piątek, października 03, 2014

Rozdział 21 (56). "Flying Graysons... fell?"

"Życie ciągle zatacza swój krąg
Z podwójną siłą odbija się każdy błąd
Szukając szczęścia, Ty patrz na każdy krok
Gdy myślisz że trzymasz je w garści,
Ono wypada ci z rąk
Rodzimy się sami, umieramy sami,
Zaplątani w pożądania sieci i
Zapominamy, że nie wszystko złotem,
co się świeci."


-Mesajah ft. Kamil Bednarek - Szukając szczęścia

    Ciemność została zastąpiona na krótki moment jasnym przebłyskiem. Później nadszedł okropny ból głowy. Rozsadzał mi czaszkę od środka. Był tak potężny, że chciałem się zwinąć i wrócić do przerwanego snu. Tylko że nie potrafiłem się ruszać. Mogłem tylko czekać, aż ten okropny stan minie. Poczułem się jak w więzieniu, z którego już nigdy nie wyjdę.

     Zmusiłem się do otworzenia oczu. Powoli wracała mi władza w ciele, ale ciągle czułem się odrętwiały. Wokół panował półmrok, było mi zimno i niewygodnie. Ból głowy nie ustępował.
     Rozejrzałem się wokół. Pomieszczenie w którym się znajdowałem jakimś sposobem nie miało okien, ani drzwi. Było całkowicie pusto i cicho- przerażająco cicho.
     Chciałem się podnieść i poszukać wyjścia, ale w momencie gdy zrobiłem pierwszy krok, upadłem na twarz. Ból głowy był zbyt silny. Otoczenie rozmazywało się co jakiś czas, zakrzywiało, a nawet całkowicie znikało. Objąłem głowę rękoma, jakby to mogło pomóc. Skrzywiłem się z bólu.
     Po kilku minutach, które równie dobrze mogły być godzinami, ból zelżał na tyle, bym mógł normalnie patrzeć. Wtedy ją zauważyłem. Skuloną w kącie, pokrytą krwią. Z trudem udało mi się doczołgać w jej stronę.
     Wydała z siebie ciche jęknięcie. Gdy tylko dotknąłem jej ramienia, odwróciła się gwałtownie. Miała przerażone oczy, rozciętą wargę, a stara rana na czole się otworzyła. I krew. Plamy czerwieni na całym ubraniu, twarzy, posklejane włosy. Mimowolnie odsunąłem dłoń.
     - Walczyłam - powiedziała z trudem. Po kilku sekundach zaczęła kasłać krwią. Nie wiedziałem co robić. Chyba pierwszy raz w życiu panika odebrała mi trzeźwe myślenie.
     Na szczęście zdołała się opanować. Wytarła usta wierzchem dłoni i znów objęła nogi rękoma i przycisnęła do piersi. Oddychała głęboko, ale spokojnie. Ja starałem się otrząsnąć i w końcu ruszyć, zrobić coś. Ale w mojej głowie pojawiały się tylko przerażające wizje, i ból. Potężny ból głowy.
     Megan odetchnęła ciężko i nagle zmieniła pozycję. Oparła się o zimną ścianę, a ręce bezwładnie opadły jej wzdłuż ciała. Jakimś cudem usiadłem obok niej i zacząłem intensywnie myśleć, co teraz zrobić.
     - Richard - zacisnęła palce na moim nadgarstku. - Pamiętasz ten adres?
     Nie wiedzieć czemu, miałem ochotę wybuchnąć histerycznym śmiechem. Patrzyłem na nią z niedowierzaniem. Ale jej opanowany i wręcz grobowo spokojny wyraz twarzy mnie od tego powstrzymał.
     - Myślisz teraz właśnie o tym? Zamknęli nas, a ja nie widzę drogi ucieczki. Możemy tu umrzeć, a ty myślisz właśnie o tym cholernym antidotum?!
     Ból znów się nasilił. Jęknąłem i objąłem głowę rękoma. Nie odezwała się, ani nic nie zrobiła. Czułem jej uważny wzrok na moich plecach. Przeklinałem w myślach Srebrnych, całą tą pieprzoną wojnę, Talię i jej antidotum, a nawet Megan, która zgodziła się na ten chory pomysł. Nie miałem pojęcia, ile czasu zwijałem się z bólu na podłodze, dopóki siłą mnie nie podniosła.
     - Musisz pamiętać gdzie to było. Oni nie wiedzą, że słyszałeś naszą rozmowę. Nie możesz im powiedzieć, rozumiesz Richard?
     Na jej twarzy malowała się śmiertelna powaga. Moje nerwy jednak wzięły górę i znów zacząłem krzyczeć. Czekała, aż zamilkłem. W jej zachowaniu było coś niepokojącego, jakby wiedziała coś, o czym ja wtedy nie miałem pojęcia.
     Wtedy rozległ się nieprzyjemny dźwięk; jakby pocierania cegły o cegłę. Skrzywiłem się, bo ból głowy ponownie się nasilił. Do pomieszczenia wpadło jasne, rażące oczy światło. Przysłoniłem twarz dłonią. Z trudem dostrzegłem ludzką sylwetkę stojącą poza naszym więzieniem. Większość naprzeciwległej ściany odsunęła się, ukazując idealnie biały korytarz. Moje oczy stopniowo przyzwyczajały się do światła.
     Do środka dumnym krokiem wszedł nieznajomy mężczyzna. Od głowy aż po stopy był odziany w czerń, widziałem tylko jego oczy. Pusty, zimny wzrok najpierw spoczął na mnie, a później na Megan.
     Zanim się spostrzegłem, czterech innych weszło do środka i otoczyło nas. Także byli ubrani cali na czarno. Nie przypominali tych, którzy nas tu zamknęli. Ogarnęła mnie frustracja. Co to za przedstawienie?!
     - Gdzie to jest? - odezwał się niskim głosem ten, który wszedł tu pierwszy. Musiał tu dowodzić. Patrzył w stronę Megan. Kątem oka zauważyłem jej nadal niewzruszoną twarz. Milczała.
     Mężczyzna skinął na jednego ze swoich 'podwładnych'. Zanim zdążył zrobić chociażby krok w jej stronę, bez wahania rzuciłem się przed nią i osłoniłem własnym ciałem. Megan była wyczerpana i zapewne poważnie ranna, nie zamierzałem dać jej skrzywdzić.
     - Zabierzcie go. Nie potrzebuję insektów na swojej drodze - rzucił wyniosłym głosem i machnął dłonią na dwójkę stojącą obok niego. Podeszli do mnie i pomimo mojego oporu, z łatwością odciągnęli od Megan. Jeden z nich kopnął mnie w brzuch, a drugi w szczękę. Poczułem gorzki smak krwi w ustach. Któryś przygniótł mnie stopą do ziemi. Z pozycji leżącej zmusili mnie do patrzenia na całą sytuację.
     Pozostali chwycili Megan za przedramiona i postawili pod ścianą. Wtedy zauważyłem głębokie nacięcie, biegnące od połowy jej uda do kolana. Krew nadal z niego wypływała. Patrzyłem na nich ze wściekłością.
     - Gdzie? - Mężczyzna zbliżył się do Megan. Zacisnęła usta i odwróciła wzrok. Zrozumiał, że nic mu nie powie, więc odsunął się o parę kroków. Kiwnął na tych, którzy ją trzymali.
     Rzucili nią o ziemię i zaczęli bezlitośnie kopać. Nie próbowała stawiać oporu, zwijała się tylko z bólu i wykaszliwała jeszcze więcej krwi. Szarpałem się i krzyczałem żeby przestali, ale zaskutkowało to tylko tym, że złamali mi rękę w nadgarstku. Poczułem, że opadam z sił, a ból głowy znów się nasila. Więc patrzyłem jak idiota, gdy moja siostra ze łzami w oczach przyciskała głowę do piersi i próbowała nie krzyczeć.
     - Dość.
     Przestali. Kilka sekund było słychać tylko mój nieopanowany oddech i ciche jęki Megan. Potem on do niej podszedł. Chwycił ją za włosy i szarpnął głową. Pojedynczy krzyk przeszył powietrze. Zacisnąłem sprawną dłoń w pięść i znów zacząłem się szarpać. Udało mi się zadać zaledwie jeden cios. Tym razem złamali mi drugą rękę.
     Najwyraźniej czekał, aż znów będę mógł na to wszystko patrzeć, bo na chwilę zaprzestał jakichkolwiek działań. Potem jednak znów przycisnęli mnie do ziemi i odwrócili głowę w jej stronę.
     Klęczał obok niej, nadal trzymając ją za włosy. Megan zaciskała dłonie na jego nadgarstku, wbijając paznokcie w czarny materiał. Nic sobie z tego nie robił. Spojrzał znów na nią.
     - Teraz powiesz? Gdzie schowaliście antidotum?
     Uśmiechnęła się, pokazując zakrwawione zęby. Jemu najwyraźniej się to nie spodobało, bo uderzył Megan drugą dłonią w twarz. Każda kolejna sekunda była torturą. Rozkoszował się jej cierpieniem. Prychnął ze wzgardą.
     - Wy, ludzie, jesteście okropnie głupi. Poświęcacie się dla czegoś co nie da wam korzyści, bo będziecie wtedy martwi.
     Zdawało mi się, że czas wtedy zwolnił. Poczułem jak ktoś mocniej przygniata mnie do ziemi, słyszałem trzask łamanych kości. Moje paznokcie skrobały ziemię tak długo, aż całkowicie się nie połamały. Krzyczałem. Ja krzyczałem, a nie ona. Jej twarz była dumna i niewzruszona niczym kamień. Niebieskie oczy patrzyły na mnie spokojnie, tak jak zawsze. Tak jakby nic się nie działo.
     Chwycił nóż, tkwiący za pasem. Ząbkowane ostrze lśniło przez ułamek sekundy. A później pokryła je krew. Wtedy zamilkłem. Wzdrygnęła się, nie wydając najmniejszego dźwięku. Odrzucił nóż na bok i upuścił jej głowę na ziemię. Patrzyłem w bezruchu, czując krew wypływającą spod moich paznokci. Ale nie obchodził mnie już ten ból.
     Wstał i odsunął się od Megan ze wstrętem. Otrzepał dłonie, a na ziemię spadło kilka jej czarnych włosów. Wyszedł.
     Nadal na mnie patrzyła. Pustym, zimnym wzrokiem.
     Chwycili ją ręce i wyciągnęli na zewnątrz, nie siląc się na jakąkolwiek delikatność. Jej głowa bezwładnie opadła. Zostawili za sobą krwawy ślad.
     Nie odważyłem się ruszyć. Poczułem się okropnie pusty, niezdolny do dalszego działania. Najwyraźniej to zauważyli, bo przestali mnie przygniatać i po prostu wyszli. Ściana się zasunęła i zrobiło się ciemno.
     Zostałem sam, w każdym tego słowa znaczeniu.

     Świat się zatrzymał. Była tylko pęknięta lina, dwójka spadających ludzi i chłopiec. Bólu podobnego do tego, który męczył dziecko nie można porównać do żadnego innego. Rozum już wiedział co się stanie- serce miało jeszcze nadzieję.
     Ale ten płomień nadziei zgasł, wraz z okropnym dźwiękiem uderzenia dwóch osób o ziemię. Chrzęst kości, urwany krzyk i kałuża krwi, która powiększała się w zastraszającym tempie. 
     I łzy. Mnóstwo łez i cierpienia.

     Ktoś mnie podniósł i oparł o ścianę. Nie chciałem otwierać oczu, nie chciałem się ruszać. Dlaczego nie pozwolono mi leżeć w bezruchu? Tak długo, aż dołączyłbym do niej.
     - Richard! Otwórz oczy, do cholery! - Ktoś krzyczał mi prosto do ucha. Jęknąłem, bo dopiero teraz dotarł do mnie ból obu złamanych kończyn. Jednak zamiast otworzyć oczy zacisnąłem je jeszcze mocniej. Nie chciałem tam wracać. Nie potrafiłem znów patrzeć na krew, która po niej została.
     - Przepuść mnie, idioto.
     Ktoś boleśnie uderzył mnie w twarz. A potem jeszcze raz.
     - Nie musisz go bić. I tak jest już w opłakanym stanie!
     Zadrżałem. Dlaczego tu jest? Powinna być daleko stąd, bezpieczna. Odchyliłem powoli powieki. Światło już nie raziło mnie po oczach. A ból głowy minął.
     Pierwszą osobą jaką zobaczyłem, był Damian. Splótł ręce na piersi i patrzył na mnie ze swoistą wściekłością w oczach. Cały ubrany na czarno. Niczym ten, który ją...
     - Dzięki Bogu - Kori odepchnęła Damiana. Jej szczęśliwa twarz sprawiła, że miałem ochotę się rozpłakać. Jak teraz mam na siebie patrzeć? Jak mam patrzeć na nich? Życie z tym było nawet gorsze od śmierci.
     Rozejrzałem się wokół. Oprócz Damiana i Kori był tu tylko Victor, który stał dalej. Spoglądał na nas z ulgą. To wszystko było takie przedwczesne...
     - Nic ci nie jest? - Kori nerwowo przeczesała mnie wzrokiem. Odgarnęła mi z twarzy sklejone krwią włosy. Widziałem w jej zielonych oczach mieszaninę radości, ulgi, zmartwienia. Uśmiechała się. - Richard, wszystko w porządku?
     Mimowolnie zadrżała mi warga. Zagryzłem ją szybko, by się nie rozpłakać, ale mimo moich starań i tak popłynęły pojedyncze łzy. Odwróciłem wzrok. Damian patrzył na mnie pusto. Ruszył dłoń do rękojeści miecza. Błyskawicznie wyciągnął go z pochwy i wymierzył w moją stronę. Kori pisnęła przerażona, całkowicie się tego nie spodziewając.
     Różnił się od niej. W jej oczach zawsze płonął dziki ogień, czasami źrenice rozszerzały się w przypływie adrenaliny. Na twarzy zawsze miała wypisaną pewność wygranej.
     Damian był inny. Pozornie patrzył tylko i wyłącznie na mnie, ale zauważał też każdego obok. Zaskoczonego Victora, zdenerwowaną Kori. Jego twarz była spokojna, a on sam niezwykle skoncentrowany. Matka wyszkoliła go na cichego i idealnego zabójcę.
     - Oszalałeś? - Kori krzyknęła zbyt głośno. Moja twarz wykrzywiła się w grymasie. Nie chciałem uciekać. Ba, gdzieś w środku nawet błagałem, by się zemścił.
     - Rozejrzyj się - Damian zwęził oczy. - Co widzisz, Kori? Jest Richard. Który nie krwawi, omijając dłonie. A co widzisz Kori? Krew. Mnóstwo krwi. Zapewne jest tu jej przynajmniej z trzy litry. Do kogo może należeć tak krew?
     Zapadła cisza. Damian nie spuszczał ze mnie wzroku. Podszedł do mnie bliżej, teraz ostrze jego miecza było zaledwie kilka centymetrów przed moją twarzą. Nie ruszałem się. Przyjąłem bez słowa wszystko, co miało się stać.
     - Gdzie jest Megan, Richard? - Jego głos był przepełniony furią. Zauważyłem, że drży mu szczęka. Cierpiał. Tylko że w zupełnie odmienny sposób. On nie płakał i nie chował się w kącie, jak zwykły trzynastolatek. On się mścił.
     Krew za krew.
     - Damian.
     Nie zareagował nawet na spokojny głos Bruce'a, który bezszelestnie wszedł do środka. Wciąż patrzył na mnie i mierzył ostrzem w moją twarz. Jakiś głos kazał mi uciekać, chronić życie. Ale zignorowałem go. Wciąż tkwiłem w bezruchu. Łzy kapały na moje pokryte krwią dłonie. 
     Bruce powoli objął Damiana w pasie i wyjął z jego dłoni miecz. Dopiero gdy broń upadła na podłogę, zaczął się stawiać. Ramiona ojca były jednak silniejsze i nie pozwoliły mu uciec. Odciągnął go ode mnie.
     - Nic nie zrobiłeś! Mogłeś jej pomóc, wystarczyło dać im ten cholerny adres! - Po jego policzkach spłynęły strugi łez. Pierwszy i ostatni raz widziałem, jak płakał. Rozwścieczony patrzył na mnie, jednocześnie próbując wyrwać się ojcu. - Jesteś tak samo winny jej śmierci jak ten, któremu odrąbię głowę!
     Bruce zasłonił twarz Damiana dłonią i wyciągnął go na zewnątrz. Słyszałem jego stłumione krzyki jeszcze przez jakiś czas. Te słowa przypomniały mi ze zdwojoną siłą to, co rozegrało się na moich oczach. Zacisnąłem zęby. Wszechogarniającą pustkę częściowo zastąpił ból. Ból który tak dobrze znałem; towarzyszący mi po śmierci rodziców. Znów to się stało. Znów zostałem sam.
     Poczułem jak Kori delikatnie mnie obejmuje. Nic nie mówiła- wiedziała, że nie chcę słów pocieszenia. Płynęły kolejne łzy. Czułem jak drży jej klatka piersiowa; ona także zaczęła płakać. Mimo, że w głębi duszy jej nie znosiła.
     Nie wiedziałem, jak długo tak trwaliśmy w uścisku. Wszystkie wspomnienia od tamtej chwili były zamglone. Pamiętam twarz Rachel, która w milczeniu usztywniała moje złamane ręce. Potem Bruce pomógł mi się podnieść i zaprowadził do skradzionego samochodu. Była noc. Ciemna, cicha. Widziałem też Terrę, która wraz z Garfieldem stała obok czegoś, owiniętego wielokrotnie białym materiałem. Garfield miał łzy w oczach. A Damiana nigdzie nie było.

* Narracja trzecioosobowa *

     Bruce siedział obok Damiana na krawężniku. Pozwolił synowi płakać. Chłopiec schował twarz w rękawach bluzki, widział jak drżą mu ramiona. Nigdy nie był świadkiem takiego zachowania Damiana. Zawsze był dumny i silny, nie pokazywał słabości.
     Siedzieli tak od jakiś dziesięciu minut, do czasu aż zza budynku nie wyszła Terra i Garfield. Oboje mieli ponure miny. Chłopak niósł w ramionach kogoś owiniętego prześcieradłem. Biały materiał prawie w całości przesiąkł krwią. Położył ją na ulicy. Bruce wstał.
     Nie miał okazji jej poznać. Wiedział o niej tyle, co inni mu powiedzieli. Pamiętał tylko tę jedną noc, gdy spotkał dwunastoletnią dziewczynkę z nożem w ręce, stojącą przed kałużą krwi. Było to jedno z tych wspomnień, których nie sposób wymazać z pamięci. Nigdy nie zapomni jej przerażenia, gdy mówiła o tym, co mogą zrobić Cienie jej bratu za zdradę. Richardowi.
     Klęknął obok ciała. Odsunął prześcieradło zasłaniające twarz. W tym samym momencie zobaczył Damiana, który zarzuciwszy kaptur na głowę, biegł w nieznaną stronę. Wiedział, że wróci. Westchnął ze smutkiem i skierował wzrok na twarz martwej dziewczyny.
     Nadal miała czerwone plamy na czarnych włosach. Jej oczy wciąż były otwarte, niebieskie tęczówki wyglądały w tamtym momencie niezwykle upiornie. Skóra była blada, a jej większość pokrywała zaschnięta krew. Wyglądała, jakby umarła w spokoju - za coś, na czym jej zależało.
     Wyciągnął palce i zamknął jej powieki. Zakrył jej twarz prześcieradłem i podniósł się. Spojrzał w stronę drzwi budynku. Gdzieś tam w środku jest Richard, który się po tym nie pozbiera jeszcze przez długi czas. Odwrócił głowę w innym kierunku. A tam jest mój syn, który będzie chciał ją pomścić.


5 komentarzy:

  1. Jak. Mogłaś. Zabić. Megan? No, foch stulecia, no! >.<
    *idzie emować z kącie*

    OdpowiedzUsuń
  2. ;-( Płakałam. Ten rozdział przyprawił mnie o taki napad płaczu, jak nigdy. Naprawdę się postarałaś. Nie wiem co będzie dalej, ale wiem, że jeszcze długo nie przestanę ryczeć :-(
    Biedna Megan...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam słów, żeby to opisać. Zniszczyłaś mój nastrój na resztę kolejnego tygodnia. Jak mogłaś ją zabić?!
    Na prawdę powinnaś zająć się pisaniem zawodowo. Tu wszystko było wymierzone co do ostatniej sekundy, wszystko miało swoje miejsce, czas. Uwielbiam cię za to. Jesteś najlepszą pisarką jaką pozwoliło mi odkryć życie dotychczas. Na prawdę pójdę się powiesić, jeśli skończysz pisać. Kiedy następny rozdziało do cholery?!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, dziękuję :) Aż się zaczerwieniłam ;D
    Miło że są osoby które doceniają moją pracę.
    A co do Megan, to planowałam to już od dłuższego czasu. Teraz trochę poczytacie o Richardzie, Damianie, o przeszłości Megan i Willow ^^ Ha ha ;)
    Następny rozdział już prawie skończony, zapewne pojawi się w środę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezu.... ale to było... mocne, smutne...
    pięknie opisałaś to! genialnie! śmierć Megan jest takim... nwm mocnym punktem. Emocje Damiana, Dicka... No nwm co powiedzieć!!! wstrząsnęłaś mną kobieto! piszesz po mistrzowsku! Nigdy nie przestawaj, bo nie będę miała z kogo brać przykładu!!! po za tym BOMBA, BOMBA, BOMBA!!!
    Megan... przynajmniej umarła w "dobrym celu". Wszystkie grzechy ostały skasowane z jej czarnej listy. Chętnie poczytam o Damianie, Dicku i przeszłości Graysonów. A tak a propo: świetny tytuł! ;)
    Pozdrowionka!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń