sobota, września 13, 2014

Rozdział 19 (54). "Prawdziwa natura"

"Po prostu zamknij oczy
Słońce chyli się ku zachodowi
Będzie dobrze
Nikt nie może cię teraz skrzywdzić
Przyjdź, światło poranka
Ty i ja będziemy cali i zdrowi

Nie waż się wyglądać przez okno, kochanie
Wszystko się pali
Za naszymi drzwiami szaleje wojna
Trzymaj się tej kołysanki
Nawet gdy muzyka zniknie."


- Taylor Swift - Safe and Sound

     Zacisnęłam palce na białym prześcieradle, czując ostry ból.
     - Nie mógłbyś robić tego delikatniej?
     Bruce w odpowiedzi tylko uniósł brwi i kontynuował zszywanie mojej głowy. Od razu dało się zauważyć, że to Alfred jest tu lekarzem. Bruce robił to dość powolnie i zapewne też niedokładnie.
     Po kilku minutach nareszcie skończył. Odłożył na bok igłę i wytarł pokryte krwią dłonie w papierowy ręcznik. Odszedł na moment, zapewne w poszukiwaniu bandaży. Spojrzałam na sąsiednie łóżko. Leżała na nim Rachel, oddychająca miarowo. Jej kruczoczarne włosy rozsypane wokół głowy jeszcze bardziej podkreślały bladą cerę dziewczyny.
     Na szczęście zanim dotarliśmy do posiadłości, obudziła się na chwilę. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, a w szczególności Garfield, który nie odstępował jej na krok. Cały czas winił się za jej stan. Z resztą, nie tylko on.
     Zasnęła tuż po tym, jak położyliśmy ją na łóżku. Wszyscy potrzebowaliśmy się przespać, ale musieliśmy doprowadzić się do porządku i porozmawiać o tym, co się stało. Niestety, już w bardzo zawężonym gronie. Kilka osób postanowiło wrócić do swoich bliskich, albo przyjaciół. Nikt się nie sprzeciwił, przecież byli z nami dobrowolnie. Zeszliśmy do kryjówki po swoje rzeczy i poszukać tych, którzy nie wyruszyli z nami do Metropolis. Nie znaleźliśmy nikogo żywego.
     I tak z dość licznego grona zostało nas ośmiu, plus Bruce.
     Zdecydowaliśmy, że zatrzymamy się w posiadłości Bruce'a. Była pusta, odkąd go aresztowali. W środku spotkaliśmy tylko jedną osobę, która wymierzyła w Richarda dubeltówkę, gdy otworzył drzwi. Alfred cały czas pilnował domu, gdyby ktoś jednak wrócił.
     Drzwi do pokoju się otworzyły. Wróciłam szybko na swoje łóżko, z którego "miałam się nie ruszać". Do pokoju wszedł Bruce w towarzystwie Damiana i Alfreda, trzymającego opatrunki i bandaże. Przewróciłam oczyma.
     - Nie potrzebuję tego wszystkiego. Marnujecie je tylko - rzuciłam krótko. Damian z pomocą ojca podszedł do mnie i usiadł obok. Miał na sobie świeże ubrania, a jego łydka była starannie opatrzona. Rana nie pozwalała mu sprawnie chodzić. Jednak Bruce, pomimo cięższych obrażeń, miał się świetnie.
     Alfred odłożył wszystkie przedmioty na szafkę i pokręcił głową, widząc moje czoło, mozolnie zszywane przez Bruce'a. On sam miał pełne ręce roboty przy innych. Na twarzy staruszka pojawił się słaby uśmiech.
     - No cóż. Najwyraźniej tylko ja mam tu jakiekolwiek pojęcie o tym, jak poprawnie zszyć ranę.
     - Pewnie miałeś wiele roboty przy naszych cudownych chłopcach.
     - O tak - potwierdził Alfred, zabierając się za opatrywanie mojego czoła. - Do teraz pamiętam dzień, w którym panicz Richard spadł ze świeżo umytych schodów, pomimo mojego wcześniejszego ostrzeżenia. Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktoś zdarł sobie aż tak dużo skóry.
     Wybuchnęłam śmiechem, wyobrażając sobie tę scenę. Alfred jeszcze długo został w pokoju i opowiadał różne historie. Nie dało się go nie lubić- jego ciepłe spojrzenie i uśmiech budziły sympatię. Po jakimś czasie dołączył do nas Tim i Richard, i wspólnie przegadaliśmy dwie godziny. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, a my już zawsze będziemy tutaj, bezpieczni.

     W pokoju zrobiło się cicho. Oczy wszystkich zwrócone były nadal w moją stronę.  Chyba nie mogli uwierzyć w to, co im powiedziałam. 
     - I co mamy zrobić? Zabić ich wszystkich? - spytał cicho Victor.
     - A widzisz może inne rozwiązanie? - odpowiedział pytaniem Damian. - W końcu dostaliśmy szansę, by to zakończyć, a ty się jeszcze zastanawiasz?
     - Skąd mamy w ogóle wiedzieć, że to prawda? Może upozorowała wszystko. To, że ty jej ufasz, nie znaczy że my także - uciszyła go Terra. Na twarzy blondynki pojawiły się oznaki zdenerwowania. Z resztą, nie tylko ona była zmęczona wiecznym zadawaniem pytań. Świat wokół wydawał się być jak puszka pełna zagadek.

     Założyłam swoje czarne buty i wciągnęłam bluzkę. Moja głowa wariowała, gdy zakładałam pas z bronią. Musiałam chwycić się szafki, żeby nie stracić równowagi. Skrzywiłam się i wysiliłam wzrok. Po jakimś czasie świat już nie wirował, ale ból był nadal wyczuwalny.
     Chwyciłam płaszcz przewieszony przez oparcie krzesła i zarzuciłam sobie na ramiona. W głowie odtwarzałam drogę do wyjścia. Ten dom był na prawdę wielki, a ja musiałam dotrzeć na miejsce spotkania jak najszybciej.
     - Gdzie się wybierasz? - Zza moich pleców dobiegł głos Richarda.
     Zastygłam w bezruchu. Dlaczego nie usłyszałam jak wchodził?
     - Muszę się z nią spotkać - powiedziałam powoli, odwracając się w jego stronę. - Chcę to zakończyć.
     Richard nie wyglądał na przekonanego. Opierał się o framugę drzwi, ze splecionymi piersiach rękoma. Wyszłam na korytarz, ignorując go. Nie przekona mnie do zmiany zdania, nie po walce, którą stoczyliśmy. Miałam dość nieustającego zagrożenia, chciałam żeby wszystko było jak dawniej.
     - Zaczekaj - chwycił mnie za przedramię, gdy byłam w połowie drogi do schodów. - Nie zmienisz zdania?
     Pokręciłam przecząco głową. Westchnął głęboko i mnie puścił. Uśmiechnęłam się, widząc jak zaczyna iść przodem. Gdzie zniknął ten dzieciak, którego poznałam tak dawno temu? Gdzie zniknęła ta żadna krwi dziewczyna, którą byłam?
     Kim jesteśmy, jeśli nie tylko przemijającym wspomnieniem?
     - Idziesz? - Richard stanął przed schodami i spojrzał na mnie. Świeżo umyte czarne włosy opadały mu na czoło, a niebieskie oczy wpatrywały się we mnie ze spokojem. Ruszyłam w jego stronę.
     - Jesteś świadom, że będziesz stać na czatach? - rzuciłam.
     - Chciałabyś - zaśmiał się, wymierzając mi lekkiego kuksańca. 

     - Dzień dobry, ślicznotko.
     Dziewczyna mruknęła coś w odpowiedzi i schowała twarz w poduszce. Chłopak zaśmiał się i przysunął do niej. Pocałował jej nagie ramię i włożył dłoń w krótko ścięte włosy. 
     - Jay, do cholery. Spałam tylko trzy godziny - wymruczała w poduszkę. Poruszyła się niespokojnie i wyjęła jego dłoń ze swoich włosów. 
     - Jesteś sobie winna. Mogłaś nie szlajać się z różową tyle czasu.
     Dziewczyna odwróciła się gwałtownie na plecy i rzuciła Jasonowi oskarżające spojrzenie.
     - Czyżbyś zaczynał grę "Zrzuć wszystko na laskę, która leży obok w łóżku" ?
     Przewrócił oczyma i podniósł się do pozycji siedzącej. Dziewczyna nadal patrzyła na niego wyczekująco, nie siląc się na więcej słów.
     - Znów coś mi zarzucasz? - powiedział, unosząc brwi. Dziewczyna podźwignęła się na dłoni, zakrywając jednocześnie swoją klatkę piersiową kołdrą. 
     - Nie udawaj. Myślisz że nie widziałam jak się pieprzysz z inną? Jason, litości.
     - Mam ci przypomnieć co mówiłaś? - Dziewczyna w odpowiedzi uniosła twarz do sufitu. - 'Nie chcę się z nikim wiązać'.
     - Mam ci przypomnieć, jak prawie wybiłeś zęby Roy'owi tylko dlatego, że mnie objął? I że to niby ty jesteś ten wyluzowany?
     Prychnęła i sięgnęła po swoją koszulkę, wiszącą na krześle. Wciągnęła ją przez głowę i wstała z łóżka. Jason zeskoczył szybko na podłogę i ruszył za nią. 
     - Hej - Chwycił ją za nadgarstek, w momencie gdy otworzyła drzwi do łazienki. Z westchnieniem spojrzała mu w twarz. - Przepraszam.
     - Słyszałam to już wiele razy, więc przestało robić na mnie wrażenie - odpowiedziała sucho. Jason chwycił ją za drugą rękę i przyciągnął do siebie. Ich twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. - To też przestało.
     - Wiem, że to lubisz - powiedział, zanurzając dłoń w jej czekoladowych włosach. Kilka kosmyków wróciło już do swojej naturalnej czarnej barwy. 
     Po chwili założyła dłonie na jego szyję i pozwoliła się pocałować. Gdy oderwali się od siebie po długim pocałunku, na twarzy Jasona pojawił się szeroki uśmiech.
     - Czy to znaczy, że mi wybaczyłaś?
     - Może - odpowiedziała z uśmiechem.
     - Nie bądź taka uparta, Złodziejko - szepnął jej do ucha, po czym pocałował po raz kolejny.

     Czekałam pod umówionym adresem na Talię. Barman wpuścił mnie do pokoju na zapleczu, gdy tylko podałam mu zakodowane zdanie. Zanim zamknął drzwi, powiedział tylko że zawiadomi ją od razu. Usiadłam na jednym ze skórzanych foteli, ustawionych obok szklanego stolika do kawy.
     Nie więcej niż po dwudziestu minutach do pokoju weszła Talia, w towarzystwie jednego wojownika. Najwyraźniej nie spodziewała się żadnych komplikacji. Podniosłam się z miejsca; nie zamierzałam rozmawiać z nią nie wiadomo jak długo.
     Stanęła naprzeciw mnie i uśmiechnęła się sztucznie. Miała na sobie wysokie czarne szpilki, obcisłe spodnie i bluzkę z głębokim dekoltem. Dumnie uniesiona głowa mówiła sama za siebie.
     - A więc zdecydowałaś.
     - Tak. Chcemy zakończyć tą wojnę.
     - My. No tak, rozmawiałaś z resztą - westchnęła cicho. - Wszyscy poparli pomysł wymordowania całej populacji Srebrnych?
     Przed oczyma stanęły mi niezadowolone twarze Richarda i Victora. Ostatecznie jednak poprali ten pomysł. Wiedziałam, że już nigdy o tym nie zapomnimy, że zawsze będzie towarzyszyć nam decyzja, którą podjęliśmy. Jednak myśl, że osoby na którym nam zależy mogłyby zginąć wzięła górę.
     - Tak. Liga się tym zajmie? - spytałam po chwili.
     - Owszem. Mam dość ludzi, by wykonali zadanie jednocześnie. Jednak musicie zrobić coś jeszcze.
     Mogłam się spodziewać. Zawsze jest jakieś 'ale'.
     - O co chodzi? - Talia zamilkła na moment i odwróciła wzrok. Na jej czole pojawiła się zmarszczka.
     - Antidotum będzie dostarczone za trzy dni, do tego pokoju. Ktoś musi je odebrać i przechować, mój posłaniec je odbierze. Najpóźniej za tydzień będzie po wszystkim.
     - Dlaczego twój posłaniec nie może go odebrać? - zdziwiłam się. Coś nie podobało mi się w tym zadaniu. Czyżby ktoś wiedział o antidotum? Szpieg?
     - Ze względów bezpieczeństwa.
    Wszystko jasne.
     - Dobra. Zrobimy jak chcesz. Ale jeśli to wszystko okaże się ściemą, zapłacisz mi za to - rzuciłam na odchodne. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam na korytarz, zostawiając niewzruszoną Talię w pokoju. Szybkim ruchem odgarnęłam zasłonę i przeszłam do właściwego baru. Większość stolików była zajęta przez mężczyzn po trzydziestce, którzy z uwielbieniem wpatrywali się w młodą dziewczynę tańczącą na scenie.
     Przeciskałam się między stolikami i stojącymi wokół ludźmi. Gdy w końcu wyszłam na zewnątrz, wzięłam głęboki wdech. Zimne, nocne powietrze wypełniło moje płuca. Odgarnęłam włosy z czoła i spojrzałam na zachmurzone niebo.
     Za kilka dni ludzie Talii użyją antidotum, by zatruć i zlikwidować wszystkich Srebrnych. Będzie jak dawniej. Znów będę mogła spać spokojnie.
     Włożyłam dłonie do kieszeni spodni i ruszyłam w stronę ulicy, na której czekał Richard. Jednak mijając po drodze sklep z rozbitą szybą wystawową, popełniłam błąd.
     Nie zwróciłam uwagi na cień, padający na chodnik.
     Ktoś pchnął mnie na ziemię, zadając cios w przedramię. Upadłabym na twarz, gdybym nie objęła wcześniej głowy rękoma. Przeturlałam się kawałek, próbując się otrząsnąć po niespodziewanym ataku. Podniosłam się w samą porę; jeden z trzech zamaskowanych napastników strzelił z pistoletu tam, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się moja ręka. Reszta nie zwlekała- podbiegli do mnie w zabójczym tempie i jednocześnie wymierzyli cios w klatkę piersiową. Jednego zdołałam uniknąć, ale drugi pozbawił mnie powietrza i pchnął ponownie na ziemię. Poczułam ból z tyłu głowy, silniejszy niż ten, który towarzyszył mi gdy wstałam dzisiaj z łóżka.
     Na chwilę oczy zaszły mi czernią i nie widziałam zupełnie nic. Czułam natomiast, że ktoś mnie podnosi i boleśnie zawiązuje ręce za plecami. Zaczęłam wymachiwać nogami na oślep, licząc że kogoś trafię.
     Gdy mój wzrok wrócił do normy, było już za późno. Przede mną stał wysoki i barczysty mężczyzna, z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy. Warknęłam ze złością, widząc jego zadowolenie.
     - Będziesz miała okazję uratować swoją brudną skórę. Ale w zamian będziemy chcieli odpowiedzi.
     Dwójka Srebrnych, którzy trzymali mnie za ramiona zaśmiała się, po czym pchnęła na ziemię. Poczułam się jak szmata, którą wycierają podłogę. Szarpałam się wściekle we wszystkie strony, a z moich ust wypływał potok przekleństw. Ale Srebrni śmiali się tylko i kopali mnie po brzuchu i głowie. Poczułam, że szwy się przerwały, a rana otworzyła. Dyszałam ciężko, próbując złapać oddech po bolesnych uderzeniach. Któryś z nich przygniótł mnie stopą do ziemi. Teraz dokładnie widziałam krew, która wypłynęła z mojej rany na czole. Zacisnęłam zęby ze złości i bólu.
     Po chwili szarpnęli za moje związane nadgarstki i pociągnęli do góry. Jęknęłam z bólu, gdy kazali mi stać na własnych nogach. Wtedy zobaczyłam dwójkę Srebrnych nadchodzących z ulicy, na której czekał Richard. Ciągnęli za sobą czyjeś ciało. Do oczu napłynęły mi łzy. Podjęłam próbę ucieczki ponownie, ale otrzymałam tylko cios łokciem w tył głowy. Z moich ust wydobył się krótki krzyk, jednocześnie bólu i rozpaczy. Ktoś zasłonił mi oczy i usta jakimś materiałem, a później zaczął popychać w nieznaną stronę.
     Wiesz czego chcą. Więc daj im to.

_____

Witam !
Chcę wam serdecznie podziękować za 250 komentarzy! *applause*  Oraz za prawie 15 tysięcy wejść!!!
( Pewnie sama weszłam z tysiąc razy na tego bloga, ale ciii... ) 
Jestem wdzięczna wszystkim osobom, które komentują i pomagają mi tym samym prowadzić tego bloga. Dziękuję wam, że wytrwaliście ze mną tak długo :))

2 komentarze: