niedziela, lutego 01, 2015

Rozdział 5: Uśmiechnij się

    Podałam Damianowi papierowy kubek z gorącą jeszcze kawą, po czym usiadłam obok niego na ławce. Willow odgarnęła włosy z twarzy i przyjrzała się nam uważnie. Jej spojrzenie zaczęło mnie doprowadzać do szewskiej pasji.

    - Co znów ci nie pasuje? - spytałam niespodziewanie, najwyraźniej wyrywając ją z zamyślenia. Wzięłam łyk kawy, a Willow zacisnęła zęby. Damian przyglądał nam się, nic nie mówiąc.
    - Siedzimy tutaj sobie, w miejscu publicznym, nie dbając zupełnie o to, że ten wariat w stroju nietoperza nas szuka - odpowiedziała, żywo gestykulując. Damian prychnął, a ja przewróciłam oczyma. Jeszcze wczoraj była taka wyluzowana, a teraz zamieniłyśmy się rolami.
    - Jesteśmy na dobrej drodze, jeśli chodzi o znalezienie tej małej czarownicy.
    - Z resztą, Batman nie wie nawet kogo szukać - dodał Damian spokojnym głosem.
    - No właśnie - potwierdziłam. Willow nie wyglądała na przekonaną. Wręcz przeciwnie, sprawiała wrażenie czymś zestresowanej.
    - Powinniśmy działać w dzień, skoro nietoperz jest widziany tylko w nocy - stwierdziła.
    - To nie jest dobry pomysł - mruknęłam niewyraźnie. Byłam szkolona do działania w cieniu, a nie gdy patrzą się na mnie cywile.
    - Tak samo jak dobrym pomysłem nie było odcięcie głowy jakiemuś facetowi i zawieszenie na latarni. To właśnie przez to Batman zwrócił na nas uwagę - zbulwersowała się Willow.
    - Miałam zostawić przy życiu psychopatę, który na moich oczach zgwałcił piętnastoletnią dziewczynkę? - syknęłam, starając się nie podnosić głosu. Niedaleko przechadzali się ludzie, a ja nie chciałam zwrócić na nas niepotrzebnej uwagi. Kolor włosów Willow już i tak robił swoje.
    - Z resztą, to ja odciąłem mu głowę - wtrącił się Damian. - Co chcesz tak właściwie zrobić? Zapukać do drzwi Cezara i grzecznie poprosić o adresy klubów?
    - Niekoniecznie pukać - Willow zmrużyła oczy. Damian uniósł brew i spojrzał na nią jak na idiotkę. Zaśmiałam się krótko.
    - To samobójstwo. Z tego co wiem, to współpracuje z Jokerem, a ten jest jeszcze większym wariatem niż Batman - stwierdził. Ściągnęłam brwi i odstawiłam swój kubek na ławkę.
    - Skąd to wiesz? - spytałam z ciekawością. - Nigdy tutaj nie byłeś.
    - Przygotowałem się - wzruszył ramionami. - Liga zgromadziła sporo ciekawych informacji.
    - Czy możemy wrócić do tematu? - zniecierpliwiła się Willow. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
    - Dlaczego tak bardzo ci się spieszy?
    Willow nic nie powiedziała. Dokończyłam swoją kawę i wyrzuciłam kubek do kosza. Przez chwilę zapadła cisza. Dwójka dzieci przebiegła obok nas z uśmiechami na zarumienionych twarzach. Gdzieś w oddali szczekał pies, a ulicą dalej jeździły samochody. Ludzie nas mijający nie zdawali sobie sprawy, kim jesteśmy.
    - No tak - olśniło mnie. - Boisz się, że wsadzi cię do Arkham, prawda? - Willow rzuciła mi nienawistne spojrzenie i wbiła paznokcie w kurtkę. Zupełnie zapomniałam o obecności Damiana, który chłonął każde wypowiedziane słowo. Nie wiedziałam, czy Ra's poinformował go o naszej... przeszłości. Coś jednak musiał wiedzieć.
    - Czyżbyś miała jakieś problemy, Willow? - spytał prowokacyjnie Damian, patrząc na nią z politowaniem.
    - Nie pozwalaj sobie, dzieciaku. Tutaj nie masz nade mną żadnej władzy - syknęła. Ciskała z oczu błyskawicami, ale Damian nadal miał opanowany wyraz twarzy. Zaczęło mnie zastanawiać, czy jest coś co mogłoby zrobić na nim jakiekolwiek wrażenie. Nagle ta sytuacja wydała mi się komiczna i miałam ochotę się roześmiać. Willow, zawodowy zabójca, wytrącona z równowagi przez czternastoletniego chłopca.
    - Jesteś pewna? Nadal mogę odciąć ci język i nikt nie wyciągnie z tego konsekwencji - uśmiechnął się złowieszczo, przez co wydał mi się okropnie podobny do Talii. - Chyba że Megan zdecyduje się zemścić.
    - Nie krępuj się. I tak za dużo mówi - zażartowałam. Wstałam z ławki i otrzepałam spodnie. - Załatwię nam współpracę z Harley. Dowie się, kiedy i gdzie Cezar będzie łatwym celem.
    - Jak zamierzasz to załatwić? Harley też ma nierówno pod sufitem.
    Uśmiechnęłam się tajemniczo i odgarnęłam włosy za plecy.
    - Czas odwiedzić mojego dobrego znajomego.

    Otworzyłam drzwi z hukiem. Twarze osób zgromadzonych przy okrągłym, drewnianym stoliku, zwróciły się w naszą stronę. Powietrze w środku było gęste od papierosowego dymu, a z głośników ustawionych w rogach pokoju sączyła się cicha muzyka. Przy dwóch z pięciu mężczyzn stały jakieś tanie dziewczyny, które na mój widok oddaliły się błyskawicznie. One też wiedziały, że lepiej mi nie wchodzić w drogę.
    - Jason, twoja panienka przyszła - odezwał się facet z cygarem w ustach, ubrany w skórzane spodnie. Reszta towarzystwa się roześmiała. Chłopak o włosach czarnych niczym węgiel uśmiechnął się do mnie. Pojedynczy, biały kosmyk opadł mu na czoło.
    - Jack, nadal krzyczysz jak mała dziewczynka, gdy ktoś łamie ci palce? - spytałam z uroczym uśmiechem. Tym razem zaśmiali się głośniej.
    - Kiedyś ci się za to odwdzięczę - rzucił, a jego grobowy wyraz twarzy chyba miał mnie wystraszyć.
    - Z pewnością.
    Jason rzucił swoje karty do pokera na stół i odsunął krzesło. Oparłam się o ścianę.
    - Znów wygrałem - oświadczył z uśmiechem, po czym ruszył w moją stronę. Pozostała przy stole czwórka głośno wyraziła swoje niezadowolenie, używając co barwniejszych przekleństw. Jason zbliżył się do mnie, stając zdecydowanie bliżej, niż powinien przyjaciel. Był ode mnie wyższy przynajmniej dziesięć centymetrów. Poczułam jego ciepły oddech na twarzy.
    - Długo jesteś w mieście?
    Uśmiechnęłam się, przypominając sobie wczorajszą rozmowę z Willow. Poczułam jego dłoń na moim biodrze. Musnął moje czoło ustami, a ja zmusiłam się do przypomnienia sobie, dlaczego tutaj jestem.
    - Niedługo. - Odsunęłam go od siebie delikatnie. Spojrzał na mnie swoimi lazurowymi oczyma. - Jestem w interesach.
    Po jego twarzy przemknął cień rozczarowania. Wyszliśmy na zewnątrz. Czekała tam Willow i Damian, stojący od siebie tak daleko, jak tylko się dało. Na widok różowowłosej Jason jęknął z niezadowoleniem. Willow odpowiedziała podobnym entuzjazmem. Ta dwójka nienawidziła się od pierwszego spotkania. Jason wyjął papierosy z kieszeni spodni i zapalił jednego.
    - Potrzebujemy dostać się do Cezara - zaczęłam.
    - Coś dla Ligi? - jego brwi powędrowały w górę. - Czemu w ogóle pytam? Inaczej twojej wkurzającej koleżanki by tutaj nie było.
     Willow błyskawicznie znalazła się obok nas. Jason zaciągnął się, obserwując ją uważnie.
    - Uważaj, bo zaraz ten papieros może uszkodzić twoje jedyne atuty.
    - Chcesz go tam sama wsadzić? - spytał z uśmiechem, zbliżając swoją twarz do Willow. Ta wyglądała, jakby była gotowa zagryźć go własnymi zębami. Dlaczego ze wszystkimi musi wchodzić na wojenną ścieżkę?
    - Zachowujecie się jak dzieci - stwierdziłam, przeczesując włosy palcami. Ostatecznie Willow odsunęła się od Jasona, na co zareagował tryumfalnym uśmiechem. Po chwili zwrócił swoje spojrzenie na Damiana, stojącego pod ścianą. Jak dotąd nie odezwał się ani słowem.
    - Od kiedy bawisz się w niańkę?
    Damian warknął złowrogo. Zdążyłam już przekonać się o tym, że nie lubił być zniżany do poziomu dziecka. Jednak wrażenie, że jestem otoczona przez takowe, rosło z każdą minutą. Jason spojrzał na mnie pytająco.
    - Ra's wysłał go z nami - wyjaśniłam. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
    - Czyżby dorobił się czwartego dziedzica? Pięćset lat na karku, a jednak znalazł sobie kobietę - skomentował Jason i znów się zaciągnął. Pokręciłam głową, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Wypuścił z ust chmurkę dymu. Willow wybuchnęła śmiechem.
    - Bardzo zabawne - rzucił Damian. - Ale jestem jego wnukiem, a nie synem - sprecyzował.
    Teraz Jason się roześmiał. Splotłam ręce na piersi i przyglądałam mu się z rozbawieniem.
    - No dobra. Co mam dla ciebie załatwić? - spytał, gdy już się uspokoił.
    - Potrzebujemy wtyki u Cezara, a konkretnie Harley. Musimy się dowiedzieć, gdzie go znaleźć i kiedy będzie to najprostsze. Nadal masz z nią kontakt?
    Jason zmarszczył czoło. Chyba podejrzewał, że nie wiem z kim lubi się zabawiać. Nie byłam głupia, ale też nie chorobliwie zazdrosna. To, że sypiał z innymi nie robiło na mnie wrażenia. Trudno jednak było nie zauważyć
    - Tak, mogę to załatwić. Za dwa dni u Fish?
    Zgodziłam się. Rzucił na ziemię resztę papierosa i zgniótł go podeszwą buta. Włożył dłonie do kieszeni brązowej kurtki i ruszył z powrotem do środka. Nagle ogarnęło mnie dziwne wrażenie, że jestem obserwowana. Ale gdy rozejrzałam się wokół, nikogo nie dostrzegłam. Uznałam to za zwidy pod wpływem dymu papierosowego.
    - Do zobaczenia, Złodziejko - pożegnał się Jason. Uśmiechnęłam, słysząc to przezwisko. Ciągle pamiętał o tych wspólnie spędzonych na ulicy latach. Ja także pamiętałam. Jego łobuzerski uśmiech, bystre oczy, nasz śmiech. Miłe chwile w okrutnym świecie.

~~~

    Jej głos dotarł na miejsce przed nią samą. Zaraz później zza drzwi wyłoniła się blond czupryna, wyjątkowo związana w jedną kitkę, a nie dwie. Ze zgrozą zauważyłem, że nie ma na twarzy makijażu. Skrzywiłem się, widząc okropne blizny, ciągnące się od kącików ust na boki, w pełnej okazałości. Harley zignorowała moje spojrzenie i zajęła miejsce na blacie stołu. Wziąłem kolejny łyk z butelki.
    - Czego ode mnie chcesz Kapturku? - odezwała się po chwili milczenia. Jej głos działał mi na nerwy. Nawinęła kosmyk włosów na palec i założyła nogę na nogę. Jej niebieskie oczy przypatrywały mi się z uwagą. Czasami byłem pod wrażeniem, jak bardzo poważna potrafi być. Joker był skrajnym wariatem. Jego zachowanie udzielało się Harley, ale o dziwo nie przez cały czas.
    - Przysługi - powiedziałem szczerze. Uniosła brew, a na jej twarzy pojawił się śmiały uśmiech. Od razu się domyśliłem, o czym myśli. Wstałem z krzesła z zamiarem wyrzucenia pustej już butelki. Ale gdy chciałem ją minąć, zatrzymała mnie. Jej noga owinęła się wokół mojej tak, że ledwo utrzymałem równowagę. Zeskoczyła na podłogę i nim zdążyłem się obejrzeć, przyległa do mnie całym ciałem. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Jak na zawołanie przed oczyma zobaczyłem Megan.
    - Co ty robisz? - odezwałem się sucho. Stałem nieruchomo.
    - A więc to nie ten rodzaj przysługi? - zaśmiała się, po czym odsunęła. Prychnąłem i wrzuciłem butelkę do pustego śmietnika. Uderzyła o dno z głuchym dźwiękiem. - No tak, twoja dziewuszka przecież znów jest w mieście.
    - Skąd to wiesz? - Mój głos przypominał warknięcie.
    - Spokojnie, kowboju - rzuciła Harley, opierając się o stół. Uśmiechała się półgębkiem. - Mam swoje sposoby. Teraz lepiej mów, co dla niej załatwiasz.
    Miałem ochotę coś jej złamać.
    - Potrzebują kogoś, kto ułatwi im dostanie się do Cezara - wyjaśniłem. Harley postukała się paznokciem w policzek i odbiegła gdzieś wzrokiem.
    - Dlaczego miałabym to zrobić?
    - Nie mam zamiaru znów...
    - Chyba jestem w tym gorsza od niej - przerwała mi. Zaśmiała się krótko, a blizny na twarzy wykrzywiły się nienaturalnie. - Nie o to mi chodzi. Ja też potrzebuję pomocy. A konkretnie sprytnego narzędzia zbrodni i jakiejś niewykrywalnej gołym okiem trucizny.
    - Mogę to załatwić - zgodziłem się. Harley spojrzała na mnie zdziwiona.
    - I już? Nawet nie spytasz kogo chcę posłać do grobu?
    Wzruszyłem ramionami. Nie dbałem o to, dopóki nie zamierzała otruć mnie, albo... kogoś mi znajomego. Poprawiła swoją czarną kurtkę i ruszyła w stronę wyjścia radosnym krokiem. Śledziłem ją wzrokiem. Dopiero wtedy zauważyłem, że część włosów od wewnątrz pofarbowała na czarno oraz zrobiła sobie kilka czerwonych pasemek. Nie widziałem jej najwyżej miesiąc, a już coś zmieniła. Uwielbiała to robić. Zmieniać swój wygląd i zachowanie. Była jedną wielką niewiadomą.
    - Jak już wszystko załatwisz, znajdź mnie. Pomogę twojej dziewuszce dostać się do Cezara. - Odpowiedziałem milczeniem. Odwróciła się i przekrzywiła głowę. Zmierzyła mnie wzrokiem i posłała słaby uśmiech, po czym chwyciła drzwi. - Jakbyś znów szukał towarzysza do łóżka, to daj znać.
    Zatrzasnęła za sobą drzwi. Opadłem na krzesło i przeczesałem włosy palcami. Patrzenie na nią ciągle przypominało mi jego. Widziałem tą radosną twarz, okropne usta rozchylone w uśmiechu. Nadal słyszałem wybuch i swój własny krzyk.

~~~

     Blondwłosa z gracją kocicy zeskoczyła z łóżka. Przeciągnęła się leniwie i na palcach podeszła do stolika. Potargała swoje włosy dłonią i sięgnęła po dwa kieliszki. Nalała do nich trunku i spojrzała przez ramię. Uśmiechnęła się chytrze. Tak prostym sposobem można było go zdekoncentrować. Wyjęła małą buteleczkę z przezroczystym płynem, którą dostała tego wieczora. Wylała jej zawartość do jednego kieliszka. Z drugiego wzięła kilka łyków.
    - Zgaduję, że się czegoś napijesz, kowboju - szepnęła do ucha leżącemu w łóżku mężczyźnie. Twarz miał schowaną w poduszce. Jego nagie plecy prezentowały tak wiele blizn, że nie sposób było je zliczyć. Sięgnął po kieliszek. Dziewczyna podała mu odpowiedni.
    - Ciągle mnie zaskakujesz - odezwał się swoim zwyczajowym głosem, przypominającym śmiech. Spojrzał na szklankę, a na jego twarzy pojawił się grymas zastanowienia. Wbił wzrok w zawartość kieliszka. Dziewczyna przysunęła się do niego, stykając ich biodra.
    - Najlepsze, co znalazłam w tym żałosnym barku na parterze - zaśmiała się.
    Niespodziewanie chwycił ją dłonią za szyję. Jego kieliszek spadł na podłogę i rozprysnął się w drobny mak. Dziewczyna złapała za jego nadgarstek, chcąc odtrącić jego rękę, ale był zbyt silny. Jego usta rozchyliły się w tak okropnym uśmiechu, że przez moment zastygła w bezruchu. Miała wrażenie, że jej serce się wtedy zatrzymało.
    - Chciałaś zgasić ogień ogniem?
    Jego druga dłoń zaczęła natarczywie dotykać jej nagiego ciała. Wzdrygnęła się i przypomniała sobie o planie B. Wolną rękę wykorzystała do przeszukiwania prześcieradła. Patrzyła na niego z nienawiścią, zaciskając zęby.
    - Myślisz, że jesteś przebiegła, kwiatuszku? - syknął, zbliżając jej twarz do swojej. Dziewczyna nie mogła złapać oddechu, silne palce mężczyzny nadal tworzyły pętlę na jej gardle. Szukała rozpaczliwie pod poduszką zostawionego tam sztyletu. - Co byś zrobiła, gdybym już był martwy, hm? Wlazłabyś do łóżka innemu, bo jesteś tylko bezradną zabawką.
    Poczuła w końcu zimny metal pod jednym z palców. Jednak wtedy zauważył, co robi. Błyskawicznie zacisnęła palce, nie zważając na to, że ostrze przecięło jej skórę. Pchnęła go kolanem w brzuch, co na chwilę go zdezorientowało. Obróciła broń w palcach. Zakrył jej dłonią oczy i odrzucił na plecy. Na oślep dźgnęła sztyletem.
    Na jej twarz kapnęła kropla jakiejś cieczy. Wcisnęła ostrze głębiej, napotykając opór. Zabrał dłoń i wtedy zobaczyła, co zrobiła. Sztylet tkwił w jego gardle. Jego oczy rozszerzyły się w złości. Wbił paznokcie głębiej w jej talię, przez co się wzdrygnęła. Ale wiedziała, że już wygrała. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się sztucznie.
    - Coś taki poważny? - spytała oschle. Kaszlnął na jej twarz krwią, ale ona nawet się nie wzdrygnęła. Wyjęła ostrze z jego gardła. Już martwy osunął się na pościel. Odrzuciła narzędzie zbrodni na podłogę i wstała. Powoli się ubrała i zmyła krew.
    Oddarła kawałek białego materiału z prześcieradła i owinęła swoją zranioną dłoń. Patrzyła przy tym z szerokim uśmiechem na martwego mężczyznę, leżącego na brzuchu. Teraz jego poranione plecy nie wyglądały już tak makabrycznie.
    - Zapamiętaj, nie jestem niczyją zabawką - rzuciła do niego nienawistnie. Wyjęła z szuflady zapalniczkę i zdjęła zabezpieczenie. Rzuciła ją na łóżko, które błyskawicznie zajęło się ogniem.
    Zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie oglądając się za siebie, wyszła na zewnątrz. Dopiero gdy przeszła przez ulicę, spojrzała na okno pokoju, w którym jeszcze przed chwilą się znajdowała. Widać już było wyraźnie płomienie, liżące ściany i meble.
    - Żegnaj - powiedziała cicho, pustym głosem.
    Chwilę później po pustych ulicach rozniósł się echem głośny śmiech.

~~~

    Krzyki i hałasy dobiegające z alejki zwróciły uwagę Nightwinga. On i Robin siedzieli na dachu budynku już od dłuższego czasu. Przez kilka godzin patrolowali miasto, więc niedługo mieli zamiar wrócić do posiadłości. Tego dnia Gotham było wyjątkowo spokojne. Paradoksalnie - Batmana wzywały cywilne sprawy, więc nie było go w mieście.
    - Chodźmy to sprawdzić - Night trącił młodszego brata i jednocześnie partnera, w ramię. Na twarzy Robina pojawił się grymas. Po chwili jednak podniósł się, poprawił pelerynę i oboje ruszyli w stronę, z której dobiegały dźwięki.
    - Zapowiadało się tak spokojnie - zauważył cicho, gdy zeskoczyli na ziemię. Parę sekund wcześniej hałasy ucichły, ale nie zauważyli nikogo, kto by uciekał z miejsca zdarzenia. Byli gotowi na walkę.
    W ślepym zaułku zastali tylko jedną osobę. Mężczyznę po trzydziestce, ze związanymi nogami i rękoma. Klęczał na ziemi, jęcząc coś pod nosem. Nie tego się spodziewali.
    - Chyba nie tylko my zostaliśmy pogromcami przestępczości - skomentował Tim, podchodząc bliżej. Czerwona od krwi twarz mężczyzny była wykrzywiona w okropnym grymasie. Jego oczy były szeroko rozszerzone w przerażeniu. Gdy tylko go dotknął, by uwolnić od więzów, ten drgnął niespokojnie, jakby myślał że oni też będą chcieli go pobić.
    - Spokojnie - odezwał się Richard, po czym wyjął z jego ust knebel. Zaczął gwałtownie oddychać, szybko i nieregularnie, jakby właśnie przebiegł co najmniej maraton. - Powiedz co się stało.
    - Jakiś chory facet w masce przewrócił mnie na ziemię, gdy wybiegałem ze sklepu, dźgnął mnie mieczem i rozbił głowę. Jak się obudziłem, to byłem już przywiązany, a on kazał mi powiedzieć że ktoś kogo szukacie będzie jutro wieczorem u Fish. Proszę, nie bijcie mnie, chcę żyć! Ja tylko ukradłem parę zielonych ze spożywczaka! - wyrzucił z siebie płaczliwym głosem. Richard odsunął się od niego trochę z zastanowieniem wymalowanym na twarzy. W tym czasie Tim zdążył go odwiązać.
    - I tak czeka cię pogawędka z policją - powiedział, po czym pomógł mu wstać i zakuł w kajdanki. 
    Gdy już odstawili go pod drzwi komisariatu, wrócili do jaskini, nie odzywając się słowem. Bruce był na wyjeździe służbowym, nie dało się tego przełożyć. Miał wrócić dopiero jutro, późnym wieczorem. Dostali jasne polecenie: Żadnych poważniejszych akcji, tylko patrol. 
    - Zanim wróci Bruce, tego zabójcy już tam nie będzie - odezwał się Tim. Zdjął rękawiczki i zrzucił czarną pelerynę. Richard odpiął swój pas z bronią i odłożył go na miejsce. Zastanawiał się już od dobrej godziny, co powinni zrobić. Jeśli przepuszczą tę okazję zdobycia informacji, kolejna nie znajdzie się tak szybko. Szczególnie, że poszukiwany zabójca sprytnie się przed nimi ukrywał. Jednak z drugiej strony, to mogła być pułapka. Oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę.
    - Komu mogłoby zależeć, żebyśmy tam byli? - zastanawiał się na głos Richard. - Mężczyzna w masce, z mieczem. Ilu takich znamy?
    - Dość nieliczna grupa. Gotham szczyci się przestępcami z bronią palną - zauważył Tim. Jednak chwilę później go olśniło. - Czyżby Deathstroke?
    - To by nawet pasowało. Ale dlaczego chce, żebyśmy złapali tego zabójcę?
    - Może w czymś mu przeszkodził, a teraz się mści - snuł podejrzenia Tim. Richard zdjął czarne rękawice i bluzę bez rękawów z emblematem ptaka na piersi. Coś mu tutaj nie pasowało. Wyczuwał w tym jakieś drugie dno, za wszystkimi wydarzeniami kryło się coś grubszego. Do tego wszystkiego doszło jeszcze to, co odkrył w rzeczach swoich rodziców...
    - I co sądzisz? - spytał nagle Tim, wyrywając chłopaka z zamyślenia. Richard spojrzał zagubionym wzrokiem na młodszego brata, siedzącego na ławce. Zdążył już się przebrać w swoje cywilne ubrania.
    - Coś mówiłeś? - Richard zmarszczył brwi, a Tim przewrócił oczyma.
    - Tak. Mówiłem, że moglibyśmy sami to sprawdzić. Ostatnio jesteś strasznie zamyślony. Coś się stało?
    - Nie - zaprzeczył. Tim nie wyglądał na przekonanego. Richard zmienił pośpiesznie temat. Nie był jeszcze gotowy rozmawiać na temat swojego znaleziska. - To wygląda na pułapkę. Deathstroke i tajemniczy zabójca mogą ze sobą współpracować.
    - Zawsze możesz pójść tam incognito i zbadać sytuację - zaproponował. Richard stwierdził, że to nawet nie jest głupi pomysł. A jeśli zdążyłby wrócić na czas, Bruce nie musiałby się dowiadywać, jak zdobyli te informacje. Wszystko pięknie i ładnie, ale co jeśli plan nie wypali? Tim sam nie da rady go odbić. A Batman... może nie zdążyć na czas.
    - No nie wiem - wahał się Richard.
    - Jeśli coś pójdzie nie tak, od razu wezwę policję. I Barbarę przy okazji - powiedział Tim, z porozumiewawczym uśmiechem na twarzy. Richard przewrócił oczyma i zaśmiał się krótko.
    - Urwie mi głowę, jeśli się w coś znowu wpakuję - rzucił pod nosem. - No dobra. Zróbmy to.

3 komentarze:

  1. " Na twarzy Robina pojawił się grymas. Po chwili jednak podniósł się, poprawił pelerynę i boje ruszyli w stronę, z której dobiegały dźwięki."
    Oboje, oboje :3. Niech mi ktoś przypomni jutro, że mam zostawić komentarz, bo dziś nie jestem w stanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, Harley idealna. "Zapamiętaj, nie jestem niczyją zabawką " :-) Mam wrażenie, że szykuje się nam rodzinne spotkanie. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ;-)
    Pozdrawiam
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D Spotkają się, ale będą żyć w nieświadomości jeszcze przez jakiś czas. Megan narobi niezłego meksyku :P

      Usuń