piątek, czerwca 27, 2014

Rozdział 15 (50). "Obietnice"

"Promises, promises
How do we keep them?
When all around us is a lot of hate
They can only say 'Checkmate'
Because we lost again
We've lost our souls
In the fire of battle.

Who we will be tomorrow?
Dead bodies on the street,
Or winners on his knees.
Do we will ever look proudly at the sky?
With the knowledge that we aren't traitors.
I think we made ​​a mistake
Trusting our human instincts
We lost what we love most:
Family, love and trust.
"


     Jedyne szczęśliwe wspomnienie z dzieciństwa jakie mam, to pewien grudniowy wieczór. Siedziałam na obskurnym parapecie w moim pokoju. Dzieliłam go z czwórką innych dzieci, spaliśmy w dwójkę w jednym łóżku. Najczęściej rano budziłam się na podłodze.

     Na zewnątrz padał śnieg. W Gotham rzadko padał śnieg. Dlatego ten grudzień był wyjątkowy. Było kilka dni przed Gwiazdką, której nigdy nie obchodziliśmy. Uwielbiałam wpatrywać się w świat za oknem i wyobrażać sobie, że też jestem jego częścią. Tamtego dnia sprawiało mi to jeszcze większą przyjemność; ludzie byli uśmiechnięci, radośni. Lubiłam patrzeć, gdy ktoś się uśmiecha.
     Mój spokój został zakłócony przez dziewczynę, która wpadła do pokoju. Była ode mnie starsza, miała piętnaście lat, ja miałam wtedy sześć. Spojrzałam na nią ze złością, bo nie znosiłam, gdy ktoś mi przeszkadzał.
     To była Liesel. Opierała się plecami o drzwi, starając się nie wpuścić kogoś do środka. Klamka była gwałtownie szarpana przez osobę na korytarzu. Na zwykle spokojnej twarzy Liesel pojawił się strach. Z zewnątrz dobiegały czyjeś zdenerwowane krzyki, najpewniej była to jedna z naszych 'opiekunek'. Milczałam. Gdy coś się działo, zawsze milczałam.
     Niespodziewanie krzyki ucichły, a klamka przestała skakać jak szalona. Liesel odetchnęła z ulgą i zsunęła się na ziemię. Położyła dłonie na zniszczonych jeansach, które były stanowczo za krótkie.
     Nie ruszyłam się. Przyglądałam się natomiast Liesel, która przez wszystkie młodsze dzieci była uznawana za najlepszą kieszonkową złodziejkę. Nie lubiła kraść dla tych starych kobiet, które zawsze krzyczały i wiecznie marudziły. Dlatego w nocy zakradała się do ich pokoi i zabierała im pieniądze. Później wszyscy dzieliliśmy się kupionymi przez nią bułkami.
     Liesel miała rude włosy, zawsze związane z niezdarną kitkę. Na lekko zadartym nosie i policzkach miała setki piegów, a jej piwne oczy obserwowały uważnie każdy szczegół otoczenia. Potrafiła zjednać sobie ludzi, miała charyzmę i to dzięki niej czasem potrafiliśmy się dogadać. Zwykle jednak toczyliśmy między sobą walkę o wszystko co się dało.
     Było nas tutaj dwudziestu pięciu. Byłam jedną z najmłodszych, ale jednocześnie najbardziej chytrych i zaciekłych. A takich nie lubiły ani kobiety, ani inne dzieci.
     W końcu się podniosła. Podeszła w moją stronę, a ja zrobiłam jej miejsce na parapecie. Usiadła. Nastrój się jej już poprawił. Spojrzała na mnie, uśmiechając się lekko. Zamrugałam kilkakrotnie. Jak na sześciolatkę miałam niewiele do powiedzenia.
     - Co porabiasz, Megan? - zagadnęła. Zawsze była miła. Ja nie potrafiłam.
     - Patrzę - odpowiedziałam, odwracając głowę w stronę okna. Pomyślałam sobie wtedy, że może odejdzie, gdy będę ją ignorować.
     Ale Liesel była wścibska.
     - Dlaczego tak bardzo cię to fascynuje?
     - Dlaczego zawsze zadajesz tyle pytań? - rzuciłam kwaśno. Liesel uniosła brew, po czym sama wyjrzała na ulicę.
     - Czego tak usilnie tam szukasz? - spytała po chwili, patrząc prosto na mnie. Podniosłam na nią moje niebieskie oczy, pozornie tak dziecięce i niewinne. Oczy Liesel były zupełnie inne. Pełne ciekawości, pragnienia poznania świata.
     - Dlaczego myślisz, że czegoś tam szukam?
     - Ludzie którzy obserwują z ukrycia zawsze czegoś szukają.
     Potem się już nie odezwałam. Myślałam nad tym, co powiedziała, ale jako dziecko niewiele potrafiłam z tego zrozumieć. Po dłuższej chwili milczenia Liesel się podniosła i ruszyła do drzwi. Jednak przed wyjściem się zawahała. Spojrzałam w jej stronę.
     - Wiesz, Megan. Każdy z nas jest tutaj, bo rodzina go odrzuciła. Tak przynajmniej nam mówią. - Przerwała na moment. Nie spuszczałam z niej wzroku. - Ale ze wszystkich dzieci, które tutaj mieszkały, tylko ty jedna siadasz na tym parapecie i patrzysz po za to okno. Po za ten świat. Może to znaczy, że kiedyś staniesz się kimś więcej, niż tylko złodziejką.
   
     Nie wiedziałam do końca, dlaczego to wspomnienie sprawia że się uśmiecham. Po prostu było to dla mnie coś oczywistego; być może wzruszyła mnie prostota słów Liesel.
     Już od dobrej godziny siedziałam bezcelowo na krawędzi tego starego budynku, w którym znajdowało się przejście do podziemi. Wiatr trącał moje długie włosy, które od dawna nie miały kontaktu z wodą i szamponem. Bawiłam się postrzępionym końcem prawej rękawiczki.
     Zastanawiałam się jak przeprosić. Nie leżało to w mojej naturze, w pewien sposób się tego bałam. Ale bardziej bałam się tego, że będę go codziennie mijać w ciszy. Świadomości, że go skrzywdziłam nie mogłam znieść.
     Uśmiechnęłam się. Przypomniały mi się chwila, w której rozmawialiśmy, już jako rodzeństwo. On już wiedział o mnie, a ja w końcu odważyłam się spojrzeć mu w oczy. Wydawało mi się to tak odległe. Oboje się zmieniliśmy, świat się zmienił. Tylko czy na lepsze?
     Usłyszałam ciche kroki, zbliżające się do mnie.
     - Nie jest ci zimno?
     Richard usiadł obok mnie, spuszczając nogi poza krawędź budynku. Miał raczej ponury wyraz twarzy i nie patrzył na mnie. Przeniosłam wzrok na granatowe niebo. Próbowałam się zebrać, by coś powiedzieć. Wiedziałam, że jest mu ciężko. Kori miała jeszcze dzisiaj przenieść się do jednej z rodzin na przedmieściach. Nie miałam pojęcia, jak to sobie wyjaśnili.

     - Przepraszam – wydusiłam w końcu. Momentalnie poczułam się lepiej; jakbym zrzuciła z siebie jakiś niewiarygodnie wielki ciężar.
     - Chyba nas wszystkich poniosły emocje – stwierdził po chwili. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
     - Niesamowite… Czyżbyś właśnie przyznał się do błędu? – Richard spojrzał na mnie litościwie, ale widziałam rodzący się na jego twarzy uśmiech. Wybuchnęłam śmiechem, zdając sobie sprawę z komizmu tej sytuacji. Richard z trudem się powstrzymywał, obserwował mnie z szerokim uśmiechem. Wyraz jego twarzy graniczył między rozbawieniem a zdziwieniem. Nie wiedziałam, dlaczego tak na mnie patrzył.

     Gdy już się uspokoiłam, wróciliśmy do środka. Richard postanowił wrócić do Kori, a ja do Damiana, który nie powiedział nic od czasu powrotu do nas. Próbowałam coś z niego wyciągnąć, ale uparcie milczał. Czasami irytowało mnie jego zawzięcie.
     Siedział na łóżku, a jego wyraz twarzy zdradzał, że nad czymś usilnie myśli. Zamknęłam drzwi z trzaskiem, gdyby nie usłyszał jak wchodziłam. Odwrócił głowę w moją stronę, ale nie utrzymał kontaktu wzrokowego dłużej niż kilka sekund. Odetchnęłam głęboko, siląc się na cierpliwość. Usiadłam obok niego. Starał się ignorować moją obecność, ale wyraźnie widziałam, że chce mi o czymś powiedzieć.
     - Możesz się odezwać, nie ugryzę cię  - rzuciłam, zdejmując jednocześnie pas i przywieszoną do niego broń. Położyłam ją na podłodze obok łóżka. Gdy ponownie odwróciłam głowę w jego stronę, napotkałam jego wzrok. Było w nim coś niepokojącego. Mimowolnie zastygłam w bezruchu.
     - Ojciec żyje – powiedział półszeptem. Potrzebowałam kilku sekund na przetrawienie tej informacji. Nawet nie spostrzegłam się, że opadła mi szczęka.
     - Jakim cudem?
     - Matka wskrzesiła go w Jamach Łazarza.
     - Dlaczego? – spytałam od razu. Tym razem Damian nie odpowiedział. Najwyraźniej weszłam na obszar „wielkiej tajemnicy”…
     - Widziałeś się z nim? – zmieniłam temat. Pokiwał twierdząco głową.
     - Jednak on nie chciał uwierzyć, że żyję. Siedział do mnie tyłem. On… - Damianowi załamał się głos. Czekałam cierpliwie, aż się uspokoi. – On się po prostu poddał.
     - Nie pasuje to do słynnego Bruce'a, o którym tyle słyszałam - stwierdziłam, uważnie dobierając słowa. Opadłam na łóżko, a dłonie położyłam pod głową. Patrzyłam się przez dłuższą chwilę na sufit.
     Nie potrafiłam się odezwać. Jeśli chodziło o moje doświadczenie w relacjach z rodzicami, to miałam zerowe. Dlatego po prostu milczałam, pozwalając mu myśleć. Na pewno jest to lepsze od bezsensownej paplaniny.
     - Myślisz, że moglibyśmy mu pomóc? - zaproponował Damian. Widziałam zmartwienie na jego twarzy, błyszczące w nadziei oczy. 
     - Pomoc oznacza...? Uwolnienie go? - dokończyłam sama. Przytaknął. - Właściwie, to moglibyśmy to zrobić. O zgodę muszę pytać tylko w sprawie więzień. A to przecież nie jest więzienie, prawda?
     Uśmiechnęłam się do niego chytrze. Po krótkiej chwili odwzajemnił ten uśmiech.

*Narracja trzecioosobowa*

     Rachel z niedowierzaniem wysłuchała historii Wally'ego. Według tego co widział, Talia dość ostro kłóciła się ze Srebrnymi. Czyżby ten sojusz był dość mocno wywalczony przez jedną ze stron? Komuś musiało bardzo zależeć, by Talia objęła to stanowisko. Tylko po co?
     - Dzięki Wally. To co widziałeś, może się przydać - powiedziała zamyślona Rachel. Chłopak spojrzał na nią zielonymi oczyma.
     - Powiesz Megan?
     - Na razie nie - mruknęła, kręcąc głową. Spojrzała na chłopaka, nadal stojącego w progu. - Zostawisz mnie? Muszę pobyć trochę sama.
     Potaknął i wyszedł. Rachel została w pokoju, zastanawiając się nad tym wszystkim. Talia nie była głupią osobą. Co prawda jej celem mogłoby być stanięcie po pozornie wygranej stronie. Ale była córką Ra's al Ghula- jednego z najgroźniejszych przestępców na świecie. Mogła w każdej chwili wyjechać znów do Arabii Saudyjskiej i zabrać ze sobą syna. Ale tego nie zrobiła.
     Chyba że nie przejęła władzy tutaj przypadkiem. Te ostatnie ucieczki z więzień, nieliczne oddziały policji w mieście; to nie mógł być przypadek. Może tak na prawdę stała po naszej stronie?
     Rachel otworzyła szerzej oczy. Czy to było możliwe? Talia na prawdę podjęła walkę ze Srebrnymi? Być może dlatego tak nagle porwała Damiana. Czyżby przekazała mu jakąś wiadomość? Jednak według Megan, jego krew była na ścianie. Wszystkie informacje się mieszały, nie pasowały do siebie nawzajem.
     - Jesteśmy w centrum jakiejś wielkiej gry pozorów - powiedziała do siebie Rachel. Przeczesała włosy palcami i szybkim krokiem wyszła z pokoju. Czekała ją długa rozmowa.

*Richard*

     Obserwowałem jak zabiera swoje rzeczy. Panowała nieprzyjemna cisza, żadne z nas nie miało odwagi jej przerwać. Po prostu siedziałem na łóżku i patrzyłem na nią.
     Zapięła torbę, leżącą obok mnie. Na chwilę zastygła w bezruchu, z pochyloną głową, a włosy zasłoniły jej twarz. Dostrzegłem, że drżą jej ramiona. Wstałem i objąłem ją. Spodziewałem się, że mnie odepchnie, ale nie zrobiła tego. Pozwoliłem jej płakać w moją bluzkę, jednocześnie walcząc ze świadomością że to ja jestem winny tej sytuacji.
     Po jakimś czasie się uspokoiła, ale nie puszczałem jej. Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, że mogę jej nie zobaczyć przez bardzo długi czas. Wplotłem palce w jej rude włosy.
     - Nie chcę cię zostawiać - powiedziała cicho.
     - Ja też. Ale rozmawialiśmy o tym Kori - odpowiedziałem, nadal gładząc jej włosy. Podniosła na mnie wzrok. Zielone oczy patrzyły na mnie ze smutną akceptacją. - Będzie dobrze. Nic ci nie będzie groziło.
     - Myślisz że martwię się o siebie? Nie mogę przestać myśleć o tym, że tu zostaniesz i... - Po jej policzkach znów spłynęły łzy.
     - Nie zostawiłbym cię.
     Odgarnąłem włosy z czoła Kori i pocałowałem ją czule. Zacisnąłem powieki, nie chcąc by ta chwila się skończyła. Uwielbiałem budzić się rano i widzieć ją obok siebie, bezpieczną. To miało się skończyć. Znów będę próbował zasnąć w samotności, myśląc o tym, kiedy znów będzie normalnie. Kiedy znów będę mógł obudzić się rano i zobaczyć jej spokojną twarz, otoczoną rudymi kosmykami włosów.
     Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na siebie. Nim się jednak zorientowałem, przyciągnęła mnie do siebie i nasze usta złączyły się w pocałunku. Cieszyłem się każdą sekundą, z przerażającą świadomością, że mogę już nigdy jej nie zobaczyć. Słodki smak jej ust, gładka skóra jej nagich ramion. Miałem ochotę krzyczeć z rozpaczy, wyładować swoją złość na tym, który postawił nas w tej sytuacji.
     Muszę to wszystko zakończyć. Dla niej.

     - Jak się czujesz?
     Podskoczyłem w miejscu. Megan opierała się o framugę ze splecionymi na piersiach rękoma. Patrzyła na mnie obojętnie. Westchnąłem w duchu. Zostawiła otwarte drzwi, wychodząc.
     - Jakoś.
     Usiadłem na łóżku. Megan po chwili wahania podeszła do mnie.
     - Poradzi sobie. Nie musisz się martwić. Wcześniej cię nie było i jakoś dała radę.
     Rzuciłem jej ponure spojrzenie.
     - Ale mnie podniosłaś na duchu - pokręciłem głową. Zaśmiała się i odwróciła w stronę drzwi.
     - Wiesz, jak będziesz chciał pogadać, albo coś... To wiesz gdzie mnie szukać - powiedziała po chwili, stojąc już na korytarzu.
     - Jasne. Dzięki.
     Poradzi sobie. Wszystko się jakoś ułoży. Gdy tylko ta wojna się skończy, znów będziemy razem.
     Prawda...?

4 komentarze:

  1. Nareszcie! Już nie mogłam się doczekać. Rozdział jak zwykle świetny. Mam nadzieję, że Damian i Megan odbiją Bruce'a.
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie
    http://angelsuperheroangel.blogspot.com/
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurde chciałam napisać pierwszego koma ;(
    Ale co tam. Szkoda strasznie, że wszyscy nie mogą się pozbierać i wyznać prawdy, ale cóż takie jest życie. W powietrzu wyczuwalna jest końcówka wojny, nie mogę doczekać się końca. Ale przewiduje, że będzie to coś w stylu: dobrzy zaczynają drastycznie przegrywać, wpada Meg i Damian, którzy zachowują się jak nieśmiertelni, ropierdalają całą tą srebrną hołotę i wygrywamy wojnę! ;) Tylko nawet nie próbuj mi zabijać Richarda bo wiem gdzie cie szukać :*
    XD kurwaa to znaczy przepraszam za bluzgi ale emocje jeszcze ze mnie nie zeszły ^.^ z zapartym tchem czekam na next
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. *siada w kąciku i czeka z niecierpliwością na następny rozdział*

    OdpowiedzUsuń
  4. SUPER!!!!!
    Szkoda, że (tak jak powiedziała już Scary Girl) nikt nie ma siły wyznać prawdy. Mam nadzieję, że:
    1. Talii nic się nie stanie.
    2. Wojna się skończy.
    3. I wiele innych rzeczy, o których nie chce mi się pisać, bo lecę czytać następny rozdział. ;)
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń