sobota, grudnia 31, 2016

Rozdział 23: Someday

     Nie pozwolili jej wejść do pokoju siostry. Na początku była wściekła, ale potem jakoś opanowała szalejące emocje. Znalazła inną drogę. W końcu była szpiegiem, a tacy jak ona zawsze znajdują jakiś sposób.
    Różowe włosy dziewczyny były w nieładzie, a przy głowie pojawiły się już blond odrosty. Związane w luźny kucyk odsłaniały twarz; bladą, ale pokrytą piegami. Sydney powoli podeszła do sofy, na której spała Willow. Oczy jej siostry były zamknięte, a oddech spokojny. Poprawiła koc, który spadł z jej szczupłych, ale silnych ramion. 
     Nigdy nie wybaczyła sobie tej nocy, gdy Willow została sama z ojcem. Odbiło mu po narkotykach, więc postanowił nastraszyć trochę małą jeszcze Willow. Żeby się nie stawiała, tak jak robiła to starsza siostra.
     Obiecała sobie, że o nią zadba, że nigdy nie stanie się jej krzywda. Ale znowu pozwoliła, żeby ktoś prawie ją zabił. Co z niej za siostra...?
     Powoli wycofała się w stronę okna, ciągle patrząc na skuloną we śnie Willow. Willow, której nie zdołała ochronić. Willow, która ją nienawidziła. Ale tak najwyraźniej miało być. Nie przeszkadzało jej to, tak długo jak Willow była bezpieczna.


~~~

      - Dziękuję, że pozwalasz nam tutaj przenocować.
      - Nie ma sprawy. Ostatnio mamy sporo gości.
    Terra zdjęła pokryte błotem buty, uważając, by nie nabrudzić na idealnie wypolerowanych kafelkach. Swoją kurtkę z futerkiem zawiesiła na haczyku, podobnie jak szal i czapkę. Poprawiła zmierzwione włosy i ruszyła za Victorem i Timem do wnętrza domu.
     Czuła się trochę niezręcznie, patrząc na te wszystkie piękne obrazy na ścianach i rzeźby emanujące aurą bogactwa, mijając kolejne drzwi i wchodząc w następny korytarz - wszystko to świadczyło o tym, jaki ten dom jest wielki i jak bardzo bogaty jest jego właściciel. Terra nie miała pojęcia, jak mieszkańcy się tutaj nie gubią, a nie chciała nawet myśleć, jak dużo jest tutaj sprzątania. 
     Tim otworzył niczym nie różniące się od innych drzwi i przepuścił ich. W środku były już cztery osoby; dziewczyna o rudych włosach, którą Terra pamiętała z tamtego dnia, gdy poznała Richarda, zielonoskóry chłopak, uśmiechający się do niej szeroko, dziewczyna o pomarańczowej cerze i Rachel, dzięki której Terra i Victor w ogóle tutaj dotarli.
     - Cześć - przywitała się Terra, machając dłonią do zgromadzonych. Uśmiechnęła się, starając wyglądać przyjaźnie. - Jestem Terra, a to jest Victor.
   Chłopak zdjął kaptur, czemu towarzyszyło lekkie westchnienie zaskoczenia ze strony zielonoskórego. Najwyraźniej czerwone, mechaniczne oko i prześwitujące przez skórę przewody czy inne takie, trochę go zaskoczyły. 
     - Miło was poznać - odezwała się pierwsza zgrabna dziewczyna o nietypowym wyglądzie. - Jestem Kory.
      - Barbara - przedstawiła się rudowłosa w okularach.
     - Mnie już poznaliście. A ten zielony półgłówek to Garfield - wskazała na chłopaka Rachel. Gar zgłosił swój przeciw co do nazywania go głupim, ale został zignorowany. Tylko Terra posłała mu rozbawione spojrzenie. - Powiedz nam, co wiesz, Terro.
     - Jak już pewnie wiecie, kilka lat temu miałam pewien epizod w swoim życiu, związany ze Slade'm Wilsonem. Pomógł mi opanować moje moce i wiele mnie nauczył, ale odeszłam od niego, gdy dowiedziałam się, kim jest i czym się zajmuje. Jednak zanim to się stało... Odkryłam coś.
      Terra wyjęła z kieszeni jeansów małe urządzenie z wyświetlaczem. Na ekranie migały cztery cyfry. Pokazała ekran zgromadzonym.
      - Znalazłam to w jego rzeczach. To odliczanie. Pięć, kropka, trzy. Trójka zmieniła się ostatnio w Nowy Rok, odlicza miesiące. Piątka przed kropką to lata. Nie mam pojęcia, do czego odlicza, ale po tych wszystkich wydarzeniach w Gotham, zdecydowałam się porozmawiać z kimś, kto może bardziej zna się na rzeczy...
     - Skąd w ogóle pomysł, że to coś poważnego? - wtrącił się Garfield.
     - Wilson to nie typ osoby, która chowałaby coś takiego w ukryciu - stwierdził Tim. - Teraz sobie przypominam, że w danych Ligi było coś wspomniane o pięciu latach do ukończenia planu Ra's. Albo może do wielkiego finału. Tylko co Slade miałby z tym wszystkim wspólnego? On i Liga nie żywią do siebie ciepłych uczuć. 
     - To chyba będziemy musieli odkryć. - Barbara spojrzała na wyświetlacz w swoim telefonie. - Ja muszę się zbierać. Ojciec mnie zabije, jak nie wrócę przed północą.
     - My lepiej też chodźmy spać. To był męczący dzień. 
     
     Terra przewracała się z boku na bok. Nie mogła zasnąć. Nawet tutaj dręczyło ją wrażenie, że jest obserwowana. Zaczęła już nawet liczyć owce, ale z mizernym skutkiem. Prychnęła, rozdrażniona.
     Nawet jeśli Slade siedział w więzieniu, ona ciągle czuła się przez niego zagrożona. Jeszcze to tajemnicze odliczanie... czasami miała ochotę zmiażdżyć urządzenie jakimś ciężkim kamieniem, byle się od tego uwolnić. Okłamała ich, mówiąc że odeszła, gdy dowiedziała się kim jest Slade. Wiedziała od początku. Jednak był pierwszą osobą, która nie uciekała od niej, czy nie próbowała jej poddać dziwnym eksperymentom. Ale on nigdy nie pozwoliłby jej po prostu odejść. Nigdy nie zapomniała, do czego zmuszał ją Slade, zanim uciekła. Nie potrafiła zapomnieć i sobie wybaczyć.
      Przeszłość deptała jej po piętach, nie chcąc zostać w przeszłości.

~~~

    Nigdy nikomu nie powiedział, że znalazł Slade'a kolejny raz. Dotarł do miejsca, w którym on i Rose się ukrywali. Siedział tam i patrzył, jak roztrzęsiona dziewczyna zasłaniała twarz dłońmi, ledwo mogąc utrzymać się w pionie. Slade obejmował ją, próbował uspokoić. Nienawidził ich obu, za to wszystko co zrobili jemu, jego matce, Megan. Ale nie potrafił ich zabić. Nie wiedział, czy ta chwilowa słabość była wynikiem rozmowy z ojcem, czy może na prawdę odezwała się w nim jakaś cząstka człowieczeństwa. Więc po prostu odszedł i ich zostawił.
     Teraz żałował, że jednak tego nie zrobił. Gdyby się nie zawahał, nie doszłoby do wybuchu w Gotham i tamtej walki.
      Zacisnął zęby i ruszył dalej znanym mu dobrze korytarzem. Wszędzie było pusto, jakby służący zniknęli za machnięciem magicznej różdżki. Ciągnął za sobą szary worek, który specjalnie znalazł. Nie obchodziło go, że zostawia za sobą ślad z krwi i brudzi zabytkowe dywany. 
      Gdy dotarł do właściwych drzwi, nie zapukał. Uśmiechnął się tylko do siebie w cieniu kaptura i ruszył na spotkanie z Ra's.

~~~ 

     Cisza. Żadna ze stron nie zamierzała się odezwać. Ra's był niczym posąg i nadal trwał w tej samej, niezmiennej pozycji. Na twarzy Talii malowała się przede wszystkim wściekłość. A Bruce...
     Widziałam w życiu wiele złamanych ludzi. Ludzi bez sił, by dalej żyć. Ale on wyglądał z nich wszystkich najgorzej. Zaciskał dłonie w pięści, ale jego ramiona się trzęsły. Nie odzywał się, ale słyszałam dobrze, jak cały krzyczy. 
     Ciszę przerwało otwarcie drzwi. Damian wszedł do środka, jak gdyby nigdy nic i zdjął kaptur z twarzy. Kilka kropel krwi zabrudziło jego policzek. Rzucił na ziemię worek, a ja od razu poczułam smród, który wydobywał się z wnętrza. Minął swoich rodziców, nawet na nich nie patrząc. Stanął przed Ra's. Wyglądał na zmęczonego, wręcz wyczerpanego.
     - Zabiłem go. Człowieka, którego za mną posłałeś - powiedział cicho. Parzył na niego ze spokojem. Ra's nie odezwał się. 
     - Miałeś się do tego nie mieszać - syknęła Talia, patrząc to na syna, to na ojca.
     - Za późno - przerwał lekceważąco Damian, kręcąc głową. Był zirytowany. 
     Co chcesz zrobić? - myślałam.
     - Wymień go na mnie.
     Znów zapadła cisza. W Ra's nagle obudziło się zainteresowanie. Uśmiechnął się. Damian patrzył na niego bez emocji, jakby już od dawna planował to zrobić. Moje oczy mimowolnie się szerzej otworzyły. Wszyscy w szoku patrzyli na Damiana. Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Nie obchodził go Richard, ledwo się znali. A jednak zaoferował swoją wolność za jego życie.
     Dlaczego?
     - Niech będzie - zgodził się nagle Ra's.
     - Stop. Nie zgadzam się na to! - zaprotestowała Talia. Chciała pociągnąć Damiana w swoją stronę, jakby to miało uratować go od Ra's. On jednak wyrwał się i odsunął od niej. Talia wyglądała na wstrząśniętą, co rzadko u niej widywałam. Damian stanął za Ra's, tym gestem potwierdzając swoje słowa. Ra's uśmiechał się z satysfakcją.
     - Nie możesz tego zrobić, Damianie.
     Damian tylko pokręcił głową. Wszyscy obecni dobrze wiedzieli, że nie istniało inne wyjście. Gdyby odmówili, zaczęli walczyć... Byli na terytorium Ligi i na tym polegał haczyk w zaproszeniu od Ra's. Nikt z nich nie wyszedłby stąd żywy.
     Damian spojrzał na ojca. Bruce nie odezwał się wtedy ani słowem. Miałam wrażenie, że rozumieją się bez słów. Na jego twarzy pojawiło się coś na kształt akceptacji i jednocześnie smutku.
     Zrobiłeś to dla niego. Wiedziałeś, jak bardzo kocha Richarda, więc przyszedłeś do Ra's, by on mógł żyć i wrócić do Gotham.
     - Nie masz zamiaru nic zrobić, Bruce? - zwróciła się do niego Talia. Spojrzała na niego z wyrzutem. On tylko rozejrzał się po wszystkich twarzach, zatrzymując się na mojej. Tego, co wyrażała jego twarz, nie dało się określić słowami.
     - Uwolnij go.
     Ra's kiwnął głową, pozwalając mi spełnić to polecenie. Odwróciłam się i wyszłam z pokoju, zostawiając ich samych.

~~~

     - Śpisz?
     Zostawiłam za sobą otwarte drzwi i podeszłam do łóżka. Richard otworzył oczy i spojrzał na mnie zmęczony, z pewnością nie dlatego, że się nie wyspał. Zmarszczył czoło, gdy zaczęłam odłączać go od aparatury.
      - Nie bój się, nie umrzesz. Przynajmniej nie dzisiaj - zażartowałam. Odrzuciłam kołdrę na bok. Służące Ra's przebrały go wcześniej w proste, ciemne spodnie do kolan i t-shirt. Na odkrytych kończynach zauważyłam trochę blizn, bardziej lub mniej widocznych.
      - Zabawne - rzucił, przypatrując mi się badawczo. - Co się dzieje?
     Wzięłam go na ręce, ignorując zadane przez niego pytanie. Sam się domyśli, do czego przed chwilą doszło. Richard próbował nie patrzeć na swoje obezwładnione ciało. Jego nogi i ręce zwisały bezwładnie, podobnie z resztą jak głowa. Przytrzymałam go tak, by przypadkiem nie zrobił sobie większej krzywdy zanim dotrzemy do Lazaurus Pit.
     W ciszy przemierzyliśmy kolejne korytarze. Richard patrzył na cokolwiek, byle nie patrzeć na mnie, a ja starałam się ukryć zażenowanie całą sytuacją. W końcu stanęłam przed schodami do podziemnej części posiadłości na Nanda Parbat. Czułam zimno, bijące z wnętrza, oraz zapach starości. Schody były niczym labirynt, pełen bocznych przejść i dodatkowych drzwi, które uparcie omijałam.
     Na dole czekała na mnie jedna ze służących, o ciemnych oczach i opalonej cerze. Gdy mnie zauważyła, ukłoniła się lekko, po czym podeszła razem ze mną do krawędzi.
    Lazaurus Pit na Nanda Parbat przypominało niewielkie jeziorko. Było dość płytkie, ale wystarczające do zanurzenia stojącego człowieka aż po szyję. Ra's nie używał go do swoich odmładzających kąpieli, raczej do nagłych przypadków, gdy ktoś był ranny.
      - Wstrzymaj oddech - poinstruowałam Richarda, gdy wraz z ciemnooką służącą włożyłyśmy go do wody o charakterystycznym, zielonym kolorze. Kiwnął głową na znak, że rozumie. Chwilę później wepchnęłam jego głowę pod powierzchnię wody.
    Odsunęłam się od krawędzi. Poprawiłam swoje czarne ubrania i wyjęłam moje ulubione rękawiczki bez palców z kieszeni. W jednej z nich zostało coś jeszcze. Koperta zaczęła mi ciążyć jeszcze bardziej, gdy pomyślałam o tym, co zrobiłam. Albo raczej czego nie zrobiłam.
      Nie zasłużyłam sobie na niego. Nie miałam nawet odwagi, by powiedzieć mu o wszystkim osobiście. Bałam się jak zareaguje, co zrobi. Zanim napisałam ten list, podarłam chyba z dziesięć kartek i minęły dwie godziny.
     Ale musiałam to zrobić. Oferta Talii kosztowała czas, ale była nie do odrzucenia. Ra's pożałuje tego co zrobił...
     Richard wynurzył się z wody, gwałtownie czerpiąc powietrze. Miał szeroko otworzone oczy, a źrenice maksymalnie rozszerzone. Podparł się na rękach i z pomocą służącej wyszedł z wody, jednak natychmiast usiadł, nie mogąc utrzymać się w pionie. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa. Cały drżał - jego ciało mimo że wróciło do pełnej sprawności, nadal było osłabione. Wzięłam ciepłe ubrania, które przyniosła ciemnooka kobieta i rzuciłam je w jego stronę.
     - Ubieraj się. Wracasz do domu.

~~~
     - Idźcie już - powiedział spokojnie Damian, patrząc na rodziców. 
     Wszyscy wiedzieli, co to znaczy. Nigdy więcej się nie zobaczą. Damian zostanie więźniem Ligi, ale w zamian Richard będzie mógł normalnie żyć. Talia nie chciała się na to godzić, wolała znaleźć inny sposób, byle tylko nie skazywać Damiana na taki los. Ale decyzja nie należała do niej.
    Ra's wydawał się być jedyną zadowoloną osobą w tym pokoju. Osiągnął w końcu to, czego pragnął najbardziej. Zadał cios Batmanowi, zdobył wieczną wierność chłopca i uwolnił go od matki.
     Bruce widział tylko pustą twarz swojego syna, gdy siłą wyprowadzali ich na zewnątrz. Nie szarpał się, ale i tak stawiał opór. Talia klęła i i zraniła dwóch strażników, zanim w końcu wyciągnęli ją na korytarz. Żadnych słów pożegnania. Tylko obietnica. 
     - Czy będą próbować cię odzyskać? - spytał go Ra's. Spojrzał na chłopca, stojącego u jego boku. Nie odpowiedział, ale Ra's dobrze wiedział, że w jego nadal dziecięcym sercu żyje nadzieja. Nadzieja na to, że kiedyś jeszcze ich zobaczy. To pragnienie trzeba było zdusić. Mężczyzna prychnął z pogardą.
     - Nic nie wiesz. Jesteś tylko chłopcem, który próbuje grać w grę dorosłych. Potykasz się, bo ledwo co nauczyłeś się chodzić i puściłeś spódnicę matki. Nic nie wiesz - powtórzył. - Ale spokojnie. Masz przed sobą stulecia, by się dowiedzieć.
     Zostawił go samego. Damian spuścił głowę, która nagle wydała mu się strasznie ciężka. Wcześniej miał ochotę zabić Ra's, za to co zrobił. Był wściekły, tak strasznie wściekły. Widział ciągle przed oczyma matkę, próbującą walczyć o jego życie. Słyszał Megan, która cały czas szeptała do ucha Willow.
     Nigdzie cię nie zabiorą, Wil. Będę tutaj z tobą, Wil. Zawsze. Zawsze z tobą będę, Wil.
    Richard leżący bezwładnie na łóżku. Płakał. Nie mógł się ruszyć, był więźniem własnego ciała. Damian patrzył na Rose, drżącą ze strachu. Widział Slade'a, który podszedł do niej powoli i objął. Pierwszy raz w życiu się zawahał. Uświadomił sobie, że nie potrafi go zabić. Nawet jeśli skrzywdził wszystkich, na których Damianowi zależało.
     Zrozumiał Jasona, który wszystkimi sposobami próbował chronić Megan. Widział przecież, jak na nią patrzy. Jakby była jedyną osobą, która miała znaczenie na całym cholernym świecie. 
     To wszystko odeszło. Teraz już nie miał prawa o tym myśleć. Myśleli ludzie wolni. On już nie był wolny i nigdy więcej nie będzie.

~~~

      Richard oparł się na mnie ramieniem i szedł, mimo że powoli, w stronę wyjścia. Wyszliśmy już z ciemnych korytarzy w podziemiu i zmierzaliśmy do jednego z dodatkowych przejść, których w całym pałacu było kilka. Zaprowadziło nas na wielki, odsłonięty plac, który stanowił miejsce startu dla helikopterów albo odrzutowców. Na zewnątrz było trochę zimno, jako że słońce zaszło kilka godzin temu.
    - Nie chciałabyś... niczego wiedzieć? Nie masz żadnych pytań? - odezwał się Richard, przeczuwając że niedługo się rozstaniemy. Prawdopodobnie na zawsze.
      - Mówiłam ci, że nie bardzo mnie to obchodzi - zbyłam go. Spojrzałam na niego kątem oka. Wiedziałam, że mu zależy. Nie rozumiałam tylko dlaczego.
      Richard odgarnął włosy z twarzy, drżącą dłonią. Gdybym go nie znała, gdyby nie wydarzyło się to wszystko... Mogłabym pomyśleć że jest normalnym nastolatkiem. Miał przyjazną i szczerą twarz, nie dało się po nim poznać, że walczy ramię w ramię z Batmanem w imię sprawiedliwości, czy czegoś w tym stylu. Albo że jako dziecko oglądał śmierć swoich rodziców... naszych rodziców.
     - W sumie, to mam dla ciebie jedno pytanie - zmieniłam nagle zdanie. Z daleka widziałam już sylwetki ninja, który pilnowali Bruce'a i Talii, oraz odrzutowiec, którym się tu dostali. - Latający Graysonowie? Serio? Co to za obciachowa nazwa?
      - Fakt, jest trochę obciachowa - zaśmiał się Richard. - Skąd się dowiedziałaś?
      - Krzyczałeś przez sen.
      - Na prawdę?
      - Nie. Po prostu cię wygooglowałam.
      Bruce zauważył nas z daleka. Widząc, że zmierza w naszą stronę, wyciągnęłam z kieszeni kopertę i szybko wepchnęłam ją zaskoczonemu Richardowi.
      - Daj to Jasonowi, okej?
     Pokiwał głową, o nic nie pytając. Bruce posłał mi beznamiętne spojrzenie, gdy podszedł do naszej dwójki. Nie odezwał się, jakby wiedząc, że nie nastała jeszcze pora na westchnienie ulgi czy radość. Richard oparł się na nim i zaczęli powoli iść w stronę odrzutowca.
       - Dbaj o siebie, Richard - rzuciłam na pożegnanie. Spojrzał na mnie przez ramię i uśmiechnął się.
       - Ty też, Megan.
       Stałam w miejscu, czekając nie wiadomo na co. Ciepły wiatr rozwiał mi włosy, bawiąc się każdym kosmykiem z osobna. Patrzyłam na zmniejszającą się sylwetkę Richarda i pierwszy raz zadałam sobie pytanie, co by było, gdybym to ja znalazła się na jego miejscu.
       - Mam nadzieję, że nie zapomniałaś o naszej umowie.
     Odwróciłam się w stronę Talii. Spojrzała mi prosto w oczy. Tak jak mogłabym się spodziewać, nie okazywała ani grama emocji. Złość i rozpacz sprzed godziny całkiem zniknęły. Udawała, czy może tak szybko doprowadziła się do porządku?
     Uśmiechnęłam się do niej chytrze i włożyłam ręce do kieszeni moich luźnych spodni. Ten uśmiech znaczył więcej, niż mogłoby się wydawać i Talia doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
     Zwiastun i obietnica, zawarta w pokoju bez uszu. 
     Zginie i masz na to moje słowo. Krew za krew, jak to mówią. Zapłaci mi za to, na co skazał Jasona. Jego i wszystkich innych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz