poniedziałek, grudnia 26, 2016

Rozdział 22: Ponad ziemią

"Walczyłam z demonami, które nie pozwalały mi spać
Nawoływałam do morza, lecz mnie porzuciło


Prześladuje mnie odległa przeszłość
Wezwałam niebo, ale było zachmurzone


Ale nigdy się nie poddam

Nie pozwolę ci ściągnąć mnie w dół
Będę się podnosić gdy upadnę
Nigdy się nie poddam, nie, nigdy się nie poddam

Znajdę drogę do domu"

Sia - Never Give up
 

     Czułem się jakbym dryfował na falach oceanu. Moje ciało unosiło się swobodnie, a jednocześnie było zanurzone w wodzie. Jedynie na twarzy nie czułem jej dotyku. Fala za falą, trwałem w tej pozycji. Nie ruszałem się, a jednak odpływałem.
     Widziałem horyzont. Jasne, pokryte smugami pomarańczu i czerwieni niebo. Nie powinienem go widzieć, przecież patrzyłem w górę. Fala za falą, odpływałem.
     Moje nogi nie mogły dosięgnąć ziemi. Wisiałem gdzieś w przestworzach, a jednak nadal czułem wodę na mojej skórze, na ubraniach. Tylko twarz. Tylko twarz była sucha. Dlaczego?
     Nie otworzyłem ust, a jednak pytanie rozniosło się echem w przestrzeni. Wtedy coś się zmieniło. Zacząłem być zdolny do rozróżniania kształtów. Zdałem sobie sprawę, że dotąd wszystko było zasnute mgłą. Dostrzegłem niewyraźny zarys setek sylwetek ludzkich, w ciszy siedzących, czy też stojących. Patrzyli w jakiś odległy punkt, którego nie mogłem  jeszcze osiągnąć. Mgła była tam najcięższa, zdawałem się czuć przesycone wilgocią powietrze. Wyciągnąłem dłoń.
     Gdy zbliżyłem ją znów do siebie, była pokryta czymś dziwnym, jakby farbą. Kapała na piasek pod moimi stopami, tworząc małe kałuże. Chciałem się poruszyć, wejść we mgłę. Ale nie mogłem, przecież moje stopy nadal nie dotykały podłoża.
     Nie potrafisz latać.
     Ta myśl coś otworzyła. Dawno zamkniętą szufladę, wyjęła zakopany głęboko sekret. Mgła opadła. Zobaczyłem dwójkę ludzi, leżących na ziemi, ich ciała były wygięte pod dziwnymi kątami. Piasek pod nimi pokrywała ta sama farba...
     Uniosłem dłoń. Z palców spływała mi krew.
     Woda. Nie, nie woda. To była krew. Ona pokrywała całe moje ciało, unosiła je na falach. 
     Wtedy spadłem.

~~~

     Myślałam, że pilnowanie mojego nieruchomego braciszka w śpiączce będzie okropnie nudnym zadaniem. Przyniosłam sobie nawet do czytania książkę z biblioteki Ra's. Usiadłam w fotelu pod oknem, by mieć widok na łóżko i jednocześnie drzwi. Byłam świadoma włączonej kamery przy suficie. W tym wyjątkowym przypadku mi to nie przeszkadzało, choć nienawidziłam być obserwowaną.
    Och, jak bardzo się myliłam, sądząc że spędzę ten dzień na czytaniu.
   Gdy byłam w połowie drugiego rozdziału usłyszałam niepokojący jęk i zbyt gwałtowne oddychanie jak na człowieka w śpiączce. Spojrzałam na Richarda, przykrytego kocem. Ku mojej zgrozie, otworzył oczy. I to na mnie patrzył.
    - Ani słowa - syknęłam, zanim zdążył otworzyć buzię. Wskazałam brodą na kamerę w rogu. Zrozumiał, na całe szczęście i postarał się przybrać spokojny wyraz twarzy. Mimo to w jego oczach nadal widziałam strach. - Nie lubię cię, ale mam swoje powody, by nie ściągać tutaj Ra's. Nie słyszą nas, ale ktoś zauważy, jeśli będziesz mówić. Dlatego ogranicz to do minimum.
    Odwróciłam się na fotelu tak, by znaleźć się tyłem do kamery. Nie miałam ochoty z nim gawędzić, ale winna byłam mu chociaż słowa wyjaśnienia. To poniekąd przeze mnie znalazł się w tak opłakanym stanie.
    - Nie mogę się ruszyć - wychrypiał. Miał kłopot z wymówieniem choćby kilku słów, tak długo nie używał głosu. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na niego, nie do końca wiedząc jak to powiedzieć.
   Jak mu powiedzieć, że już więcej się nie ruszy.
   - To jakiś środek paraliżujący? Czy... czy...
   - Nie Richard - zaprzeczyłam cicho. - To przez Slade'a Wilsona. - Zanim zdołałam dokończyć, on już wiedział. Jego twarz zastygła niczym kamienna maska. - Z rozmowy którą usłyszałam wiem tylko, że masz pozrywane nerwy. Ale chyba więcej nie potrzebujesz słyszeć.
    Zapadła cisza. Zamknął znów oczy, jakby chciał ponownie zasnąć. Podciągnęłam kolana pod brodę i odłożyłam książkę, nie mając ochoty jej nawet otworzyć. 
    Czy było mi go szkoda?
    Być może. Kilka miesięcy temu byłabym gotowa go zabić, gdyby tylko było to konieczne. Ale teraz... Wszystko się zmieniło. Po tym, jak przyszedł wtedy do mnie. Po tym, jak obejrzałam wszystkie zdjęcia, usłyszałam jego historię. Nie poznałam go dzięki temu, ale stał mi się... bliższy. Bardziej jak żywy człowiek, niż kolejne nazwisko na liście.
     - Nie powinienem był wtedy do ciebie przychodzić - stwierdził. Głos mu się łamał. On cały się łamał; powolutku, z każdą sekundą bardziej. Nie wiedział, co będzie dalej, bał się. Jak każdy, kto stał na krawędzi i nie wiedział, czy wiatr popchnie go w przepaść, czy raczej głębiej w ląd.
    - Nie powinieneś - zgodziłam się. Założyłam kosmyk włosów za ucho. - Mogłeś posłuchać swoich przyjaciół, dziewczyny i ojca. Byłeś głupi. Ale kto nie jest?
    - Coś w tym jest - otworzył oczy i właściwie natychmiast po policzkach spłynęły mu łzy. Nie mógł nawet spróbować ich ukryć. - Tak właściwie... to gdzie jesteśmy? I dlaczego?
    Spojrzałam na niego sceptycznie. Chciał usłyszeć o czymś innym, zająć myśli, by uciec od swojej sytuacji. Ale nie sądziłam, by wieści z Gotham go pocieszyły.
    - Zostałeś zakładnikiem Ra's. Nikt mi nie powiedział, po co. Ani na co chcą cię wymienić - urwałam. Nie do końca było to prawdą. Domyślałam się, po co Ra's kazał mi go tu przynieść. Jednak Richard nie musiał tego wiedzieć, w żaden sposób by mu to nie pomogło.
     Spojrzał się na mnie podejrzliwie, a ja uniosłam brwi. Trzeba było przyznać, że nie wyglądał najlepiej. Miał podkrążone oczy i bladą twarz. Już z daleka można było rozpoznać, że coś jest z nim nie tak. Że cierpi.
     - Ra's chce ściągnąć do Ligi Damiana. Dlatego kazał ci mnie zabrać - powiedział po chwili. Nie dałam po sobie poznać, że mnie tym zaskoczył.
    - Jak się domyśliłeś, że to akurat ja otrzymałam taki rozkaz?
    - To była najbardziej prawdopodobna opcja.
   - No tak - westchnęłam. - W każdym razie, Gotham przeżyło lekki wstrząs w trakcie twojej drzemki. Deathstroke zdecydował się zadać ostateczny cios. Co prawda i on i jego siostrzenica siedzą za kratkami Belle Reve, ale udało im się wysadzić jeden z podłożonych ładunków wybuchowych. Kilka budynków mieszkalnych w centrum zostało zniszczonych, no i było sporo martwych.
    Richard przez moment milczał, ale nie musiał nic mówić, bym się domyśliła co teraz czuje. Za wiele napatrzyłam się na cierpiących ludzi, by nie rozpoznać kolejnego. Odwróciłam wzrok i zajęłam się znów czytaniem, sądząc, że da mi spokój.
     - Nigdy nie myślałaś, że robisz coś złego? - odezwał się nagle, burząc moje nadzieje na ciszę. - Gdy zabijałaś dla Ra's?
     Prychnęłam z rozdrażnieniem i nie odrywając wzroku od tekstu, odpowiedziałam:
     - To nie ma znaczenia, co ja myślę. - Mój głos wyrażał więcej gniewu, niż bym tego chciała. - Nie próbuj mnie teraz nawrócić. Dla mnie jest już za późno.

~~~

     Nie odważyłam się zrobić kolejnego kroku.
    Pomimo setek godzin spędzonych na placu treningowym, nie byłam odważna. Nie tak, jakbym chciała być. Ra's twierdził, że wszystkiego można się nauczyć. Ale nie wierzyłam w to. Były takie rzeczy, o których mogłabym co najwyżej pomarzyć. 
    Położyłam dłoń na szkle, a mój ciepły oddech sprawił, że pojawiła się na nim mgiełka. Padał śnieg; większość Gotham pokrywała już puszysta perzyna, podobnie jak i tą biedną ulicę na obrzeżach. Przynajmniej to jedno rozdzielano wszystkim równo. 
     - W środku na pewno jest cieplej - wymamrotałam pod nosem. Odgarnęłam z twarzy kosmyk włosów, mokrych od śniegu. Z pewnością później będę żałować, że nie założyłam czapki. Przez te cztery lata zdążyłam się przyzwyczaić do cieplejszego klimatu.
     Stałam tam jak głupia i patrzyłam na dwie osoby, krzątające się po pokoju. Jedną z nich była kobieta w średnim wieku, z włosami ułożonymi w niezgrabną kitkę i sinymi workami pod oczyma. Fartuch w kratę zamiast zawiązać na biodrach, przerzuciła przez ramię. Zajęta nakrywaniem do stołu, nie mogła mnie dostrzec. Pomagał jej chłopak o spojrzeniu rozrabiaki, z równie nieogarniętymi włosami, co ona.
    Nawet z tej odległości mogłam dostrzec, że się uśmiecha, rozmawiając z matką. On też mnie nie zauważył. Dzieliła nas tylko szyba, a miałam wrażenie, że kilometry. Zdołałam już zapomnieć jak wyglądał, co okropnie mnie denerwowało i wstydziło. Czyżby na prawdę minęło tak dużo czasu od naszego ostatniego spotkania?
     - Co ty tam robisz, Meggy?! - wrzasnął do mnie znajomy, piskliwy głos. Odwróciłam się w stronę jego źródła. Po chwili moim oczom ukazała się drobna postać różowowłosej dziewczynki, której twarz obsypano bladymi piegami. Jej niebieskie oczy patrzyły prosto na mnie, a usta wykrzywił zniecierpliwiony grymas. 
     - Przecież już idę - powiedziałam tylko, nie mogąc się zmusić do odejścia od okna. Dłonią nadal dotykałam szyby. Willow tupnęła nogą z niezadowoleniem. Ubrana w ciepłe, grube ubrania i zimową kurtkę przypominała zaróżowioną kulkę. Wydawała mi się wtedy urocza.

     Pół godziny później nie było w niej nic uroczego.
     Czarne kafelki pokrywała czerwona posoka, przez co musiałam uważać, gdzie stawiam kroki, żeby głupio nie wywinąć orła. Cmoknęłam z niezadowoleniem, musząc się tak przy tym wysilać. Dotknęłam ukrytego w uchu komunikatora, by połączyć się z moją partnerką.
    - Czy wyrażenie "oczyść mi drogę" nic ci nie mówi? - syknęłam. Z drugiej strony odpowiedział mi zadowolony śmiech. Przewróciłam oczyma. Willow uwielbiała się popisywać. Ona i jej wieczne pragnienie bycia w centrum uwagi. Dopiero po latach zrozumiałam, dlaczego się tak zachowywała. Bała się zostać sama, tak jak wtedy, gdy ojciec prawie utopił ją w rzece. Sydney przy niej nie było. Nikogo przy niej nie było.
     Gdy w końcu dotarłam do pomieszczenia, w którym znajdował się główny komputer, Willow już na mnie czekała. Podłączyłam pendrive w odpowiednie miejsce, tak jak kazał mi Ra's. W trakcie gdy pliki się kopiowały, podłączyłam odpowiednie przewody i ustawiłam licznik przy ładunku na dwie minuty. Dość dużo czasu by uciec na bezpieczną odległość. 
     Różowowłosa stała pod ścianą i wycierała swoją katanę. Na jej ciele nie było nawet jednego zadrapania, a niebieskie oczy lśniły z ekscytacji. Poza kilkoma czerwonymi plamami na jej tunice i spodniach nic nie wskazywało na to, że przed chwilą stoczyła walkę. Chociaż może słowo rzeźnia bardziej oddaje charakter tego, co stało się na korytarzu.
    - Spadamy - rzuciłam do niej, gdy tylko schowałam pendrive w bezpieczną kieszeń ocieplanej tuniki. 
    I uciekłyśmy. Zostawiając za sobą szlak z krwi. Nie pierwszy i nie ostatni raz.

~~~

     Odrzutowiec wystartował, ale to z pewnością nie to było przyczyną zawrotów głowy u Talii. Zaciskała palce na podłokietnikach, nie mogąc skupić się na niczym innym, niż myślenie o spotkaniu na które zmierzali. Bruce także wyglądał na zdenerwowanego całą sytuacją, mimo że starał się to ukrywać. Niby patrzył za okno, ale jego myśli krążyły gdzieś indziej.
     Talia miała złe przeczucia, gdy zadzwonił do niej około drugiej w nocy. Co prawda spodziewała się, że Ra's prędzej czy później wykona jakiś ruch, ale nie tego oczekiwała. Możliwe, że tylko oszukiwała samą siebie, by nie dopuścić myśli o takim rozwiązaniu sprawy.
     - Ra's dobrze wie, jakie to uczucie. Gdy traci się dziecko. Teraz chce, żebym i ja cierpiała - odezwała się niespodziewanie. Bruce spojrzał na nią, ściągając brwi. Zaskoczyło go to nagłe wyznanie. Talia błądziła nieobecnym wzrokiem po wnętrzu prywatnego odrzutowca.
     - Wymyślimy coś - stwierdził twardo Bruce, nie pozwalając sobie na zaakceptowanie innej opcji. Nie chciał pozwolić, by ponownie odebrano mu rodzinę. Nigdy więcej. - Obiecuję.
     Sięgnął do jej gładkiej dłoni, zaciśniętej kurczowo na oparciu fotela. Była dokładnie tak samo ciepła i gładka jak zapamiętał. Talia spojrzała na niego pustym wzrokiem, nie wierząc w jego słowa.
     - To teraz bez znaczenia. - Jej głos nagle stał się zimny, a wszelkie oznaki uczuć zniknęły z wiecznie pięknej twarzy Talii. - Nie zrobimy więcej, niż nam na to pozwoli.
     Nie strąciła jego dłoni. Zbyt długo marzyła, by ponownie poczuć jego skórę na swojej. Ale nic nie było takie, jakie chciałaby by było. Groźba Ra's wisiała nad nimi niczym wyrok, który jedynie czekał na wyegzekwowanie. Mogli się jedynie łudzić, że coś w tej sprawie zdziałają.
     - Opowiedz mi, Talia.
     Zmarszczyła czoło, słysząc tą prośbę. Bruce uśmiechnął się tak, jak to robił kiedyś tylko dla niej. Coś głęboko w jej sercu drgnęło, coś dawno zamkniętego, osłoniętego zimną ścianą. Coś, z czego jej drugie ja, zaśmiałoby się drwiąco.
     - O czym, Bruce?
     - O wszystkim.

~~~

     Drewno w kominku trzasnęło przyjemnie, gdy Damian dorzucił kawałek w ogień. Przez moment patrzył w płomienie, jakby mogły mu udzielić odpowiedzi na dręczące go pytania. Zacisnął zęby, poirytowany. Nagle jego matka i ojciec zgadzają się bezsprzecznie w kwestii, że powinien zostać w rezydencji. Poczuł się jak dziecko.
     Mógłby bez problemu się wydostać i jakimś sposobem dostać się na Nanda Parbat. Starzec i czwórka nastolatków nie stanowiliby większego problemu. Co więc go jeszcze trzyma w miejscu? Może to niepokojące przeczucie, że próbując to załatwić na własną rękę tylko by coś zepsuł. Nie potrafił się także uwolnić od słów, które wyryła Megan na biurku, po tym jak porwała Richarda. 
     Dlaczego nadal służy Ra's? Ani trochę nie przejmuje jej sposób, w jaki ją wykorzystuje?
     Wiedział dobrze, że Megan zależy na swobodzie i wolności. Nawet jeśli należała do Ligi, to do tej pory miała złudną pewność posiadania tych dwóch rzeczy. Damian przecież był świadkiem, co potrafiła zrobić, byle uratować własną skórę. Co więc tak na prawdę nią kierowało, skoro pozwoliła Ra's pociągnąć za smycz, na której ją uwiązał?
     - Powinien panicz już dawno spać.
     Alfred podszedł do stojącego przed kominkiem Damiana. Chłopak posłał mu znudzone spojrzenie i przewrócił oczyma, słysząc tą uwagę. Nie potrafił spać w takiej chwili. Poza tym, nie był dzieckiem, które chodziło spać po wieczornej bajce. Alfred najwyraźniej zauważył jego niezadowolenie. Uśmiechnął się pod nosem. Damian przypominał ojca bardziej, niż chciałby to przyznać.
     - Dobrze więc. Myślę, że to już dobra pora, by panicz coś zobaczył - powiedział tajemniczo Alfred, kierując się do wyjścia na korytarz. Chłopak spojrzał z zaciekawieniem na wychodzącego spokojnym krokiem kamerdynera, jak zawsze ubranego w nienagannie wyprasowany garnitur i koszulę. Staruszek spojrzał na niego przez ramię już w progu.
     - Idzie panicz, czy nie? Chyba że ma panicz coś ciekawszego do roboty.
     - Niech będzie - westchnął Damian. Alfred uśmiechnął się ponownie, widząc że czarnowłosy chłopiec podąża w jego stronę. - Oby to coś było warte mojej uwagi.
      Zaśmiał się serdecznie. Z pewnością takie będzie - powiedział do siebie w myślach.

____
 
  ~ Merry Christmas, everyone!  
  Tylko troszkę spóźnione życzenia świąteczne dla wszystkich :) Mam nadzieję, że spędziliście te dni w miłej, rodzinnej atmosferze!
  Chyba wszyscy zauważyli, że powolutku zmierzamy do końca. Zostały mi do opublikowania dwa rozdziały, po czym mój blog zostanie oficjalnie ukończony. Z tej okazji byłabym wdzięczna za komentarze, które zawsze(!!!)czytam, nawet jeśli nie zawsze odpisuję. Pytajcie, narzekajcie, wspominajcie, bo nie zostało wam dużo czasu :P

3 komentarze:

  1. Dziękuję za życzenia i wzajemnie ;-) I co ja mogę powiedzieć? Chyba, to co zawsze, bo rozdział (dokładnie tak, jak się spodziewałam) był niesamowity i naprawdę warto było na niego czekać. Ale mówię ci, dziś od rana zaglądam na Twojego bloga z nadzieją, że wpis lada moment się pojawi. Niestety potem musiałam iść do dziadków da świąteczny obiadek, no a tam raczej nie wypada siedzieć na telefonie i sprawdzać, czy nie dodałaś rozdziału ;-) Ale czekanie opłaciło się :-) Na samym początku tak strasznie chciało mi się płakać...
    "Woda. Nie, nie woda. To była krew. Ona pokrywała całe moje ciało, unosiła je na falach." Wspaniałe... Ale chyba masz zamiar uleczyć Richarda, nie? Bo przysięgam, że jak on zostanie kaleką, to się obrażę (no dobra nie wiem, czy byłabym do tego zdolna, hi, hi)! Ale to by było naprawdę okropne. Człowiek od najmłodszych lat wręcz "latał", a teraz ma wylądować na łóżku? Nie, to się nie może tak skończyć! I szczerze liczę, że Megan w końcu się opamięta i pomoże bratu, tym samym dając Ra's niezłego kopniaka w tyłek! :-)
    No, to ja czekam z niecierpliwością na nexta :-)
    ps. Nawet nie wiesz, jaką miałam ostatnio interesującą rozmowę z tatą ;-)
    -Tato wiesz, co jest 31 grudnia? - zapytałam.
    -Sylwester? - odparł pytaniem.
    -Nie.
    -Moje urodziny?
    -Nie.
    -Tylko nie mów mi, że masz randkę!
    -Na Boga, nie! Mówię ci o tym już od dwóch tygodni!
    -No co?
    -Anguś wstawia ostatni rozdział do "Meagan"! - tata patrzy na mnie z zawodem.
    -Phi, a ja już myślałem, że wreszcie wyjdziemy gdzieś na sylwestra...
    No cóż, rodzice nie rozumieją, że bardziej zadowala mnie nowy rozdział niż Sylwester :-)
    To teraz już kończę xD
    Pozdrowionka :D
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję gorąco :] Rany, nawet twoi rodzice wiedzą o moim blogu? xD
      Postaram się sprostać oczekiwaniom i uczynić te dwa ostatnie rozdziały jeszcze lepszymi ;)

      Usuń
    2. Może to trochę przykre, ale w moim otoczeniu nie ma ludzi, z którymi mogłabym się podzielić moimi pasjami, zainteresowaniami, czy choćby odpowiedzieć o blogach, które czytam :-) A rodzice mnie słuchają, a przynajmniej starają się, bo jak już zacznę o czymś nawijać, to nie mogę przestać xD A jestem pewna, że rozdziały będą niesamowite, jak zawsze zresztą ;-)
      ***Niki***

      Usuń