sobota, sierpnia 30, 2014

Rozdział 18 (53). "Demons"

"Kiedy poczujesz moje ciepło
Spójrz w moje oczy
Tam kryją się moje demony
Tam kryją się moje demony
Nie podchodź zbyt blisko
Tam jest ciemno
Tam kryją się moje demony
Tam kryją się moje demony

Gdy opada kurtyna
To już jest koniec
Kiedy światła gasną
Grzesznicy się czołgają

Więc kopią twój grób
I ta cała maskarada
Wyjdzie w końcu na jaw
Cały bałagan, który zrobiłeś

Nie chcę cię zawieść
Ale jestem związany z piekłem
Jednak, to wszystko jest dla ciebie
Nie chcę ukrywać prawdy"


- Imagine Dragons- Demons


*Narracja trzecioosobowa*

     Drzwi powoli się otworzyły, a do pomieszczenia weszła osoba w kapturze. Po jej płaszczu spływały krople deszczu, który padał w Gotham od początku dnia. Przybysz westchnął głęboko, widząc swoje ubłocone buty i bałagan, jaki zrobił.
     - Usiądź, moja droga.
     Do dziewczyny podszedł skulony służący, który nawet nie odważył się podnieść wzroku. Podała mu swój płaszcz i ruszyła w stronę masywnego biurka. Usadowiła się na głębokim, czarnym fotelu stojącym obok. Gospodarz przyglądał się temu w milczeniu. Dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy ze śmiałością, na jaką nie pozwoliłby sobie żaden z jego poddanych. Ale ona nie była jego służącą.
     - Misja zakończyła się powodzeniem? - zapytał. Jego głos potrafił przyprawić o dreszcze; opanowany, władczy i nieakceptujący sprzeciwu. Godny właściciela.
     - Owszem - odpowiedziała bez wahania i wygładziła zagniecenia na jasnej bluzce.
     - Jakieś wieści od mojej córki? - spytał po chwili. Skinął na stojącego za plecami służącego, a ten nalał do kieliszka czerwonego wina.
     - Rozmawiałam z chłopcem. Niestety nie chciał mi nic powiedzieć, więc musiałam go częściowo wtajemniczyć - wyjaśniła powoli. Brwi mężczyzny uniosły się.
     - Jak wiele mu powiedziałaś? - przerwał jej. Jego ton drastycznie się zmienił; był zdenerwowany.
     - Niezbyt wiele. Wyjaśniłam, że jego matka nie jest u władzy Ligi, a ja potrzebuję wiedzieć o niej jak najwięcej. Chyba domyślił się reszty, bo chciał się na mnie rzucić z mieczem. Zapewne nie odpowiada mu, że zbieram dla ciebie informacje, mistrzu.
     Westchnął ciężko i odstawił kieliszek. Przez chwilę milczał, a dziewczyna nie odważyła się przerwać tej ciszy. W końcu wstał i podszedł do okna. Splótł ręce za plecami i stał tyłem do swojej uczennicy.
     - Chłopiec ostatecznie powiedział, że rozmawiał z matką w dzień ataku na więzienie. Skutecznie zatrzymała policję na czas naszej akcji. Nic więcej nie zdołałam z niego wydobyć - odezwała się w końcu. - Natomiast zagroził mi, że jeśli pracuję dla złej strony w tej wojnie, znajdzie mnie i odetnie język, a później zabije. Powiedzmy, że jestem pod wrażeniem tego, jak przekonujący potrafi być.
     Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Osobiście zadbał, by chłopiec miał jak najlepszych nauczycieli. Najwyraźniej dawne nawyki nie zaniknęły, tak jak początkowo podejrzewał.
     - Damian zadbał, by informacje dostarczone mu przez matkę dotarły do odpowiedniej osoby, czy tak?
     - Podejrzewam, że tak.
     - A więc dobrze. Już niedługo ta sytuacja się rozwiąże i znów wrócimy do stałego porządku rzeczy. Zakładam, że powrócisz do szkolenia?
     Wymagający ton mężczyzny sprawił, że na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. Znów poczuła się jak dziecko, które według niego potrzebuje opieki. Jednocześnie nie mogła z ręką na sercu powiedzieć, że nie odpowiadało jej to, co zapewnia posłuszeństwo wobec mistrza. Dzięki bezpieczeństwu, jakie dawała Liga, mogła chodzić po ulicy bez obawy, że za zakrętem ją aresztują. Było to wygodne zarówno dla niej, jak i dla dwójki najbliższych przyjaciół. Zacisnęła pięści i skarciła się w duchu za to, że o nich pomyślała. Jak w ogóle mogła tam siedzieć, jakby nic się nie działo, podczas gdy jedno z jej przyjaciół udawało martwe, a drugie walczyło o własne przetrwanie w centrum tej wojny? Była na siebie zła, że zgodziła się na tę robotę. Cholera. Dlaczego nie zwialiśmy, gdy była okazja?
     - To zależy, jak sprawy się potoczą - odpowiedziała w końcu, siląc się na spokojny ton głosu. Mężczyzna spojrzał na nią przez ramię. Zielone, pełne doświadczenia oczy przebiły ją na wylot. Dziewczyna poczuła się wciśnięta w fotel.
     - Odprowadź naszego gościa - zwrócił się do służącego. Ten pokłonił się pośpiesznie i ruszył w jej stronę. Zanim zdążył podejść, sama wstała i żwawym krokiem dotarła do drzwi. Ze złością założyła płaszcz, ciągle czując na sobie wzrok mistrza. Chciała przed nim jak najszybciej umknąć.
     - Pamiętaj, żeby donosić mi o wszystkim, co się dzieje - powiedział zdecydowanym głosem.
     - Oczywiście, mistrzu - odpowiedziała krótko i wcisnęła różowe włosy pod kaptur. Służący otworzył drzwi, a ona czym prędzej opuściła pomieszczenie. Nie zdążyła dostrzec zadowolonego uśmiechu mężczyzny.
     Ra's al Ghul zawsze dostaje to, czego chce.

*Megan*

     Duże krople deszczu równomiernie przecinały powietrze. Padało nieprzerwanie, odkąd wyjechaliśmy z Metropolis. Wren załatwił nam samochód ciężarowy, który przewiózł nas niestety tylko na pewną odległość. Potem musieliśmy go zostawić, bo policja się nami zainteresowała. Na szczęście zaprzestali pościgu, gdy zobaczyli samochód wyrzucony na bok, obok drogi.
     Zostało nam kilka kilometrów do kryjówki. Wsłuchałam się w bębnienie kropli deszczu o ziemię. Mimo że usilnie próbowałam zapomnieć o tym, czego dowiedziałam się z pendrive'a od Talii, to ciągle do mnie wracało. Postanowiłam pogadać z resztą jutro i zapytać się, co dalej zrobić. Bo jak na razie nie przyszedł mi do głowy żaden sposób wykorzystania tych informacji.
     Odbyłam dość długą rozmowę z Damianem. Był tak samo zszokowany jak ja. Wiedział jednak wcześniej o tym, że to Ra's al Ghul stworzył Srebrnych. Talia przyznała się także, że pomagała im w czasie tej wojny, jednak jest śledzona i obserwowana. Nadal nie wiedziałam, co mam o niej myśleć.
     Talia ze szczegółami opisała nam, jak doszło do wojny. Ra's odkrył, że ktoś chce zabić jego, Talię i Damiana, więc stworzył niewielką grupę doskonałych żołnierzy. Mieli zlikwidować zagrożenie i nie wzbudzając przy tym podejrzeń, że należą do Ligi. Ra's zawarł umowę z Cieniami, ale tak na prawdę chciał ich tylko wykorzystać, a potem zniszczyć. I udało mu się.
     Srebrni jednak odkryli, do czego zostali stworzeni. Zbuntowali się, zabili swojego stwórcę i znaleźli sposób, by stworzyć więcej takich, jak oni. A później rozpętali wojnę.
     Jednak był haczyk, jak zwykle. Nie mogli wyhodować ciała z niczego, potrzebowali żywych tkanek. Dlatego powstały więzienia. Wykorzystywali nas, niczym pijawki. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze.
     - Coś się stało? - Richard wyrwał mnie z zamyślenia. Pokręciłam przecząco głową. Kłamstwo nie było potrzebne, ale nie miałam ochoty tłumaczyć wszystkiego dwa razy. Dowie się jutro, tak jak reszta. Westchnęłam cicho. Niby mamy wszystkie odpowiedzi, ale sprawa jest bardziej skomplikowana, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
     - Nic co nie mogłoby poczekać, do czasu aż wezmę prysznic - odpowiedziałam z uśmiechem. Przez moment myślałam, że mi nie uwierzył, ale później też się uśmiechnął.
     Poprowadziłam grupę pomiędzy budynkami. Musieliśmy iść pojedynczo, bo było dość wąsko. Dzięki temu ominęliśmy drogę, która była dość ruchliwa i zmniejszyliśmy prawdopodobieństwo, że ktoś zwróci na nas uwagę. Słyszałam jak woda chlupocze mi pod butami, gdy stawiałam kolejne kroki. Szłam z przodu, Richard tuż za mną.
     Nawet na moment nie przestałam myśleć o Talii, Srebrnych i wojnie.
     Tynk na ścianie ostatniego budynku podrapał mi dłonie, gdy wychodziłam z pomiędzy przesmyku. Spojrzałam za siebie. Bez problemu dostaliśmy się na drugą stronę.Teraz wystarczy przejść do końca ulicy, skręcić i jesteśmy na miejscu. Już czułam ciepłą wodę na skórze i znajomy zapach mojej poduszki.
     - Wiesz, że zawsze możesz ze mną pogadać?
     Richard dogonił mnie i starał dotrzymać kroku. Jego zaniepokojony wzrok sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, czy mu wszystkiego nie powiedzieć już teraz.
     Nie. Jutro też jest dzień. Wszyscy musimy chociaż przez chwilę odpocząć.
     - Wszystko jest ok. Nie musisz się martwić - uspokoiłam go. Wiedziałam, że brzmię mało przekonująco, ale to musiało wystarczyć.
     - Skoro tak twierdzisz - wzruszył ramionami. Szliśmy obok siebie aż do końca ulicy, w milczeniu.
     Martwił się bardziej niż zazwyczaj. Czyżby coś podejrzewał? Nie, niemożliwe. Sprawdzałam kilka razy, czy ktoś nas nie podsłuchuje.
     Może nie o to tu chodzi. Kori jest gdzieś daleko, nie wie co się z nią dzieje. Po prostu nie chce, żebym ja też go zostawiła. Zacisnęłam zęby. Potrafię o siebie zadbać.
     Deszcz przestał padać. Pojedyncze krople stukały o rynny, dachy i ziemię. Ciemne, piętrowe domy w tak ponurej atmosferze sprawiały wrażenie nawiedzonych. Skręciliśmy w lewo, na naszą ulicę. Całe Gotham. Zimne i przerażające.
     - Nareszcie - westchnęłam z ulgą, widząc znajomy budynek. Już miałam ruszyć do wejścia, gdy Richard mnie powstrzymał. Wyraz zaniepokojenia na twarzy sprawił, że instynktownie rozejrzałam się wokół.
     - Coś jest nie tak - powiedział cicho. Grupa zaczęła się niecierpliwić, do moich uszu dobiegły pomruki niezadowolenia. Jeszcze raz przeczesałam wzrokiem teren. Czarny, piętrowy dom stojący zaraz obok miał wybite frontowe okna, a tuż za pozostałościami szyby zauważyłam jakiś ruch. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka.
     Rzuciłam się na ziemię, ciągnąc Richarda za sobą i jednocześnie ostrzegając krzykiem resztę. Zanim się spostrzegłam, pocisk przeszył powietrze tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się moja głowa. Rachel zareagowała najszybciej. Otoczyła nas czarna tarcza, nim napastnik zdążył zaatakować ponownie. Wszyscy wyciągnęliśmy broń i przygotowaliśmy do walki.
     Zaledwie pół minuty później z każdej strony spadł na nas grad pocisków. Rachel miała trudności z utrzymaniem ochrony; po jej czole spływały już strużki potu. Przeciwnicy nie przerywali ostrzału, jednak wiedziałam, że już niedługo muszą zmienić puste magazynki. Wtedy będziemy mieć szansę.
     - Rachel! Wytrzymaj jeszcze moment. Gdy tylko przestaną strzelać, rozpraszamy się! - krzyknęłam do wszystkich, przekrzykując huk wystrzałów. Czułam jak serce bije szybciej, a adrenalina napędza moje ciało.
     Wtedy nastała cisza.
     Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się naraz - Rachel opuszcza osłonę, a każdy biegnie w inną stronę. Z budynków wyskoczyli Srebrni, w pełnym umundurowaniu. Ktoś krzyknął i gdzieś popłynęła krew.
     Zrobiłam przewrót, unikając miecza napastnika. W mgnieniu oka chwyciłam sai i wbiłam je w tylną część łydki mężczyzny. Nie poddał się jednak i ponownie machnął bronią w moją stronę. Byłam dla niego zbyt szybka; zadałam silny cios w wewnętrzną część kolana. Upadł na twarz, a ja kopnęłam go w tył czaszki.
     Nie miałam wiele czasu na zastanowienie. Kolejna dwójka Srebrnych ruszyła prosto na mnie. Usunęłam się pod ścianę, by uniknąć ponownego ostrzału. Najwyraźniej postanowili zaryzykować także życiem swoich ludzi. Zacisnęłam zęby. Nic niezwykłego, skoro mogą na ich miejsce wyprodukować sobie nowych.
     Moja dotychczasowa nienawiść do ich rasy powiększyła się jeszcze bardziej. Nie potrafiłam tego do końca wytłumaczyć, po prostu miałam ochotę ich wszystkich wymordować.
     Jednego z moich przeciwników z łatwością powaliłam na kolana, używając jego własnej broni. Był dość powolny i słabo wyszkolony. Z kolejnym miałam już ciężej. Mimo że odtrąciłam jego miecz, obeznanie w walce wręcz robiło swoje. Przez chwilę wymienialiśmy ciosy, a ja już czułam zmęczenie. Blokowanie jego uderzeń sprawiało mi trudność. Zdenerwowałam się, czując że marnuję czas.
     Kucnęłam, unikając prawego sierpowego. Podpierając się na rękach kopnęłam go w brzuch. Oszołomiło go to na moment, co dało mi czas by wbić sztylet w jego gardło. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc krew na ostrzu. Jeden mniej.
     Wyszarpnęłam broń z ciała i wytarłam o jego ubranie. Dałam samej sobie kilka sekund na zapoznanie się z sytuacją. Ulica zamieniła się w pole walki. Srebrni przewyższali nas liczebnie przynajmniej trzykrotnie, jednak to ich krew płynęła po chodnikach i drodze. Ich szeregi zdawały się jednak nie maleć- ciągle z jakiegoś budynku lub przesmyku między domami wybiegali kolejni.
     Zauważyłam znajomą sylwetkę Richarda, który walczył  niedaleko z trójką przeciwników naraz. Podbiegłam w tamtą stronę i kopnęłam w plecy jednego, po czym szybkim ruchem skręciłam mu kark. Odrzuciłam go na bok i cudem uniknęłam miecza, który przeciął powietrze przed moją twarzą. Udało mu się skrócić moje czarne włosy. Warknęłam z niezadowoleniem i wyjęłam nóż z kieszeni na udzie. Rzuciłam go zanim Srebrny zdążył mi przeszkodzić. Przeszyło jego brzuch na wylot. Upadł na ziemię, w kałużę własnej krwi i wnętrzności.
     - Jesteś w swoim żywiole.
     Richard stanął obok mnie, patrząc z obrzydzeniem na moją ostatnią ofiarę. On sam nadal wstrzymywał się od zabijania, co w naszej sytuacji było bezsensowne.
     - Są tylko marnymi podróbkami. Nie powinni istnieć - stwierdziłam cicho. Na jego twarzy pojawiły się oznaki dezaprobaty. Odwróciłam się i odeszłam, zanim zdążył coś powiedzieć na ten temat. Richard taki był- potrafił znaleźć dobro we wszystkim. Ja wolałam jednak zatrzymać się na tym, co widzę, szczególnie jeśli to co widzę mi się nie podoba.
     Pozwoliłam by ta nienawiść pchała mnie do walki. Wyrzuciłam z głowy wszystkie myśli; były tylko uniki, uderzenia i cięcia. Chciałam jak najszybciej zakończyć tę walkę.
     To było kolejnym błędem. Zignorowałam to, co dzieje się wokół.
     Ktoś pociągnął mnie za rękaw. Odwróciłam się gwałtownie, myśląc że to kolejny Srebrny. Rachel stała obok mnie. Wyglądała na wyczerpaną; z nosa płynęła jej strużka krwi i była bardziej blada niż zwykle. Opuściłam sai, które odruchowo wycelowałam jej w twarz. Odciągnęłam ją na bok, pod ścianę i zmusiłam, by usiadła.
     - Megan, jest coraz gorzej... - powiedziała cicho, a ja wytarłam krew rękawem bluzki, która i tak była już nią pokryta. - Ich jest jeszcze więcej. To był zamierzony atak.
     Spojrzałam na ulicę, na której toczyła się walka. Z przerażeniem stwierdziłam, że przeszliśmy do defensywy. Kilka osób z mojego oddziału leżało martwych na ziemi, a reszta ledwo dawała radę walczyć. Wally co prawda zajął się tymi, którzy strzelali z okien, ale w samochodach ciężarowych przyjechało więcej Srebrnych. Nic nie robiły tutaj nasze umiejętności, skoro przewyższali nas liczebnie.
     - Musimy się wycofać.
     - Gdzie? Rachel, przecież oni wiedzą o naszej kryjówce! Nie mamy gdzie uciec.
     Poczułam ogarniającą mnie panikę. Czy tak to ma się skończyć? Wszyscy umrzemy.
     Rachel chwyciła mnie za ramiona i potrząsnęła. Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. Jej twarz nie zmieniła wyrazu- nawet teraz zachowała stoicki spokój. Jak ona to robi?
     - Znajdziemy jakieś miejsce. Jeśli tu zostaniemy, zabiją nas wszystkich - powiedziała szybko, patrząc mi w oczy. Kiwnęłam głową potakująco i wzięłam głęboki wdech, by uspokoić myśli.
     Powietrze przeszył głośny krzyk. Obie odwróciłyśmy głowy w kierunku, z którego dobiegł. Serce na moment mi stanęło. Garfield leżał na ziemi, a wokół niego zaczęła się tworzyć szkarłatna kałuża. Zerwałam się gwałtownie i pobiegłam w jego kierunku. Obejmował własną ranę i jęczał z bólu.
     Wyjęłam sai i rzuciłam nim w Srebrnego, który go zranił. Przeszyło jego gardło na wylot. Uklękłam obok Garfielda. Po chwili dogoniła mnie Rachel. Zdjęła jego dłonie ze zranionego brzucha. Rana wyglądała paskudnie, była głęboka i ciągle wypływały z niej strumienie krwi. Wzdrygnęłam się. Nie mogłam znów patrzeć, jak ktoś umiera.
     - Będę was osłaniać, postaraj się zatamować krwawienie - powiedziałam szybko. Pomogłam jej przenieść chłopaka na chodnik. Garfield nadal zwijał się z bólu i zaczynał robić się coraz bardziej blady. Stracił za dużo krwi. Odwróciłam się od nich.
     Zza moich pleców ciągle dobiegały okropne jęki cierpiącego Garfielda. Obezwładniłam Srebrnego, który odważył się do mnie zbliżyć. Zdążył uderzyć mnie boleśnie w głowę, zanim wbiłam mu sztylet w pierś. Oparłam się o ścianę, gdy świat zaczął wirować. Zacisnęłam zęby i objęłam głowę rękoma. Nie wolno ci stracić przytomności.
     - Megan! Wally twierdzi, że policja otoczyła teren, a kolejni Srebrni już tu jadą... - krzyczał, biegnąc w moją stronę Victor. Zauważył leżącego na ziemi Garfielda i momentalnie zwolnił. W jego oczach pojawiło się przerażenie i niedowierzanie. Usiadł obok rannego przyjaciela i chwycił go za rękę. Patrzyłam na tę scenę, czując napływające do oczu łzy.
     Zrobiłaś się strasznie uczuciowa, Meg.
     - Nie pozwolę ci umrzeć - dobiegł do moich uszu zdecydowany głos Rachel. Zamknęła oczy. Dotarło do mnie, co zamierza zrobić.
     - Oszalałaś? Jesteś wykończona, nie dasz rady zasklepić rany, nie tracąc przy tym ... - Victor chwycił czarnowłosą za ramię, ale ona już go nie słyszała. Odwrócił się w moją stronę. Błagalny wyraz jego twarzy sprawił, że po moich plecach przebiegł dreszcz. - Zrób coś!
     Zasłoniłam usta dłonią i odwróciłam wzrok. Cała ta sytuacja trwała zaledwie minutę, ale czułam się, jakbym tkwiła tam od przynajmniej godziny. Byłam tak bardzo zmęczona widokiem krwi i cierpienia. Miałam ochotę krzyknąć do któregoś ze Srebrnych, by zabił także mnie.
     Wiesz za co cię kocham? Tak cholernie bardzo chcesz żyć, że jesteś gotowa za to zabić.
     - Odejdź - syknęłam ze złością. - Odejdź. Dlaczego do mnie wracasz w takiej chwili...?
     Spojrzałam znów na Victora, Garfielda i Rachel. Rana w jego boku powoli się leczyła, a on przestał krzyczeć. Patrzył na Rachel, a po jego policzkach płynęły łzy. Skierowałam wzrok na czarnowłosą. Krew płynęła już nie tylko z jej nosa, ale także spod zamkniętych powiek. Victor wyglądał jakby za chwilę miał oszaleć.
     Przetarłam twarz rękawem, pozbywając się łez. Rachel potrafiła dusić w sobie uczucia, a ja dusiłam w sobie wspomnienia. Chyba każdy chowa w sobie jakieś tajemnice. Takie, które po wydostaniu się, zmieniłyby nasze życie na zawsze.
     Wzięłam głęboki wdech i chwyciłam sai do rąk. Wydostanę nas stąd. Bez żadnych innych ofiar.
     Już miałam krzyknąć, by wszyscy uciekali, gdy w oddali zauważyłam ruch na dachu. Kilkanaście czarnych punkcików poruszało się bardzo szybko w naszym kierunku. Zmrużyłam oczy, by przyjrzeć się dokładniej. Ktoś prowadził w naszą stronę oddział wojowników.
     Talia?
     Zacisnęłam palce mocniej. Paliła mnie każda drobna rana na ciele i bolała mnie głowa. Całe ubranie miałam poszarpane i zakrwawione, ale jeśli mamy szansę wygrać, to będę walczyć.
     Srebrni chwilowo się wycofali, ale wiedziałam, że jesteśmy otoczeni i kolejna ciężarówka jest w drodze. Znalazłam wzrokiem Damiana, który owijał swoją zranioną łydkę pasmem materiału z własnej bluzki. Napotkał moje spojrzenie i szybko skończył się opatrywać. Podszedł do mnie, lekko kulejąc. Widziałam po jego twarzy, że jest wykończony.
     Ma tylko trzynaście lat. Jednak wytrzymał tak długo, jak my.
     - Ktoś się zbliża - powiedziałam, wskazując dłonią czarne sylwetki. Damian spojrzał w tamtą stronę i uniósł brwi.
     - Liga - stwierdził cicho. Nagle jednak odwrócił głowę. Patrzył na nieprzytomną Rachel, leżącą w ramionach Garfielda, który był śmiertelnie blady. Victor starał się ją obudzić. Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie dałam rady jej pomóc.
     - Szkoda, że nie udało mi się pomóc ojcu - szepnął, po czym usiadł na ziemi i schował twarz w dłoniach.
     Jego drżący głos sprawił, że wszystkie chęci do walki mnie opuściły. Jakie mamy szanse? Nawet jeśli Talia i kilku wojowników nam pomoże, ich są setki. Nie zawahają się sprowadzić tu całej armii. Dlaczego nie? Przecież mogą wyhodować sobie nowych. A my nie mamy dokąd uciec.
     Usiadłam obok Damiana i objęłam go ramieniem. Niedługo zjawią się kolejni Srebrni, a wtedy albo nas zabiją, albo zamkną w więzieniu. Wątpliwe było to, czy uda nam się przeżyć.
     Na drugim końcu ulicy zatrzymał się samochód. Zamknęłam oczy i przyciągnęłam Damiana do siebie. Nie chciałam tego widzieć. Nie zniosę więcej widoku krwi. Poczułam że jego palce wbijają się w moje przedramiona. Bał się, tak jak ja. Ktoś trzasnął drzwiami od samochodu. Zacisnęłam zęby. Pierwszy raz w życiu na prawdę się bałam.
     - Nie ruszać się! Jesteście aresztowani!
     Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Potężny huk zagłuszył jego głos. Otworzyłam oczy i zobaczyłam ogień w miejscu, gdzie jeszcze przed momentem stał samochód. Kilka osób krzyknęło. Na ulicy pojawiły się nowe ciała, a raczej części ciał policjantów, którzy przed chwilą chcieli nas aresztować. Poczułam jak coś uderza mnie w głowę, oczy zaszły mi mgłą. Damian odsunął się ode mnie i zaczął coś mówić, ale słyszałam tylko niewyraźny bełkot. Dotknęłam mojego czoła. Krew spływała powoli w dół twarzy.

     - Trzymaj.
     Victor podał mi mokrą szmatkę. Rzuciłam mu słaby uśmiech i przycisnęłam materiał do rany na czole. Syknęłam z bólu, ale nie przestałam przyciskać. Przysunęłam się bliżej ściany, czując narastający wstyd. Nie nadaje się na dowódcę. Poddałam się, gdy tylko sytuacja wymknęła się spod mojej kontroli.
     Usiadł obok mnie. Miał ponury wyraz twarzy; Rachel nadal się nie obudziła. Wiedziałam, że jest na mnie wściekły, bo jej nie przeszkodziłam. Ale czy wtedy nie płakałby nad Garfieldem?
     Czułam, że patrzy na mnie. Czekał, aż coś powiem, wyjaśnię moje zachowanie. Hmpf. Sama nie umiałam go sobie wyjaśnić. Odsunęłam szmatkę od czoła. Była cała we krwi.
     - Jestem dość kiepskim dowódcą, no nie? - spytałam po chwili. Odwróciłam szmatkę na drugą stronę i ponownie przycisnęłam do rany. Skrzywiłam się. Mam szczęście; tylko mnie trafił odłamek zniszczonego samochodu, wyrzucony w powietrze.
     - Spanikowałaś. To normalne - stwierdził po chwili. Spojrzałam na niego ponuro.
     - Richard nie spanikował. Schował wszystkich w budynku, zaraz po wybuchu, i pomimo wszelkich uprzedzeń, zgodził się, by Liga nam pomogła.
     Spuściłam wzrok. Może gdybym to ja zamiast niego została wtedy aresztowana, ta cała wojna potoczyłaby się inaczej? Wszyscy byliby bezpieczni. Koniec końców, wszystko potrafię popsuć.
     - Kiedyś byłaś inna - zauważył Victor i zaśmiał się krótko. Prychnęłam.
     - Zostawiłam niezniszczalną Megan w Metropolis - rzuciłam cicho. Uśmiechnęłam się pod nosem. To nie był czas na żarty, ale nie potrafiłam się powstrzymać. Musiałam wyrzucić z siebie napięcie, które zdążyło nagromadzić się w ciągu tego krótkiego czasu. - Podobno ludzie się nie zmieniają?
     Spojrzałam mu w oczy. Musiał pamiętać ten dzień i te słowa. Ja nie potrafiłam zapomnieć. Tak często przychodziły do mnie; ktoś szeptał mi je do ucha, gdy kolejny raz zabijałam, pojawiały się w moich snach. Jakby próbowały mi przypomnieć, kim byłam i kim jestem. I kim będę.
     - Może po prostu zakładają maski, by ukryć to, jacy są na prawdę - Nie przestał na mnie patrzeć. Jego stalowoniebieskie oczy były pełne zrozumienia. Coś we mnie drgnęło. Wybaczył mi.
     - A ja? Jaka jestem na prawdę? - spytałam powoli. Spojrzał przed siebie, jakby chciał w spokoju się zastanowić. Rozprostowałam nogi. Victor nadal milczał. Zdjęłam szmatkę z czoła i zaczęłam pociągać za jej rozszarpane końce. Wtedy w końcu się odezwał.
     - Dość denerwująca. Czasami zachowujesz się jak dziecko; impulsywnie i niedojrzale. Potrafisz zabić i nie masz wyrzutów sumienia. - Przerwał. Przestałam bawić się materiałem. Znów poczułam, że na mnie patrzy. - Ale jesteś lojalna. Nie zostawiasz ludzi, na których ci zależy, bronisz ich nawet kosztem własnego życia. Potrafisz być mądra, troskliwa. Tylko że rzadko pokazujesz to światu.
     Po jego słowach zapadła cisza. Nie odważyłam się nic powiedzieć, poczułam się jeszcze bardziej zawstydzona i poniżona. Zamiast tego po prostu obserwowałam ludzi, opatrujących nawzajem swoje rany i rozmawiających, przyciszonymi głosami. Garfield siedział obok Rachel, nadal nieprzytomnej. Tim pomagał Damianowi zabandażować zranioną nogę, gdzieś siedział Ian, samotnie. Wally położył głowę na ramieniu Terry. Oboje mieli te same wyrazy twarzy - ludzi, którzy stracili swoich przyjaciół. Jeszcze tylko sześć osób było tutaj z nami.
     - Daj mi to. - Victor wyciągnął rękę po szmatkę. Podałam mu ją bez słowa. Zaczął zmywać zaschniętą krew, która pokrywała zapewne większość mojej twarzy. Starałam się unikać jego wzroku.
     Wybaczył i mnie zrozumiał.
     - Gotowe - powiedział cicho i rzucił czerwoną od krwi szmatkę, na podłogę. - Pójdę po bandaż.
     - Dobry z ciebie przyjaciel, Victor - odezwałam się, gdy wstał. Spojrzał na mnie, zaskoczony. Uśmiechnęłam się słabo. Odwzajemnił uśmiech, a po chwili pokręcił głową z niedowierzaniem.
     - To pierwsze miłe słowa, odkąd się poznaliśmy.
     Zaśmiałam się cicho i odwróciłam wzrok. Wstyd i ból zastąpiło dość obce, ciepłe uczucie- radość. Nadal czułam obecność strachu i cierpienia, ale odeszły na dalszy plan. Czy nie tak jest przez całe życie?
    
     Drzwi w końcu się otworzyły i Richard wszedł do środka, po godzinnej nieobecności. Kazał nam wszystkim zostać w budynku, a sam wyszedł, by pomóc wojownikom z Ligi zająć się ostatnimi Srebrnymi.
     Chciałam wstać i podejść do niego, ale Victor zatrzymał mnie na ziemi. Już miałam go odtrącić, gdy przypomniałam sobie, dlaczego wcześniej nie wstałam. Już raz straciłam przytomność po tym, jak zmieniłam pozycję z siedzącej na stojącą.
     - Zrezygnowali z ataku. Ale musimy się jak najszybciej wynieść, bo zapewne przyślą tu jeszcze kogoś. Mamy godzinę, albo dwie - ogłosił po chwili. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Miał jakiś dziwny wyraz twarzy- głęboko wstrząśnięty. Nie powiedział nam wszystkiego? Co jeszcze się stało?
     Napotkał mój wzrok i ruszył w naszą stronę. Usiadł obok i oparł głowę o ścianę. Ledwo dawał radę oddychać, był bardziej zmęczony, niż ktokolwiek z nas. Nie był jednak poważnie ranny, nie krwawił. Chwyciłam go delikatnie za ramię i spojrzałam w oczy.
     - Richard. Co się stało? - zapytałam. Westchnął ciężko, a po chwili do oczu napłynęły mu łzy. Zaczęłam się denerwować. Czyżby...?
     - Nie zgadniesz, kto wrócił zza grobu - zaśmiał się. Odsunęłam rękę, zaskoczona tą nagłą zmianą nastroju. Wytarł łzy wierzchem dłoni i wyprostował się. Po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech. Jak na zawołanie, drzwi ponownie się otworzyły. Wszystkie oczy zatrzymały się na osobie, która w nich stała.
     Uśmiechnęła się, widząc nasze zszokowane twarze. Nie wyglądała jak ktoś, kto przed chwilą walczył na śmierć i życie. Jak zawsze idealna. Zacisnęłam zęby.
     - Zwracam waszą zgubę - oznajmiła spokojnie. Weszła do środka i odsunęła się na bok, by jeden z wojowników mógł wprowadzić czarnowłosego mężczyznę. Miał problem z chodzeniem, zapewne winą była rana ciągnąca się od kolana, aż do prawego biodra. Podniósł wzrok i od razu zaczął kogoś szukać. Niebieskie oczy zatrzymały się na Damianie i Timie, który zastygł w bezruchu.
     - Tato.
     Damian zignorował swoją ranną łydkę i podszedł do ojca. Bruce odepchnął od siebie odzianego w czerń wojownika i bez słowa przytulił chłopca. Talia odwróciła się i razem z wojownikiem wyszła na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Zdążyłam zauważyć szczery uśmiech, który mimowolnie pojawił się na jej twarzy.

_____

I oto jest. Musicie wiedzieć, że wieczór to dla mnie okolice godziny 21, więc dlatego dopiero teraz wstawiłam :)
Liczę na komentarze!
( Wiem, dość kiepsko wprowadziłam Bruce'a x.x )

4 komentarze:

  1. Super! Super! Super! Bruce wrócił! Raven nieprzytomna :-( Mam nadzieję, że z tego wyjdzie. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
    Pozdrawiam.
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę powinnam nadrobić komentowanie. Dużo się wydarzyło od mojej ostatniej wizyty. Chyba nie będę się teraz rozpisywać, bo mam dużo do roboty, ale następnym razę skrobnę parę słów więcej.
    Ujął mnie moment z Meg i Victorem. Był, jakby to powiedziało trzy czwarte osób, słodki (ostatnimi czasy często używam określeń "słodki" i "śliczny").
    Zazdroszczę Ci świetnego opisywania walk. Jeśli kiedyś będę rysować komiks, nie obrazisz się, jeżeli podeprę się opowiadaniem, co? XD
    Postaram się być na bieżąco ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG czytałam tą notkę ostatnio, ale chyba zasnęłam zaraz po zakończeniu czytania. Rozumiesz to była jakaś 3 rano i kompletnie zmęczona wytrzeszczałam oczy, wmawiając sobie: Jeszcze tylko jedno zdanie i już kończę... no a w końcu notka się skończyła.
    Dick nie spanikował... To było przepiękne. Może gdyby to on prowadził wojnę wszystko potoczyłoby się inaczej. Chociaż nie wyobrażam sb jakby miało to wyglądać.
    Poważnie myślałam, że zabijesz Gar'a. Jedna z moich ulubionych postaci.
    Idealna, cudowna Talia - jak zawsze. Niesamowita kobieta.
    Oraz oczywiście zmartwychwstały Bruce. Słodkie, rodzinne spotkanie. Powinni jeszcze Talię przytulić, tak do kompletu. ;)
    Nawet nie mam siły pisać.
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! opis walki świetny! fajnie, że Liga pomogła. Mnie się tam podoba jak Bruce'a wprowadziłaś. I to spotkanie... zgodzę się ze Scary (bo chyba mogę tak mówić???): jeszcze Talię powinni przytulić! ;)
    Pozdro!

    OdpowiedzUsuń