu pojawiła się mała, czarna postać. Wystrzeliła trzykrotnie, za każdym razem trafiając. Dwójka spadła na dół, jeden zatrzymał się przy rynnie. Reszta się odwróciła i zaczęła strzelać, ale napastnik był szybszy i zdołał się schować. Gdy na sekundę przerwali ostrzał, by zmienić magazynki, znów się pojawił. Z łatwością przeskoczył na dach, wyjął katanę i podciął szybkim ruchem jednemu z nich gardło. Kolejnemu wytrącił broń z ręki, po czym zabił w ten sam sposób.
Ostatni zdążył włożyć nowy magazynek i ponowił atak. Wyraźnie jednak było widać, że nagła śmierć towarzyszy przestraszyła go. Celował niedokładnie, pociski odbijały się od dachu. Czarna postać szybko go okrążyła, przeturlała się trochę i za pomocą wyjętego zza pasa sztyletu rzuciła prosto w lufę pistoletu. Mężczyzna opuścił broń, a ta spadła z dachu.
Napastnik nie dał czasu do ucieczki, wystrzelił z własnej broni w gardło ochroniarza. Upadł na plecy.
Bruce wciągnął głośno powietrze. Nie był wysoki, ubrany w ciemne, wygodne rzeczy dostosowane do walki i bezszelestnego przemieszczania się w ciemnościach. Gdyby nie kaptur na głowie, można by było wziąć go za jednego z wojowników Ligi. Złotawa rękojeść katany, oraz lepiej wykonane ubrania także przeczyły temu faktowi. Był dość niski, z pewnością chłopiec. Do Bruce'a zaczęła dochodzić przerażająca myśl, kim może być.
Po krótkiej chwili przyglądania się ciałom, odnalazł wzrokiem kamerę. Było zbyt ciemno, by zdołała wychwycić jego twarz, zakrytą kapturem. Bruce oparł czoło na dłoni, nadal nie wierząc do końca w to, co widzi.
Wycelował pistolet w kamerę i uniósł wyżej twarz. Przez sekundę widział jego uśmiech. A później nagranie się skończyło.
Bruce miał ochotę czymś rzucić i to najchętniej czymś bardzo ciężkim. Uderzył pięściami o pulpit w złości. Nie mógł uwierzyć, że na prawdę to zrobiła. Zabrała mu jedynego syna, ich jedyne dziecko. Ukryła go nie wiadomo gdzie, nie pozwoliła mu go widzieć przez blisko trzynaście lat. Mało tego, wyszkoliła go. Na zabójcę. Dokładnie takiego, jakim zawsze chciał go widzieć Ra's.
Przez ten czas próbował mieć nadzieję. Podejrzewał, że to się stanie, ba, był tego właściwie pewien. Ale myśleć, a widzieć to różnica. Powoli docierał do niego ten fakt. Jego syn był zabójcą. Przewinął ponownie nagranie. Odziany w czerń chłopiec, bez wahania zabijający po kolei sześć osób. Miał czternaście lat. Był jeszcze dzieckiem.
M u s i go znaleźć. Zanim pojawi się Talia i znów z nim ucieknie.
~~~
Wprowadzili schwytanego szpiega do jej pokoju. Nadal miał na sobie strój wojownika, który śmiał założyć. Zaczęła się w niej budzić złość i odraza. Skoro miał czelność ją śledzić, mógł to zrobić bez zabijania jednego z jej strażników. Mogłoby się wydawać, że tak potężna organizacja jak Liga Zabójców nie będzie się przejmować pojedynczą śmiercią. Ale każdy miał swoją wartość.
Chwyciła w dłoń długi sztylet, leżący na sofie obok niej. Dwóch wojowników zmusiło go, by klęknął. Trzymali go za ręce w żelaznym uścisku. Jego twarz nie była znajoma. Szare, wąskie oczy, ostre rysy twarzy. Miał czarne włosy, obcięte na krótko. Przy lewym uchu zauważyła wąską, czerwoną bliznę. Wyglądała na świeżą.
Stanęła przed szpiegiem, patrząc na niego z góry. Mogłaby kazać go zabić, nie musiała brudzić sobie rąk. Wyjęła sztylet z pochwy. Jego ostrze było jasnoniebieskie, a rękojeść biała i lśniąca.
- Kto cię wysłał? - spytała spokojnie. Milczał. Patrzył na podłogę, nie zwracając na nią uwagi. Kiwnęła na jednego z wojowników, a ten złamał mu rękę w przedramieniu. Krzyki jego agonii trwały przez chwilę, ale ona była cierpliwa. Kucnęła naprzeciw niego i chwyciła jego twarz. Zmusiła go, by na nią spojrzał.
- Kto cię wysłał? - powtórzyła, przyciskając ostrze do jego gardła. Nadal milczał, ale wyraz jego twarzy trochę się zmienił. Wiedział, kogo śledzi. Nie był pierwszym lepszym najemnikiem, bo ci nie mieli pojęcia o jej istnieniu, a tym bardziej o tym, jak wygląda. Ktoś musiał mu dobrze zapłacić, ale kto byłby tak głupi, by sądzić, że to się może udać? Odkąd żyła, nikomu jeszcze nie udało się wniknąć do Ligi na tyle, by wyciągnąć jakiekolwiek informacje. Prędzej czy później został zdemaskowany.
Postanowiła zmienić strategię.
- Wyznaj mi nazwisko, a pozwolę ci odejść. Zatrzymasz pieniądze, które otrzymałeś, a ja znajdę twojego zleceniodawcę i zabiję. Wolno i boleśnie. Chcesz umrzeć tak samo? - Jej głos był cichy, a wyraz twarzy śmiertelnie poważny. Tak jak jej ojciec, potrafiła samym spojrzeniem wywołać dreszcze. Miała ponad dwieście lat, by dopracować to do perfekcji.
- Nie jestem tanim człowiekiem - odezwał się. Prychnęła z rozbawieniem. Wszyscy byli tacy sami.
- Dostaniesz dwukrotność. A teraz podaj nazwisko.
- Wilson. Slade Wilson - powiedział po chwili. Podniosła się i pozwoliła wojownikom wyjść. Odłożyła sztylet na szafkę, nie chowając go jednak do pochwy. Szpieg podniósł się o własnych siłach, trzymając swoją złamaną rękę. Przez chwilę stała do niego tyłem. Mogła się domyślić, że Wilson prędzej czy później będzie chciał się zemścić. Po tym jak Batman wsadził jego siostrzenicę do zakładu poprawczego, było to dość oczywiste. Rose skończyła niedawno osiemnaście lat i musiała już wyjść na wolność. To tylko kwestia czasu, aż zaczną się kręcić w Gotham. A także szukać jej.
- Moi ludzie dostarczą ci pieniądze - odezwała się, nie patrząc na niego. Słyszała jego kroki, gdy szedł w stronę drzwi. Przesunęła palcem po rękojeści.
Raz, dwa, trzy, cztery.
Błyskawicznie się odwróciła i chwyciła sztylet. Rzuciła go prosto w mężczyznę, przeszywając na wylot jego pierś. Nie zdążył nawet wydać pojedynczego dźwięku; padł twarzą na drzwi, których nie zdążył jeszcze otworzyć. Zostawił po sobie czerwony ślad na jasnym drewnie. Kobieta skrzywiła się, widząc ten bałagan. Nie mogła jednak sobie pozwolić na pozostawianie żadnych śladów.
Gdy wojownicy pozbywali się ciała, Talia czyściła sztylet. Myślała o tym, by zawiadomić swojego syna o możliwych komplikacjach w Gotham. Nadal przebywał na misji, zleconej przez jej ojca. Miała świadomość, że był to jeden z testów. Ona starała się odciągnąć go całkowicie od tego miasta i jak dotąd się jej udawało. Ale Ra's chciał mieć pewność, że Damian nie odwróci się od nich na skutek możliwego spotkania z ojcem. To był jego sprawdzian, którego jeszcze nie miał okazji zaliczyć.
Talia miała szczerą nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
Przebrała się w czarny strój, który do złudzenia przypominał te, którzy nosili jej wojownicy. Przypasała swój sztylet oraz resztę ukrytych broni. Związała swoje brązowe włosy na głowie i naciągnęła materiał na nos, a kaptur na głowę. Wyszła z pokoju, wpuszczając jednocześnie służącą, by zajęła się krwią na podłodze i drzwiach.
Czas odwiedzić Gotham.
~~~
Siedziałem na ławce w parku. O tak wczesnej porze nikogo wokół nie było, słońce ledwo wstało. Idealna pora na spotkanie, pomijając mróz panujący o tej porze roku.
To tam poprosiła, żebym czekał. Poprosiła, co mnie z lekka zszokowało. Moja matka zwykle kazała, nakazywała, ostrzegała, ale rzadkością były prośby. Ale przyszedłem, zaczekałem na nią. Miałem wrażenie, że wie o dzisiejszym ataku. Spałem niespełna dwie godziny, ledwo udało nam się uciec przed Sladem i jego uczennicą. Megan była cała poturbowana, a Willow musiałem zszywać przedramię, z czego nie była zadowolona. Niespodziewany atak Wilsona osłabił nasze siły. Sam miałem kilka siniaków i założonych bandaży, dziewczyna z którą walczyłem nie była banalnym przeciwnikiem.
Jednak nie to najbardziej mnie zaniepokoiło. Po krótkiej "pogawędce" z Wilsonem, dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. Jedynym pozytywem z tego ataku był fakt, że zdołałem przekonać Jinx do pójścia z nami. Pomogła nam w zatrzymaniu Slade'a i białowłosej na tyle, że mogliśmy zabrać nieprzytomną Megan i uciec. Wcisnąłem jej kłamstwo, że to po nią przyszli. Wydała się być przekonana.
Prawie nie rozpoznał swojej matki i w normalnych ubraniach. Szła w jego stronę jakby nigdy nic, ze lekkim uśmiechem na ustach. Chociaż w jej przypadku trudno było rozpoznać, co tak na prawdę oznacza. Podniósł się z miejsca. Niecierpliwość i szacunek nie dały mu usiedzieć w miejscu.
- Matko - odezwałem się cicho. Zmarszczyła brwi, widząc powierzchowne rozcięcie na moim czole. Przesunęła po nim palcami. Jej dłonie były zadziwiająco ciepłe. Cmoknęła z niezadowoleniem, po czym usiadła. Poszedłem w jej ślady.
- Czy te dwie nie potrafią trzymać się z dala od zbędnego zamieszania? - spytała bardziej siebie, niż mnie. - Co się stało?
Była zdenerwowana, ale z zupełnie innego powodu. Nie wiedziała, że Wilson nas zaatakował. W takim razie, jaki był prawdziwy powód tego spotkania?
- Dzisiaj około pierwszej zaatakował nas Deathstroke. Była z nim dziewczyna o białych włosach, dobrze wyszkolona. Podejrzewam, że jest z nim spokrewniona; podobny wygląd, styl walki, oboje mieli przepaski na oku.
Prychnęła z niezadowoleniem, ale nic nie powiedziała. Nadal patrzyła w jakiś odległy punkt przed sobą, po za zasięgiem mojego wzroku. Kontynuowałem.
- Miałem okazję zamienić z nim kilka słów. On... mówił, że mnie zabije. Że to będzie zemsta za to, co zrobił mój ojciec, za to, co rozpoczął. - Starałem się, by mój głos brzmiał spokojnie, ale średnio mi to wychodziło. Nic z tego nie rozumiałem, nie wiedziałem dlaczego Deathstroke chce mojej śmierci.
Nigdy nie poznałem swojego ojca. Matka z jakiegoś powodu zawsze reagowała nerwowo, gdy o niego pytałem. Nie zdradziła mi nawet imienia. Powiedziała mi tylko, że nie potrafiłby o nas zadbać, dlatego wróciła do Arabii, do domu swojego ojca. Często byłem zły na nią, że zdecydowała o pozbawieniu mnie kontaktu z nim, ale to prędzej czy później mijało. Dała mi wszystko czego potrzebowałem, nie miałem prawa narzekać i być nieposłusznym.
- Dlaczego mnie szuka? Co takiego zrobił mój ojciec? I skąd go zna? - spytałem. Wbiłem w nią zdenerwowane spojrzenie, pełne oczekiwań. Matka zacisnęła palce w pięści, ale chwilę później je rozluźniła. Zastanawiała się co powiedzieć. Po chwili dręczącej ciszy, która zapadła pomiędzy nami, zwróciła wzrok w moją stronę. Surowe spojrzenie zielonych oczu osłabiło trochę moje zdeterminowanie.
- To nie jest rozmowa na teraz, Damianie - odparła zdecydowanym głosem.
- Nie mam prawa wiedzieć? Nawet po tylu latach odmawiasz mi tej rozmowy? - zaprotestowałem. Pokiwała głową z niezadowoleniem.
- Wszystko co musisz wiedzieć, już wiesz. Slade jest niebezpiecznym człowiekiem, będzie próbował was znaleźć, dlatego musicie być ostrożni bardziej niż dotychczas. Decyzja już zapadła - powiedziała. Jej ton głosu nie akceptował sprzeciwu. Normalnie dyskusja byłaby zakończona, ale nie dzisiaj. Nie w tej sytuacji.
- Decyzja, którą sama podjęłaś. Nie wzięłaś nawet mnie pod uwagę.
Zacisnąłem zęby. Na jej twarzy malowało się coraz większe zdenerwowanie. Ale ja nie zamierzałem odpuścić. Te tajemnice ciągnęły się zbyt długo.
- Działałam, mając na uwadze tylko i wyłącznie twoje dobro. Zostawiłam twojego ojca, bo tam gdzie mieszkał nie było miejsca ani dla ciebie, ani dla mnie. Nie mogłabym pozwolić, by ponownie cokolwiek ci się stało - wyrzuciła z siebie na jednym oddechu. Na moment znów zapadła cisza.
- Ponownie? - powtórzyłem, zbity z tropu. Matka westchnęła ciężko i odwróciła na chwilę wzrok.
- Byłeś jeszcze dzieckiem. Musiałam użyć Jam Łazarza, by uleczyć twoje rany. Miałam szczęście, że ojciec pozwolił mi wrócić - wyjaśniła spokojnie.
A więc stało się coś, przez co matka przestała ufać mojemu ojcu. Wróciła do Ligi. Czyli że wcześniej odeszła? Nic z tego nie rozumiałem. Mówiła, że nic nie jest zdolne do rozerwania jej związku z Ligą, że zawsze będzie jej częścią. A tak na prawdę wcześniej zdążyła już raz odejść?
- Ale co w takim razie się stało? Czy ojciec wiedział, kim jesteś... - zacząłem pytać.
- To już nie rozmowa na dziś, Damianie - przerwała mi ostro. Jej twarz przybrała surowy wyraz. Zdenerwowanie wróciło ze zdwojoną siłą.
- Więc na kiedy? - zniecierpliwiłem się. - Ciągle to odkładasz!
- Na później. Muszę już wracać.
Wstała z ławki i odeszła, nie odwracając się. Siedziałem tam tak długo, aż zniknęła całkowicie z zasięgu mojego wzroku. Nie próbowałem jej zatrzymać, wiedziałem że nic więcej mi nie powie.
Wróciłem do mieszkania, dusząc w sobie wściekłość. Megan była w kuchni, coś jadła. Willow wyszła nawet wcześniej niż ja. Jinx zapewne nadal zajmowała moje łóżko. Ja zmuszony byłem dzisiaj do spania na sofie, w salonie.
Zdjąłem kurtkę. Czarnowłosa siedziała na wyspie kuchennej, jedząc przygotowaną wcześniej kanapkę. Miała na sobie czarny podkoszulek i szare, dresowe spodenki, wszystko wygniecione po niespokojnym śnie. Czoło nadal miała owinięte grubo bandażem, a ręce i nogi zadrapane i poobdzierane. Wyglądała tragicznie.
- Jeden poranny podróżnik wrócił. Nie widziałeś gdzieś tej różowej wariatki? W ogóle nie chciała spać - pokręciła z niezadowoleniem głową. Wzięła kolejny gryz kanapki. Oparłem się plecami o lodówkę.
- Nie. Wyszła wcześniej niż ja.
- No proszę, więc jednak potrafi wcześnie wstać - mruknęła pod nosem, ścierając dłonią sos z podbródka. Wskazała na mnie palcem. - Nie jesteś ani trochę śpiący?
- Później się prześpię - wzruszyłem ramionami.
- Gdzie byłeś, tak w ogóle? Jeśli można spytać - dodała szybko. Odkąd się poznaliśmy, zauważyłem w niej więcej wyczucia i kultury osobistej, niż u Willow. Ta potrafiła wtykać nos w sprawy każdego, nie obchodziła jej czyjaś prywatność.
- Rozmawiałem z matką - powiedziałem. Megan patrzyła na mnie wyczekująco, przeżuwając jedzenie. - Na temat naszej dzisiejszej sprzeczki ze Sladem.
- Nie nazwałabym tak tego. Czuję się jak po zrzuceniu skóry.
Dokończyła jedzenie i zeskoczyła na podłogę. Czuła się to swobodnie, w przeciwieństwie do mnie. Przez całe życie mieszkałem w jednym miejscu, trudno było mi przywyknąć do zmiany otoczenia. Ona często wyjeżdżała, potrafiła szybko się zaaklimatyzować.
- Jesteś zły. Pokłóciliście się? - zauważyła. Ruszyła w stronę sofy. Poskładała leżący tam koc i razem z poduszkami ułożyła go na fotelu. Usiadła na podłokietniku.
- Trochę - przyznałem, podążając za nią. Stanąłem obok drzwi na balkon i kątem oka zauważyłem, że na niebie zgromadziły się deszczowe chmury. Znów będzie padać.
Megan spojrzała na mnie podejrzliwie. Westchnęła cicho.
- Jesteś bardziej podobny do Talii niż sądzisz - stwierdziła. Prychnąłem z niedowierzaniem. Znaliśmy się krótko, wcześniej nie zamieniliśmy ze sobą nawet jednego słowa. Widziałem ją parokrotnie, gdy ćwiczyła wraz z Willow, lub nawet z moim dziadem. Skąd więc to wywnioskowała? Nie miała prawa mnie oceniać.
- No co? - Zaśmiała się. - Cała wasza trójka ma to okropne spojrzenie. I wszyscy mówicie w taki... poważny sposób. Rozumiem Ra's i Talię, oni już sobie trochę pożyli, a kiedyś to wszystko inaczej wyglądało. Ale ty masz tak samo. Jakby zrobienie błędu w składni było zbrodnią.
Zaśmiałem się mimowolnie. Nie sądziłem, że tak właśnie nas widzi. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Niesamowite, potrafisz się śmiać? - Przewróciłem oczyma.
- Ty jeszcze rzadziej się uśmiechasz - zauważyłem. Odgarnęła niesforny kosmyk z czoła. Ponownie spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Jeśli to prawda, to jej dusza jest równie zagadkowa, co jej spojrzenie.
- Nie obrazisz się, jak zadam wścibskie pytanie? - spytała nagle. Rzuciła się w tył na sofę. Splotła dłonie pod głową. Jej nogi wisiały swobodnie za podłokietnikiem. Zaprzeczyłem. - No dobra, to nie do końca pytanie... Czarne włosy masz po ojcu.
- Najwyraźniej - rzuciłem cicho. Wbiłem wzrok w ziemię. Poruszyła ten temat akurat dziś. Jeszcze przed chwilą rozmawiałem o ojcu z matką. Zaczęły mnie drażnić jej sekrety. Często wyjeżdżała, nie mówiąc dokąd, albo znikała na większość dnia. Były takie tygodnie gdy sama zajmowała się moim szkoleniem, ale inne spędzałem wyłącznie z trenerami. Wieczorami przesiadywałem w bibliotece, myśląc, dlaczego jej nie ma. Rzadko zabierała mnie gdzieś ze sobą.
- Ja nigdy nie miałam rodziny. Mieszkałam na ulicy, a jedzenie kradłam - wyznała. Jej głos zrobił się jakby smutny, ale jednak mówiła spokojnie. Byłem świadom, że ona i Willow miały skomplikowane życie. Przy tym moje problemy były dziecięcym wybrzydzaniem. - Willow miała popieprzonego ojca. Ciągle mu odwalało po narkotykach. Któregoś dnia wziął ją nad rzekę. Powiedział, że ma takie śliczne włosy, po matce. Potem chwycił ją za gardło i zaczął topić. Zgadnij, kto go odepchnął?
- Mój dziad - odpowiedziałem. Akurat to wiedziałem.
- Zabrał ją ze sobą. Willow była tak przerażona, że nie mogłam jej uspokoić. To wtedy ją poznałam. Ra's ją do mnie przyprowadził i powiedział: "Od teraz będziesz się nią opiekować". Zaledwie miesiąc wcześniej zgarnął z ulicy mnie, gdy próbowałam zwinąć mu portfel. - Zaśmiała się krótko. - Myślałam, że zabierze mnie na policję, ale on postawił mi obiad. Do teraz pamiętam smak jedzenia.
Zamilkła. Po jej twarzy było widać, że te wspomnienia były dla niej czymś ważnym. Miała ciężkie życie, ale nie bała się swojej przeszłości, po prostu ją zaakceptowała. Mój dziad był dla nich szczególną osobą, ufały mu. Nawet jeśli Willow często marudziła, a Megan zachowywała kamienną twarz.
- Byłam kiepską złodziejką... - powiedziała, już bardziej do siebie niż do mnie. Podparła się na dłoniach, by móc na mnie spojrzeć. - Kiedyś poznasz ojca. Będzie żałować, że tak długo go nie było.
Zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Po krótkiej chwili położyłem się na sofie i postanowiłem przespać. W snach słyszałem głos Megan, powtarzający te same słowa.
Kiedyś.
Była zdenerwowana, ale z zupełnie innego powodu. Nie wiedziała, że Wilson nas zaatakował. W takim razie, jaki był prawdziwy powód tego spotkania?
- Dzisiaj około pierwszej zaatakował nas Deathstroke. Była z nim dziewczyna o białych włosach, dobrze wyszkolona. Podejrzewam, że jest z nim spokrewniona; podobny wygląd, styl walki, oboje mieli przepaski na oku.
Prychnęła z niezadowoleniem, ale nic nie powiedziała. Nadal patrzyła w jakiś odległy punkt przed sobą, po za zasięgiem mojego wzroku. Kontynuowałem.
- Miałem okazję zamienić z nim kilka słów. On... mówił, że mnie zabije. Że to będzie zemsta za to, co zrobił mój ojciec, za to, co rozpoczął. - Starałem się, by mój głos brzmiał spokojnie, ale średnio mi to wychodziło. Nic z tego nie rozumiałem, nie wiedziałem dlaczego Deathstroke chce mojej śmierci.
Nigdy nie poznałem swojego ojca. Matka z jakiegoś powodu zawsze reagowała nerwowo, gdy o niego pytałem. Nie zdradziła mi nawet imienia. Powiedziała mi tylko, że nie potrafiłby o nas zadbać, dlatego wróciła do Arabii, do domu swojego ojca. Często byłem zły na nią, że zdecydowała o pozbawieniu mnie kontaktu z nim, ale to prędzej czy później mijało. Dała mi wszystko czego potrzebowałem, nie miałem prawa narzekać i być nieposłusznym.
- Dlaczego mnie szuka? Co takiego zrobił mój ojciec? I skąd go zna? - spytałem. Wbiłem w nią zdenerwowane spojrzenie, pełne oczekiwań. Matka zacisnęła palce w pięści, ale chwilę później je rozluźniła. Zastanawiała się co powiedzieć. Po chwili dręczącej ciszy, która zapadła pomiędzy nami, zwróciła wzrok w moją stronę. Surowe spojrzenie zielonych oczu osłabiło trochę moje zdeterminowanie.
- To nie jest rozmowa na teraz, Damianie - odparła zdecydowanym głosem.
- Nie mam prawa wiedzieć? Nawet po tylu latach odmawiasz mi tej rozmowy? - zaprotestowałem. Pokiwała głową z niezadowoleniem.
- Wszystko co musisz wiedzieć, już wiesz. Slade jest niebezpiecznym człowiekiem, będzie próbował was znaleźć, dlatego musicie być ostrożni bardziej niż dotychczas. Decyzja już zapadła - powiedziała. Jej ton głosu nie akceptował sprzeciwu. Normalnie dyskusja byłaby zakończona, ale nie dzisiaj. Nie w tej sytuacji.
- Decyzja, którą sama podjęłaś. Nie wzięłaś nawet mnie pod uwagę.
Zacisnąłem zęby. Na jej twarzy malowało się coraz większe zdenerwowanie. Ale ja nie zamierzałem odpuścić. Te tajemnice ciągnęły się zbyt długo.
- Działałam, mając na uwadze tylko i wyłącznie twoje dobro. Zostawiłam twojego ojca, bo tam gdzie mieszkał nie było miejsca ani dla ciebie, ani dla mnie. Nie mogłabym pozwolić, by ponownie cokolwiek ci się stało - wyrzuciła z siebie na jednym oddechu. Na moment znów zapadła cisza.
- Ponownie? - powtórzyłem, zbity z tropu. Matka westchnęła ciężko i odwróciła na chwilę wzrok.
- Byłeś jeszcze dzieckiem. Musiałam użyć Jam Łazarza, by uleczyć twoje rany. Miałam szczęście, że ojciec pozwolił mi wrócić - wyjaśniła spokojnie.
A więc stało się coś, przez co matka przestała ufać mojemu ojcu. Wróciła do Ligi. Czyli że wcześniej odeszła? Nic z tego nie rozumiałem. Mówiła, że nic nie jest zdolne do rozerwania jej związku z Ligą, że zawsze będzie jej częścią. A tak na prawdę wcześniej zdążyła już raz odejść?
- Ale co w takim razie się stało? Czy ojciec wiedział, kim jesteś... - zacząłem pytać.
- To już nie rozmowa na dziś, Damianie - przerwała mi ostro. Jej twarz przybrała surowy wyraz. Zdenerwowanie wróciło ze zdwojoną siłą.
- Więc na kiedy? - zniecierpliwiłem się. - Ciągle to odkładasz!
- Na później. Muszę już wracać.
Wstała z ławki i odeszła, nie odwracając się. Siedziałem tam tak długo, aż zniknęła całkowicie z zasięgu mojego wzroku. Nie próbowałem jej zatrzymać, wiedziałem że nic więcej mi nie powie.
Wróciłem do mieszkania, dusząc w sobie wściekłość. Megan była w kuchni, coś jadła. Willow wyszła nawet wcześniej niż ja. Jinx zapewne nadal zajmowała moje łóżko. Ja zmuszony byłem dzisiaj do spania na sofie, w salonie.
Zdjąłem kurtkę. Czarnowłosa siedziała na wyspie kuchennej, jedząc przygotowaną wcześniej kanapkę. Miała na sobie czarny podkoszulek i szare, dresowe spodenki, wszystko wygniecione po niespokojnym śnie. Czoło nadal miała owinięte grubo bandażem, a ręce i nogi zadrapane i poobdzierane. Wyglądała tragicznie.
- Jeden poranny podróżnik wrócił. Nie widziałeś gdzieś tej różowej wariatki? W ogóle nie chciała spać - pokręciła z niezadowoleniem głową. Wzięła kolejny gryz kanapki. Oparłem się plecami o lodówkę.
- Nie. Wyszła wcześniej niż ja.
- No proszę, więc jednak potrafi wcześnie wstać - mruknęła pod nosem, ścierając dłonią sos z podbródka. Wskazała na mnie palcem. - Nie jesteś ani trochę śpiący?
- Później się prześpię - wzruszyłem ramionami.
- Gdzie byłeś, tak w ogóle? Jeśli można spytać - dodała szybko. Odkąd się poznaliśmy, zauważyłem w niej więcej wyczucia i kultury osobistej, niż u Willow. Ta potrafiła wtykać nos w sprawy każdego, nie obchodziła jej czyjaś prywatność.
- Rozmawiałem z matką - powiedziałem. Megan patrzyła na mnie wyczekująco, przeżuwając jedzenie. - Na temat naszej dzisiejszej sprzeczki ze Sladem.
- Nie nazwałabym tak tego. Czuję się jak po zrzuceniu skóry.
Dokończyła jedzenie i zeskoczyła na podłogę. Czuła się to swobodnie, w przeciwieństwie do mnie. Przez całe życie mieszkałem w jednym miejscu, trudno było mi przywyknąć do zmiany otoczenia. Ona często wyjeżdżała, potrafiła szybko się zaaklimatyzować.
- Jesteś zły. Pokłóciliście się? - zauważyła. Ruszyła w stronę sofy. Poskładała leżący tam koc i razem z poduszkami ułożyła go na fotelu. Usiadła na podłokietniku.
- Trochę - przyznałem, podążając za nią. Stanąłem obok drzwi na balkon i kątem oka zauważyłem, że na niebie zgromadziły się deszczowe chmury. Znów będzie padać.
Megan spojrzała na mnie podejrzliwie. Westchnęła cicho.
- Jesteś bardziej podobny do Talii niż sądzisz - stwierdziła. Prychnąłem z niedowierzaniem. Znaliśmy się krótko, wcześniej nie zamieniliśmy ze sobą nawet jednego słowa. Widziałem ją parokrotnie, gdy ćwiczyła wraz z Willow, lub nawet z moim dziadem. Skąd więc to wywnioskowała? Nie miała prawa mnie oceniać.
- No co? - Zaśmiała się. - Cała wasza trójka ma to okropne spojrzenie. I wszyscy mówicie w taki... poważny sposób. Rozumiem Ra's i Talię, oni już sobie trochę pożyli, a kiedyś to wszystko inaczej wyglądało. Ale ty masz tak samo. Jakby zrobienie błędu w składni było zbrodnią.
Zaśmiałem się mimowolnie. Nie sądziłem, że tak właśnie nas widzi. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Niesamowite, potrafisz się śmiać? - Przewróciłem oczyma.
- Ty jeszcze rzadziej się uśmiechasz - zauważyłem. Odgarnęła niesforny kosmyk z czoła. Ponownie spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Podobno oczy są zwierciadłem duszy. Jeśli to prawda, to jej dusza jest równie zagadkowa, co jej spojrzenie.
- Nie obrazisz się, jak zadam wścibskie pytanie? - spytała nagle. Rzuciła się w tył na sofę. Splotła dłonie pod głową. Jej nogi wisiały swobodnie za podłokietnikiem. Zaprzeczyłem. - No dobra, to nie do końca pytanie... Czarne włosy masz po ojcu.
- Najwyraźniej - rzuciłem cicho. Wbiłem wzrok w ziemię. Poruszyła ten temat akurat dziś. Jeszcze przed chwilą rozmawiałem o ojcu z matką. Zaczęły mnie drażnić jej sekrety. Często wyjeżdżała, nie mówiąc dokąd, albo znikała na większość dnia. Były takie tygodnie gdy sama zajmowała się moim szkoleniem, ale inne spędzałem wyłącznie z trenerami. Wieczorami przesiadywałem w bibliotece, myśląc, dlaczego jej nie ma. Rzadko zabierała mnie gdzieś ze sobą.
- Ja nigdy nie miałam rodziny. Mieszkałam na ulicy, a jedzenie kradłam - wyznała. Jej głos zrobił się jakby smutny, ale jednak mówiła spokojnie. Byłem świadom, że ona i Willow miały skomplikowane życie. Przy tym moje problemy były dziecięcym wybrzydzaniem. - Willow miała popieprzonego ojca. Ciągle mu odwalało po narkotykach. Któregoś dnia wziął ją nad rzekę. Powiedział, że ma takie śliczne włosy, po matce. Potem chwycił ją za gardło i zaczął topić. Zgadnij, kto go odepchnął?
- Mój dziad - odpowiedziałem. Akurat to wiedziałem.
- Zabrał ją ze sobą. Willow była tak przerażona, że nie mogłam jej uspokoić. To wtedy ją poznałam. Ra's ją do mnie przyprowadził i powiedział: "Od teraz będziesz się nią opiekować". Zaledwie miesiąc wcześniej zgarnął z ulicy mnie, gdy próbowałam zwinąć mu portfel. - Zaśmiała się krótko. - Myślałam, że zabierze mnie na policję, ale on postawił mi obiad. Do teraz pamiętam smak jedzenia.
Zamilkła. Po jej twarzy było widać, że te wspomnienia były dla niej czymś ważnym. Miała ciężkie życie, ale nie bała się swojej przeszłości, po prostu ją zaakceptowała. Mój dziad był dla nich szczególną osobą, ufały mu. Nawet jeśli Willow często marudziła, a Megan zachowywała kamienną twarz.
- Byłam kiepską złodziejką... - powiedziała, już bardziej do siebie niż do mnie. Podparła się na dłoniach, by móc na mnie spojrzeć. - Kiedyś poznasz ojca. Będzie żałować, że tak długo go nie było.
Zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Po krótkiej chwili położyłem się na sofie i postanowiłem przespać. W snach słyszałem głos Megan, powtarzający te same słowa.
Kiedyś.
~~~
Kilka lat wcześniej...
W jednej chwili wszystko się urwało. Spokojna jazzowa muzyka, śmiech jego matki, głos ojca. Nic nie widział. Świat stał się ciemny i cichy. To napawało go przerażeniem, dlatego zaczął z przestrachem szukać klamki drzwi samochodowych. Z trudem otworzył drzwi. Jego ciało było słabe.
Nie zdążył wyjść na zewnątrz, został wyrzucony. Wybuch był tak silny, że przez chwilę czuł, że leci. Potem nastąpiło bolesne uderzenie o ziemię. Przeturlał się kawałek. Ból w nogach i rękach był potężny, zaczął krzyczeć z bólu, a łzy płynęły po jego twarzy. Wtedy poczuł coś jeszcze. Płomienie, liżące skórę. Gorętsze niż mógłby sobie kiedykolwiek wyobrazić.
Po chwili wszystko ustało. Ból, łzy, wszystko. Była tylko cisza. I ciemność, ogarniająca go z każdej strony.
_____
No, zgadujcie, kogo tym razem wprowadziłam :] Tego ostatniego fragmentu miało nie być, ale stwierdziłam że podgrzanie atmosfery się przyda, po za tym lubię was dręczyć zagadkami ^^
Naprawdę super rozdział! Pomimo paru błędów ("Czuła się to swobodnie") naprawdę fajnie! Mam nadzieję, że Damian w końcu pozna ojca. I z nim zostanie. Mam taką szczerą, wielką nadzieję ;-)
OdpowiedzUsuńMatko, kto to może być?! Może, któryś z Robinów? Tim? Hmmmm... O! a może Cyborg??? W końcu miał kiedyś wypadek. Ciekawe, bardzo ciekawe... :-)
Czy Ty mi przypadkiem zabiłaś Slade'a?! Trochę mi się pomieszało; bo najpierw jest, że Talia go zabiła, a potem Deathstroke atakuje Damiana i spółkę? Ktoś go wrzucił do Łazarza? A może ktoś użył jego nazwiska. Bo w końcu Wilson ma białe włosy, nie czarne. Jeszcze ciekawsze. ;) Potrafisz kobieto namieszać, co do tego nie ma wątpliwości. :-) Mam nadzieję, że wymyślisz coś superowego!
Z niecierpliwością czekam na next!!!
Pozdrowionka!
Nie, nie, źle zrozumiałaś :D To nie był Slade, człowiek którego zabiła Talia był szpiegiem, który pracował dla Wilsona. Miał śledzić Talię, informować o jej poczynaniach. Slade tak szybko nie umrze jak pan J, oj nie ;) On i Rose będą mieć znaczny udział w całej fabule.
UsuńCieszę się, że się podobało :)
Aaaaa! No dobra! I wszystko jasne! Taaaa.... moje rozumowanie.... ;-) :-)
UsuńDzięki za rzucenie odrobiny światła na sprawę ze Slade'em. ;-)
No tak. Jakbyś zabiła Slade'a to by Ci się źli zaczęli powoli kończyć. ;-)
Pozdrowionka!
To naprawdę świetny rozdział. Cieszę, się, że pojawiła się Talia i że Bruce odkrył, że Damian jest w Gotham. Nie mogę się doczekać ich spotkania. Jeśli chodzi o ostatni fragment...obstawiam Victora. Jeszcze nie było o nim żadnej wzmianki, prawda? Nie wiem kto jeszcze mógłby to być. Tak czy inaczej rozdział świetny. Niecierpliwie czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
***Niki***
Do Anguś: Ciebie porwali, czy co?! Bo wiesz, jest już poniedziałek, a kolejnego rozdziału nadal nie ma. Więc kiedy będzie????
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!
OdpowiedzUsuńBardzo spodobał mi się Twój blog, obserwuję i będę śledziła Twoje notki :D
Pozdrawiam i czekam na next ^^