czwartek, lipca 17, 2014

Rozdział 16 (51). "Nic się nie zmieniłeś"

"Grunt to dobre nastawienie."


     - To tutaj.
     Budynek czwarty, drzwi numer dwadzieścia trzy. Richard otworzył drzwi, a nasza pięcioosobowa grupa weszła do środka. Staraliśmy się nie zwracać uwagi, ale pomimo to Srebrni spoglądali na nas podejrzliwie.

     W środku nie wyglądało to dobrze. Większość mebli była połamana, albo uszkodzona. Przeszliśmy przez kuchnię i trafiliśmy do większego pokoju, który zapewne był kiedyś salonem. Zasłony w oknach były podarte, na środku pomieszczenia stał niewielki drewniany stolik, a wokół niego fotel i krzesło.
     - Dotarliście - odezwała się brązowowłosa kobieta, siedząca na podłodze ze splecionymi nogami. - Skąd to opóźnienie?
     - Ciężko było ominąć strażników, mając ze sobą trzydziestoosobową grupę - przewróciłam oczyma. Oparłam się o ścianę.
     - Zaczynajmy lepiej. Dzisiaj o północy musimy zacząć całą akcję.
     Wren pochylił się nad kartkami na stole. Rozejrzałam się po twarzach w pokoju. Heather i Nick siedzieli obok siebie na podłodze. Willow rozsiadła się na fotelu i przewiesiła nogi przez podłokietnik. Jej różowe włosy opadały luźno na ramiona. Bawiła się jakimś czarnym pistoletem, uśmiechając się przy tym do siebie.
     Wszyscy przyprowadziliśmy ze sobą po cztery osoby. Miały być odpowiedzialne za poszczególne grupy osób, a każda grupa miała swoje zadanie.
     Odetchnęłam głęboko. To już dziś. Dzisiaj będziemy próbować odbić więźniów z Metropolis.
     Próbować.
     - Powtórzmy plan - przerwał ciszę Wren. - Punktualnie o godzinie dwunastej zostanie odcięty prąd w tej części miasta. Dzięki temu alarm w środku nie zostanie uruchomiony od razu, a wezwanie policji zajmie dłuższą chwilę. Gdy tylko wybije dwunasta, wyznaczone dwie grupy zajmują się zewnętrzną strażą. W tym czasie powinniśmy dostać się do południowego wyjścia. Część osób wchodzi wybitymi oknami, część właśnie tym wyjściem. Jedna dziesięcioosobowa grupa zostaje w ukryciu na wypadek nadejścia policji. Tymczasem w środku reszta możliwie jak najszybciej zajmuje się strażnikami. Jedna grupa będzie odpowiedzialna za przeczesanie mniejszych pomieszczeń, zgranie przydatnych plików i zebranie jak najwięcej informacji. Zabezpieczenia cel działają na wewnętrznym generatorze, dlatego ktoś będzie musiał go znaleźć i wyłączyć. Gdy szyby się odsuną, wyciągamy więźniów i wychodzimy na zewnątrz. Ostatnia część planu to podłożenie ładunków wybuchowych. Odpalimy je, gdy wszyscy odejdą na bezpieczną odległość.
     - Jedynym problemem jest to, że nie wiemy ile osób znajduje się w środku, ani ile strażników przebywa w nocy na terenie więzienia. Albo to, że cele nie otworzą się po odłączeniu zasilania. Równie dobrze mogą pozostać zamknięte - rzuciła Willow, wkładając pistolet za pas.
     - Co do pierwszego muszę się zgodzić. Jednak nawet jeśli cele się nie otworzą, wystarczy znaleźć miejsce, z którego są nadzorowane. To powinno rozwiązać ten problem.
     Willow mruknęła coś pod nosem. Heather uśmiechnęła się lekko i zaczęła rozmawiać z resztą, kto się czym zajmie.
     Nadal miałam wątpliwości. Plan był co prawda dopracowany, mamy dość dużo osób, ale nigdy nie wiadomo, co tam się wydarzy. Dręczyła mnie myśl, że zbyt łatwo nam się powiedzie. Srebrni pozwalali nam na zbyt wiele. Przez ten rok nie udało nam się zrobić niczego, pomimo licznych prób. Ktoś zawsze przeszkodził nam w ostatniej chwili, uprzedził policję. A teraz nagle zrobiło się tak prosto?
     - Megan. Kto z twojego oddziału jest przydzielony do jakiego zadania?
     - Wally zajmie się podłożeniem ładunków i przeszukiwaniem pokoi. Damian i Richard będą dowodzić piątką osób, która zajmie się strażnikami na zewnątrz. Do grupy pozostającej poza więzieniem przydzieliłam Victora i Tima. Reszta wchodzi do środka i pomaga wyprowadzać więźniów.
     - Masz ze sobą trzydzieści osób. Ja i Nick mamy po piętnaście, Wren ma dwadzieścia dwie, a Willow tylko dziesięć - podliczyła Heather.
     - Bludhaven to małe miasto - wtrąciła Wil.
     Przestałam słuchać. Po prostu stałam tam, próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Gdzieś głęboko czułam, że to może być mój ostatni wieczór spędzony w ich towarzystwie. Ta świadomość już mnie nie przerażała, najzwyczajniej w świecie z nią żyłam.
     Jednocześnie jednak błagałam, by to się skończyło.

     Było zimno. Ten szczegół przysłonił resztę wydarzeń z tamtej nocy. Nie wiedzieć dlaczego, zapamiętałam właśnie to. Szczękanie moich zębów, obejmowanie się rękoma i zaciskanie palców na ramionach. Być może chorobliwe trzymanie się szczegółów pozwoliło mi odsunąć na dalszy plan wszystkie rzeczy, które tam zobaczyłam.
     Według planu, prąd wyłączono o północy. Rzędy okien, które wcześniej wypełniało jasne światło, teraz były ciemne. Potem było kilka strzałów, pojedyncze, stłumione krzyki. Ktoś błysnął latarką. Ruszyliśmy.
     Gdy tylko dostaliśmy się do środka, zaczęła się najgorsza część. Musiałam iść przed siebie, powalać strażników, zabijać, ignorować krew na ubraniu. Na początku nie było tak źle. Dopóki nie dotarliśmy do miejsca, w którym znaleźliśmy ich. Wszystkie osoby, które weszły przez okna leżały martwe. Ich ciała ułożono obok siebie, z dokładnością, która wywoływała dreszcze. Wtedy ogarnął mnie znajomy gniew.
     Bez zastanowienia ruszyłam przed siebie, w głowie pieprząc cały ten plan. Przed oczyma miałam krwawy napis na ścianie, ledwo żywego Richarda i zmęczoną rzeczywistością twarz Damiana. Szłam do przodu, zostawiając za sobą podłogę zasypaną ciałami strażników, którzy odważyli wejść mi w drogę. Nie było litości. Nie pamiętałam nawet, w jaki sposób ich zabiłam, albo jakim cudem przecięłam sobie udo własnym sai.
     Dotarłam do miejsca, w którym były cele. To już nie były korytarze, tylko wielka sala. Mnóstwo twarzy zwróciło się w moją stronę. Nie wiedziałam, czy są wdzięczni, albo szczęśliwi. Od razu w moją stronę wymierzono tuzin pistoletów.
     Uniosłam ręce w górę, uśmiechając się. Za ich plecami, z ziemi wyłoniła się Rachel. Wystarczyło, by wszystkie bronie uniosła czarna energia, a ja rzuciłam się na pierwszego lepszego strażnika. Ich opór był bezcelowy, po kilku minutach wszyscy leżeli martwi. Z tyłu dobiegły do mnie krzyki zadowolenia. Było to jednak przedwczesne, bo docierali do nas kolejni strażnicy.
     Do tamtej pory straciliśmy przynajmniej jedną trzecią ludzi. Siedziałam przy ścianie, owijając zranione udo bandażem. Ciecie nie było głębokie, więc bez trudu mogłam chodzić i walczyć. Rachel jednak miała dość patrzenia na krew moją, Damiana i Richarda, co ostatnio zdarzało się jej nazbyt często.
     Wszyscy, którzy przeżyli aż do tej chwili pomagali wyciągać więźniów i wyprowadzać ich na zewnątrz. Część była martwa, pozostawiona w celi, bo nikomu nie chciało się ich wyjmować. Ten widok napawał mnie jeszcze większym obrzydzeniem i gniewem.
     W tłumie dostrzegłam Terrę, która wyciągnęła na zewnątrz nieruchomego chłopaka. Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Podźwignęłam się na rękach i szybkim krokiem ruszyłam w ich stronę.
     Klęknęłam obok niego, podczas gdy Terra sprawdzała mu puls. Był taki... normalny. Włosy, które znacznie się wydłużyły miały teraz odcień jasnego blondu. Oczy miał zamknięte, a kształt jego twarzy już nie był tak dziecięcy jak wcześniej.
     Mimowolnie dotknęłam jego policzka. Był ciepły.
     W tamtej chwili ogarnęło mnie jeszcze większe oszołomienie, niż gdy zobaczyłam Victora, bez jego metalowych, sztucznych kończyn. Jednocześnie czułam podziw, do tego co potrafili zrobić Srebrni.
     Zupełnie niespodziewanie otworzył oczy. Już po kilku sekundach przyzwyczaił się do światła, które włączono jakiś czas temu. Odsunęłam dłoń. Szmaragdowe tęczówki pozostały takie jak zawsze. Spojrzał prosto na mnie.
     - Twoja skóra nie jest zielona - wydusiłam. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów.
     - Pierwszy raz odezwałaś się do mnie bez sarkastycznej nuty - rzucił beztrosko.
     Przewróciłam oczyma i podniosłam się z ziemi. Minęłam Terrę, która przytulała chłopaka, coś do niego mówiąc. Rozejrzałam się wokół siebie. Wewnątrz pozostali już tylko nieliczni, mieliśmy jak najszybciej się ulotnić.
     Pokręciłam głową. Nic się nie zmieniłeś Garfield. Wciąż optymistyczny, z uśmiechem na twarzy. Nawet najgorsze tortury nie były w stanie cię zmienić.

*Damian*

      Ostatnie osoby opuszczały budynek. Odprowadziłem wzrokiem najpierw Megan, a później blondyna, którego najwyraźniej znała. Miałem tu zostać i czekać, aż Wally skończy zakładanie ładunków. Więc stałem przed wejściem i patrzyłem w noc. Oprócz głosów odchodzących członków naszej organizacji, nie słyszałem nic. Było cicho i przeraźliwie zimno.
     Czego spodziewałeś się po Gotham i to do tego początkiem zimy?
     Odwróciłem się w stronę korytarza. Wally musi się pospieszyć, jeśli mamy stąd odejść przed przyjazdem policji. Wcisnąłem głowę głębiej w cienki materiał kaptura i wypuściłem z ust obłoczek pary. Pozwoliłem sobie na moment nieuwagi, myśląc o tym, jaki nastrój będzie panował po powrocie.
     Ktoś dotknął mojego ramienia. Chwyciłem miecz i wymierzyłem w napastnika.
     - Nadal masz zabójczy refleks. Jednak gdybym była wrogiem, mogłabym z łatwością wbić ci sztylet w plecy - podsumowała, zdejmując kaptur. Poznałem jej głos już po pierwszym słowie. Opuściłem miecz.
     - Co tu robisz, matko?
     - Chciałam tylko przekazać, że skutecznie zatrzymałam policję na czas waszej... akcji? Swoją drogę zrobiliście trochę hałasu.
     Wiatr poruszył gwałtownie jej brązowymi włosami. Uśmiechnęła się w swój charakterystyczny sposób.
     - Czy teraz jest odpowiednia chwila? - spytałem, stając do niej plecami. Usłyszałem ciche prychnięcie.
     - Mądry z ciebie chłopak. Przecież już znasz odpowiedź.
     Usłyszałem jak odchodzi. Ciche stukanie jej butów o betonową powierzchnią towarzyszyło mi jeszcze przez jakiś czas.
     Po części  nadal nie wierzyłem, że się zmieniła.
     Minęło może kilka minut, zanim zjawił się Wally. Odbiegliśmy jak najdalej. Z bezpiecznej odległości patrzyłem na wybuchający budynek, słysząc jednocześnie okrzyki radości tych, którzy zostali, by patrzeć na zakończenie akcji. Dym unosił się coraz wyżej, do nieba.
     A jednak w mojej głowie znów pojawiła się wątpliwość i krótki przebłysk, który równie dobrze mógł być przewidzeniem. Ciemna postać, która majstrowała coś przy ostatnim ładunku.

_____

Tak krótko, jakoś dziwnie i w ogóle. Ten rozdział był dla mnie jakimś... problemem? Nie miałam żadnego pomysłu, jak napisać to, co zaplanowałam. Zacięło mnie : /
No nic, postaram się napisać następny jak najszybciej. :) 

4 komentarze:

  1. Kurde, napisałam taki długi komentarz, a tu klapa x.x ugh.
    W każdym razie, na początku rozdziału powtarzają się "drzwi" i "zaczynać".
    Zacięcie to rzecz straszna. Brrr.
    Było trochę dziwnie, ale mimo wszystko fajnie. Będę cierpliwie czekać na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem twoją pauzę w twórczości, mnie też to cholerstwo dopadło. Na całe szczęście odzyskałam kompa i mogę was raczyć przygotowanym wcześniej materiałem. :P
    Fajnie się czytało, ciekawe spojrzenie na całą tą misję. Myślałam, że zabiłaś Groszka, a tu jednak nie i bardzo dobrze :D
    Ciekawe kto coś tam majstrował, ale znając życie.... dobra nawet nie mam pomysłu kto to może być. -_-
    By the way czy wam (ktokolwiek, kto przeczyta ten kom) wydaje się, że podczas wakacji życie ucieka wam między palcami?
    Doobra zakaz rozczulania się nad sobą XD
    Czekam na następną notkę
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  3. Najgorzej gdy nie masz o czym pisać ;)
    Fajny rozdział. Akcja przeprowadzona sprawnie i szybko.
    KTO TAM MAJSTROWAŁ?????
    Obyś miała jak najrzadziej taki "zaćmienia" ;)
    Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, napisałaś już tyle komentarzy do mojego opowiadania :D Dziękuję ci bardzo, że się tak udzielasz, cieszę się że fabuła ci się podoba. :3

      Usuń