środa, grudnia 31, 2014

Rozdział 3: I żyli długo...


Trzynaście lat wcześniej...
 
    Widział jak wszystko wokół niego płonie. Gorące języki ognia lizały meble i ściany, a powietrze z każdą chwilą stawało się coraz cięższe. Nie poddawał się jednak, porażka nigdy nie wchodziła w grę, a szczególnie nie dziś. Odwrócił się gwałtownie, by przeszukać kolejny pokój.
    Usłyszał przewracający się na podłogę jakiś ciężki mebel, a po chwili w jego stronę uderzyła potężna fala gorąca. Zaczął się dusić, a łzy napłynęły mu do oczu. Zatrzymał się, choć tak bardzo chciał iść dalej. Czuł pot na całym ciele, trzęsące się ręce. Nigdy nie bał się tak bardzo jak teraz. Ten strach zmobilizował go jeszcze bardziej.
    Kopnięciem otworzył ledwo trzymające się w zawiasach drzwi. Z hukiem upadły na drewnianą podłogę. Z ulgą zauważył, że reszta mieszkania jeszcze nie zajęła się ogniem. Powietrze było jednak tam równie ciężkie. Od razu usłyszał głośny płacz. Serce zaczęło walić mu w piersi mocniej niż dotychczas. Pobiegł w stronę, z której dochodziły dźwięki. Szarpnął za klamkę i wpadł do pokoju.
    - Spóźniłeś się.
    Wysoki, umięśniony mężczyzna stał już jedną nogą na parapecie okna. Uśmiechał się ponuro. Trzymał w ramionach małego chłopca, który nie mógł mieć więcej niż rok. Płakał i uderzał piąstkami w ramię białowłosego. Ten chwycił wolną dłonią rękojeść miecza, zawieszonego na plecach. Ostrze błysnęło w świetle księżyca.
    - Nie waż się go tknąć, Wilson! - ryknął mężczyzna. Ten zaśmiał się głośno i wskazał mieczem na szafę, stojącą przy ścianie.
    - Kogo uratujesz? Ukochaną, która może zginąć za parę minut? Czy może zaryzykujesz by ocalić swojego pierworodnego? Ale wtedy oboje mogą być już martwi.
    Nie odpowiedział. Wilson prychnął z rozbawieniem, widząc wahanie swojego przeciwnika. Od tylu miesięcy jego wrogowie szukali słabych punktów, by pokonać wielkiego obrońcę Gotham. A odpowiedź była tak blisko, była tak oczywista. 
    - Ra's nie odpuści, dopóki nie dostanie twojej głowy, jeśli zrobisz im cokolwiek - odpowiedział w końcu. Grał na zwłokę, próbował wymyślić rozwiązanie. Wilson dobrze o tym wiedział. Ta pogróżka nie zrobiła na nim wrażenia.
    - Żegnaj - powiedział, robiąc jednocześnie krok do tyłu. Stało się to tak szybko, że mężczyzna nie zdążył zareagować. Gdy podbiegł do okna, było już za późno. Wilson rozpłynął się w powietrzu.
    Podjął wtedy decyzję, przez którą stracił wszystko. Od razu dopadł do szafy i otworzył ją szeroko. W środku leżała kobieta, ze związanymi nogami i rękoma oraz zakneblowanymi ustami. Wyjął ją i szybko uwolnił od więzów. Uchyliła oczy i spojrzała na swojego wybawcę. Ten zacisnął usta i nie patrząc jej w twarz, podniósł ją i za pomocą harpuna wydostał się z płonącego budynku. 
    Położył ją na dachu. Miała częściowo podarte ubranie, a z kilku długich ran zadanych mieczem wypływała krew. Wytarł wierzchem dłoni czerwoną strużkę płynącą po jej czole, nadal unikając spojrzenia zielonych oczu. W końcu chwyciła jego nadgarstek.
    - Gdzie on jest? - spytała cichym, zmęczonym głosem. Mężczyzna nie potrafił znieść jej wzroku, pełnego wiary w to, że zdołał go uratować. Po kilku sekundach ciszy zrozumiała. Puściła jego dłoń i podniosła się do pozycji siedzącej o własnych siłach. Nie próbował jej przeszkodzić. Odwróciła od niego twarz. 
    - Przepraszam - wydusił. Nie wiedział co powiedzieć, nie wiedział co czuć. Był wtedy tak pusty, zagubiony. Pierwszy raz w życiu doświadczył czegoś tak silnego od śmierci rodziców.
    - Tylko na tyle cię stać?! - krzyknęła wściekle, odwracając głowę. Po jej policzkach płynęły łzy, nawet nie starała się ich ukryć. - Zabrał mojego syna! A ty nawet za nim nie pobiegłeś! - przerwała na chwilę. - Zabrał przecież też twojego syna. A ciebie stać tylko na marne przepraszam?
    Jej głos się załamał. Odtrąciła jego ręce i zasłoniła usta dłonią. Wtedy w jego kieszeni rozległ się dźwięk telefonu. Wyjął go z kieszeni. Na ekranie wyświetlił się numer Seliny.
    - Zgaduję, że to należy do ciebie? - usłyszał głos dobiegający zza jego pleców. Odwrócił się.
    Wysoka kobieta w czarnym, jednoczęściowym kostiumie podeszła do nich. W dłoni trzymała telefon komórkowy, a do piersi przyciskała małego chłopca, owiniętego białym prześcieradłem. Ze zgrozą zauważył, że na materiale pojawiała się coraz większa, czerwona plama. Od razu podbiegł do Seliny i zabrał swojego syna z jej ramion.
    - Znalazłam go na ulicy, niedaleko stąd - wyjaśniła cicho. Odsunęła się od nich trochę. - Szpital byłby teraz dobrym wyjściem - dodała, po czym zniknęła z dachu.

 ~~~

    Obudził się na długo przed nią. Wiedział, że gdy tylko otworzy oczy, to momentalnie odejdzie. Myślał naiwnie, że zdoła ją namówić do zmiany zdania. Obserwował ją przez cały czas; jej unoszącą się miarowo klatkę piersiową i niespokojne drganie powiek podczas snu. Nie potrafił nawet na moment zapomnieć, że to była ich ostatnia noc. Przesunął dłonią po jej długich, brązowych włosach.
    - Nie rób sobie nadziei - odezwała się nagle. Podniosła się i spojrzała na niego swoimi zielonymi oczyma. Były zimne. Nie patrzyła już na niego z tą samą namiętnością i zaufaniem, co wcześniej. To był wzrok zawiedzionej kobiety.
    - Dlaczego nie możemy zacząć od nowa? Ty, ja i...
    - Nie - ucięła. Jej pięść zacisnęła się na prześcieradle. - Wychowam go z dala od tego zamieszania. Nikt go więcej nie skrzywdzi.
    Zostawiła go samego w łóżku. Podobne rozmowy prowadzili przez cały tydzień. Próbował. Przepraszał ją tysiące razy, ale ona była nieugięta. Chciała odejść, a gdy sobie coś postanowiła, trzymała się tego z całej siły. To była jedna z tych wielu rzeczy, za które ją kochał.
    Nie potrafił jej zatrzymać. Po tym, jak zostawiła ich syna w jednym z domów jej ojca, nie pozwoliła mu nawet go zobaczyć. Wiedział, że użyła Lazaurus Pit do uzdrowienia go ze śmiertelnej rany, zadanej przez Slade'a Wilsona. Od tego się zaczęło. Stopniowo zabierała swoje rzeczy.
    Patrzył na nią, gdy szła w stronę samochodu. Otworzyła drzwi i spojrzała na niego ostatni raz. Nigdy nie zapomni jej twarzy. Zacisnęła usta w linijkę, uniosła dumnie głowę do góry. Widział smutek w jej oczach- jakby odejście było jedyną możliwą opcją, jedynym wyjściem. Zanim wyszła, powiedział jej, że zawsze może do niego wrócić. Ale nie odpowiedziała.
    Czy dane mu będzie jeszcze ją zobaczyć?
    Gdy samochód zniknął, nie wytrzymał. Po prostu usiadł na podłodze w korytarzu i schował twarz w ramionach. Na podłogę spadł pierścionek z białego złota.

~~~

Obecnie

    Ludzie oglądali się za nią dziwnym i zaniepokojonym wzrokiem. Miała na sobie tylko białą, sportową bluzkę i dopasowane legginsy, a na nogach wygodne, niebieskie adidasy. Nie było jej zimno, wręcz przeciwnie. Biegała już od godziny, z słuchawkami w uszach. Głośna muzyka zagłuszała jej niespokojne myśli. Nadal nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Próbowała tysiąca sposobów; była nawet w pobliskim kościele. Niewidzialne oczy nadal na nią patrzyły.
     Zatrzymała się. Ledwo mogła oddychać, a pot pokrył całe jej ciało. Bieganie przy tak niskiej temperaturze nie mogło być dobrym pomysłem. Usiadła na drewnianej ławce. Wyłączyła muzykę i schowała słuchawki do kieszeni. Drgnęła niespokojnie. Znów to okropne wrażenie. Obejrzała się za siebie. Oprócz kilku spacerujących osób i dzieci, biegających radośnie po parku, nie było tam nikogo. 
    - Nie jest ci zimno?
    O mało nie stanęło jej serce. Odwróciła się gwałtownie. Przed nią stał wysoki, uśmiechnięty chłopak. Miał czerwone policzki i nos od zimna. Usiadł obok niej, a czarne włosy zasłoniły na moment jego oczy. Dziewczyna patrzyła na niego z otwartymi ustami, nie mogąc się ruszyć.
    - Weź moją kurtkę - zaoferował. Zdjął z siebie czarny płaszcz i zarzucił jej na ramiona. Otuliła się nim, ciągle nie mogąc wydusić z siebie nawet słowa. Chłopak oparł się i spojrzał na nią z rozbawieniem. Nie był to ten rodzaj rozbawienia, którym można kogoś urazić.
    - Teraz tobie będzie zimno - zauważyła. Chłopak pod kurtką miał tylko granatowy sweter i szalik.
    - Nie szkodzi. Jestem Richard - wyciągnął do niej rękę. Ścisnęła ją, siląc się jednocześnie na uśmiech.
    - Terra.
    - Więc, Terro. Dlaczego biegasz w tak upierdliwą pogodę? - spytał. Dziewczyna zaśmiała się. Beztroski sposób bycia Richarda sprawił, że od razu obudziła się w niej sympatia do czarnowłosego.
    Ale nagle przypomniała sobie, dlaczego tutaj jest i uśmiech od razu zniknął z jej twarzy. Odwróciła wzrok, by nie martwić Richarda swoimi problemami. Ale on chyba i tak to zauważył.
    - Coś się stało? - Jego ton był już poważniejszy. Po chwili poczuła jego dłoń na ramieniu. Drgnęła niespokojnie. Chłopak odsunął rękę, widząc jej reakcję. Zaskoczyła ją łatwość, z jaką nawiązywał kontakty. Przypomniały jej się czasy, gdy ona też taka była. Gdy potrafiła podejść do nieznajomego i zagadać go na jakikolwiek temat, ponieważ wydawał jej się warty omówienia z właśnie tą osobą. Tak dawno tego nie robiła. Tak dawno się nie uśmiechała.
    - Nie - pokręciła głową. Odgarnęła kosmyki blond włosów, wpadające do oczu. Uśmiechnęła się sztucznie do Richarda, ale ni wydawał się być zbyt przekonany. Ściągnął brwi.
    Już chciał coś powiedzieć, gdy podbiegła do nich rudowłosa dziewczyna z prostokątnymi okularami na nosie. Miała krótki, szary płaszczyk i czarne botki. Wyglądała jak te wszystkie szczęśliwe, beztroskie nastolatki z seriali telewizyjnych. Spojrzała karcąco na Richarda.
    - Weszłam na pięć minut do sklepu, a tu już zniknąłeś. Mam cię trzymać na smyczy? - zaśmiała się, ciągnąc go za rękę. Wstał i otrzepał spodnie. Uśmiechnął się do niej szeroko, pokazując białe zęby. - Chodź, obiecaliśmy zrobić zakupy. I gdzie masz swój płaszcz?
    Dopiero wtedy zdała się zauważyć Terrę. Spojrzała pytająco na Richarda. Terra pośpiesznie zdjęła z siebie okrycie i wyciągnęła je w jego kierunku. Pokiwał przecząco głową i odsunął jej rękę.
    - Tobie bardziej się przyda - powiedział, po czym pociągnął rudowłosą w kierunku ulicy. - Do zobaczenia!
    - Do zobaczenia - odpowiedziała cicho. Patrzyła jeszcze przez chwilę za Richardem, gdy szedł z dziewczyną po chodniku, a następnie zniknęli za zakrętem. Trzymali się za ręce i uśmiechali do siebie. Terra spojrzała na płaszcz, który dał jej chłopak. Nagle obudziło się w niej dziwne wrażenie, jakby spotkała starego przyjaciela, kogoś kto dawno temu był jej bliski. Przesunęła palcami po ciepłym materiale.
    - Może jeszcze się zobaczymy.

~~~

    Stałam na balkonie i opierałam się dłońmi o balustradę. Obserwowałam już od dłuższej chwili rynek, na którym ustawiono wielką choinkę. Była aż przesadnie przyozdobiona światełkami i innymi kolorowymi ozdobami. Wokół kręciło się całe mnóstwo dzieciaków z rodzicami, którzy robili swoim pociechom zdjęcia ze sztucznymi reniferami albo Świętym Mikołajem.
    Zawsze zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby moi rodzice mnie nie zostawili. Mielibyśmy podobną choinkę w domu, pod którą leżałoby mnóstwo prezentów? Piekłabym z mamą pierniki, a tata mógłby mnie zabrać na łyżwy.
    Prychnęłam z irytacją. Kto zdecydował o tym, że jedni dostają wszystko do rąk, a inni muszą walczyć zaciekle o każdą rzecz? Cholernie niesprawiedliwe.
    Willow cicho podeszła do mnie od tyłu i przeciągnęła się. Miała na sobie tylko cienki podkoszulek i jakieś szare spodenki. Ziewnęła i zmierzyła mnie wzrokiem.
    - Podziwiam cię. Jak mogłaś wstać o tak zabójczej porze?
    - Jest czternasta - zauważyłam trafnie. - Damian nadal śpi?
    - Dzieciak najwyraźniej nie jest tak odporny na zmianę strefy czasowej jak ty - rzuciła. Przerzuciła nogę przez barierkę, a chwilę później już na niej siedziała. Jej bose stopy machały beztrosko w powietrzu. Nie obchodziło ją, że jesteśmy na dziesiątym piętrze, a termometr wskazuje siedem stopni poniżej zera.
    - Kiedy zaczniemy szukać? - spytała, odchylając głowę. Wzruszyłam ramionami.
    - Muszę najpierw załatwić zaległą sprawę. Jest jedna osoba, która nadal czeka na moją wizytę. - Uśmiechnęłam się pod nosem, a Willow zaśmiała się krótko. Lekki podmuch wiatru trącił nasze włosy. Ludzie na dole nadal żyli w swoim tempie, nikt nie zwracał na nas uwagi. Byłyśmy przecież tylko dziewczynami, które wyszły na balkon swojego mieszkania.
    - Wracam do środka. Postaraj się nie spaść.
    Zasunęłam drzwi na balkon, zostawiając Willow samą. Rozejrzałam się po małym mieszkaniu, które znalazła dla nas Liga. Salon i kuchnia były połączone ze sobą, stanowiąc jednocześnie centrum mieszkania. Wszystkie ściany pomalowano na szaro, a meble były albo czarne, albo białe. Na prawo była łazienka, a na lewo dwa pokoje. Jeden dostał Damian, a ja musiałam spać w drugim razem z Willow. Niby była zmęczona podróżą, ale nawijała o niczym przez pół godziny.
    Ruszyłam do naszego pokoju. Willow jak zwykle zostawiła po sobie bałagan. Jej wczorajsze ubrania nadal leżały na podłodze. Obok mojego pościelonego łóżka leżała moja czarna torba. Wyjęłam z bocznej kieszeni sai i noże. Przebrałam się w prostą tunikę ściąganą pasem i dopasowane spodnie. Założyłam rękawiczki. Czekało mnie kilka godzin szpiegowania i podsłuchiwania, zanim dotrę do mojego celu. Z moich ostatnich spostrzeżeń wynikało, że dość często się przemieszczał.
    Gdy wychodziłam z pokoju, o mało nie wpadłam na Damiana. Był ubrany cały na czarno i w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. W dłoniach trzymał butelkę soku pomarańczowego. Zmierzył mnie wzrokiem i uniósł brwi. Wskazał palcem na moją broń.
    - Wybierasz się gdzieś? - spytał. Jego angielski był niemal perfekcyjny, ale i tak słyszałam charakterystyczny arabski akcent.
    - Mam sprawę do załatwienia - wzruszyłam ramionami. Minęłam go i podeszłam do zachodniego okna, za którym było wyjście przeciwpożarowe. Mogłam nim niepostrzeżenie wydostać się na zewnątrz, a dalej do ciemnych zaułków Gotham. Damian podążył za mną.
    - W biały dzień? - zdziwił się. Stanął obok mnie przy oknie. Nie mogłam znieść jego ciążącego wzroku. Te cholerne, zielone oczy przypominały mi do złudzenia Talię i Ra's. Zaczęłam gdzieś błądzić wzrokiem, byle tylko na niego nie patrzeć.
    - Co za różnica? - rzuciłam zniecierpliwiona.
    - Nie potrzebujesz towarzystwa?
    - Niezbyt - pokręciłam głową.
    - Boisz się, że za tobą nie nadążę?
    Spojrzał na mnie litościwie i napił się soku. Po chwili uśmiechnęłam się chytrze i otworzyłam okno. Do środka wpadł lekki podmuch mroźnego, zimowego wiatru.
    - Nie obchodzi cię nawet, gdzie idę?
    - Co za różnica? - Odstawił napój na parapet i zniknął na chwilę w swoim pokoju. W tym czasie do środka wróciła Willow. Wyciągnęła z lodówki mleko i usiadła na blacie wyspy kuchennej. Wzięła kilka łyków prosto z butelki. Ciągle to robiła.
    - Tylko nie wróć zakrwawiona, jeszcze nie skombinowałam bandaży - rzuciła z uśmiechem i odstawiła mleko. Posłałam jej pobłażliwy uśmiech. To zwykle ona rzucała się bezmyślnie w środek walki, jak jakaś wariatka.
    Damian wrócił po kilku minutach, z kataną zawieszoną na plecach. Miał podobną tunikę do mojej, luźne spodnie i wiązane buty do kolan. Na widok Willow skrzywił się trochę. Nie było to niczym nowym; mało kto mógł z nią wytrzymać, a co dopiero ją lubić. Już gdy się na nią patrzyło, wiedziało się, że nie jest prostą osobą.
    - Wycieczka integracyjna? - Spytała ironicznie, stukając paznokciami o blat. - Nie zasłużyłam sobie na udział?
    Była zazdrosna. Damian prychnął rozbawiony, po czym wyszedł pierwszy na schody za oknem. Willow odprowadziła go wzrokiem. Widziałam, że zaciska zęby, a oczy się jej zwęziły. Nie lubiła, gdy wykluczało się ją z towarzystwa - chciała być zawsze w centrum uwagi.
    - Tylko nie sprowadź nam tu policji - uśmiechnęłam się porozumiewawczo. Stanęłam na parapecie. Zaśmiała się krótko i odrzuciła głowę do tyłu. Wyskoczyłam na zewnątrz i zaciągnęłam obszerny kaptur na głowę. Po plecach przebiegły mi dreszcze na myśl o odrobinie adrenaliny.

   ~~~

    Wokół miejsca zbrodni kręciło się mnóstwo policjantów. Światła radiowozów było widać aż z sąsiedniej ulicy. Trzy postacie przemknęły po dachach, by móc zbliżyć się na maksymalną odległość. Na dole panowało zbyt duże zamieszanie, nikt nie zwrócił na nich uwagi.
    Zatrzymali się na budynku z czerwonej cegły, tuż przed miejscem otoczonym taśmą policyjną. Widok nie był zbyt ciekawy- na wysokiej latarni ulicznej ktoś zawiesił za jedną nogę mężczyznę. Nie można było nawet stwierdzić, ile ma lat. Ofierze odcięto głowę - szybkim, prostym ruchem. Na chodniku i ulicy zdążyła się utworzyć szkarłatna kałuża.
    - Dość... brutalne - odezwał się Tim, powstrzymując się od zwymiotowania. 
    - Taki był cel. Specjalnie zawieszono go nogami do góry, krew miała wypłynąć z ciała - stwierdził Bruce.  Jego głos nie wyrażał żadnych uczuć, tak jak zawsze gdy byli "na zewnątrz". Dwójka jego podopiecznych nie mogła wyjść z podziwu; nawet tak krwawe sceny go nie wzruszały.
    - Uroczo - mruknął Richard. Policjanci właśnie zdjęli ciało mężczyzny z latarni i położyli na ziemi. Skóra była wręcz biała, a po za śmiertelnym ciosem nie zadano więcej obrażeń. - Cięcie wygląda na precyzyjne. To musiał być miecz, katana, ewentualnie jakiś wielki tasak.
    - Stawiam na katanę - powiedział Tim, krzywiąc się. Richard spojrzał na młodszego brata. 
    - Dobrze się czujesz?
    Tim pokiwał pospiesznie głową. Usiadł na krawędzi dachu i odwrócił wzrok. 
    - Zostańcie tutaj. Porozmawiam z komisarzem - polecił Bruce i zeskoczył bezszelestnie na ziemię. Richard usiadł obok Tima, którego twarz powoli wracała do normy. Wcisnął głowę mocniej w kaptur, czując zimny podmuch wiatru. Wraz z nim, przyszedł nieprzyjemny zapach martwego ciała. Tim zmarszczył nos.
    - A było tak spokojnie - odezwał się Richard. Zauważył, że Bruce - jako Batman, rozmawia już z komisarzem Gordonem. Jak zwykle miał swój brązowy płaszcz i czarne okulary. Musiał już wybaczyć Barbarze i Richardowi ostatnią wpadkę, skoro pozwolił jej dziś przyjść na kolację do posiadłości. Richard wiedział, że nie trzyma długo urazy.
    Po kilku minutach Batman wrócił, a policja odjechała. Jedyny świadek zeznał, że widział średniego wzrostu mężczyznę o czarnych włosach, na miejscu zbrodni. Miał też tatuaż na lewej łopatce. Nie pasowało to do opisu żadnego ze znanych im zabójców.
    Wrócili do jaskini nieświadomi rozpoczętej gry, w jaką właśnie zostali wplątani.

2 komentarze:

  1. Łał! Ten rozdział jest niesamowity. Już sam początek wyjaśnia tak wiele rzeczy. Bruce i Talia byli małżeństwem?! Nie spodziewałam się, że mogli zajść tak daleko. Jestem ciekawa z kim Megan ma sprawę do załatwienia. Tak czy inaczej nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu brak słów! Tak jak myślałam, to Dami wychowywał się u Bruce'a, jednak w życiu bym nie wpadła na akurat taki przebieg wydarzeń. Talia taka oschła, a Bruce taki UCZUCIOWY? Aż do niego niepodobne. Może to właśnie przez to stał się takim nieczułym dupkiem?
    Z zapartym tchem wyczekuję kolejnych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń