niedziela, marca 27, 2016

Rozdział 9: Nie każda róża ma kolce

     Noc była spokojna. Wyjątkowo nie deszczowa. Nightwing podążał za Batmanem, przeskakując z dachu na dach. Obok niego biegła Batgirl, szczerze zadowolona z faktu, iż ją w końcu także zabrano w teren. Dołączyła do ich nocnego klubu walki z przestępczością najwyżej dwa lata temu, dlatego Bruce nadal niechętnie ją zabierał. W mieście pojawiło się więcej profesjonalnych zabójców, niż za czasów, gdy policja sama musiała sobie radzić. Richardowi wydało się to kuriozalne, że pojawienie się Batmana pociągnęło za sobą także renesans przestępczości.
     Dotarli w końcu do wspomnianego klubu, który jeszcze do niedawna cieszył się niemałą popularnością. Rozgrywające się tam walki przyciągały nie tylko chętnych nagród i prestiżu, ale także koneserów brutalnych potyczek. Teraz przebywały tam tylko oddziały policji, a czerwono niebieskie światła skutecznie odpychały pomniejszych opryszków.
     Batgirl miała na nich zaczekać na zewnątrz, co niezbyt ją ucieszyło. Batman i Nightwing niezauważeni wślizgnęli się do środka klubu, z łatwością omijając policjanta, popijającego kawę w radiowozie. Batman zajął się przeszukiwaniem zaplecza, w nadziei na odnalezienie jakichkolwiek poszlak, które mogłaby przeoczyć policja. 
     Klub niewiele różnił się od innych, które odwiedzili tego wieczora. Tak jak poprzednie, także należał do Cezara. On jednak w zamian za złagodzenie wyroku, wyśpiewał wszystko. Policja namierzyła wszystkie jego nieruchomości i sprawnie zamknęła.
     W środku nie było nikogo, poza dwójką funkcjonariuszy, przesłuchujących członków personelu. Richard, ukrywając się za podwyższeniem ringu do walki, nasłuchiwał. Po paru minutach wymiana zdań wydała mu się nużąca, zwłaszcza że nie interesowały go dane personalne byłego barmana klubu. Gdy jednak miał się odwrócić i wymknąć z powrotem na zewnątrz, usłyszał coś ciekawego od chudej dziewczyny, z przyćmionym wzrokiem.
    - Nic podejrzanego? Nie zniknęły pieniądze, albo któryś ze stałych klientów? - dociekał drugi policjant. Przesłuchiwana westchnęła ciężko, jakby odpowiadanie sprawiało jej ból.
    - Ostatnio nie pojawiała się tutaj taka młoda dziewczyna. Lubiła zgarniać główną nagrodę i uciekać wyjściem dla personelu. Całkiem sympatyczna. 
    Richard w zamyśleniu wydostał się niezauważalnie na zewnątrz. Jeśli zaginęła tego samego dnia, w którym zatrzymano Cezara, istniała możliwość, że to ona była powodem pojawienia się tych dwóch dziewczyn w jego biurze. Szukały namiarów, dlatego szuflada z tajną skrytką była pusta.
    Wszystko się zgadzało. Nadal jednak nie domyślał się, dlaczego potrzebowały jakiejś nieletniej, wyjętej spod prawa?
    Dołączył do Barbary, czekającej dwie przecznice dalej. Bruce nie kazał na siebie długo czekać, chwilę później dołączył także i on. Richard szybko zdał mu relację z tego, co usłyszał. Przez chwilę mężczyzna w czerni milczał, analizując informacje.
     - To może być misja, o której wspominali wojownicy Ligi. "Polowanie na szczury". Jak dotąd mamy jedną ofiarę, niewiele znaczącego przestępcę i jedną porwaną. Być może ten pierwszy nie jest nawet związany ze sprawą.
     - Dlaczego tak sądzisz? - zdziwiła się tymi wnioskami Barbara.
     - Jeśli chodziłoby im wyłącznie o zabijanie, dziewczynę już znalazłaby policja, z pewnością martwą. Tymczasem mówili coś o pracy, która ich później czeka. Możliwe, że szukają nowych członków organizacji. Dlatego porwały tą dziewczynę, wygrywającą pojedynki za każdym razem.
     Richard poczuł niepokój, na wzmiankę o rekrutacji. Liga Zabójców brała pod swoje skrzydła przeważnie młode osoby, łatwe do zmanipulowania. Starsi mieli już zbudowane poglądy na świat, dlatego trudno było ich nastroić na granie według zasad Ligi. Jednak ani on, ani Batman, ani ktokolwiek na świecie nie wiedział, jak wygląda samo szkolenie. Do sekretów tej organizacji dotrzeć było trudno, na swoją stronę przeciągnęli potężny arsenał wysoko postawionych ludzi. Ich siłę stanowiły kontakty i znajomości w większym stopniu, niż sami wojownicy. Ci stanowili nie mniejszy problem, a wielu było chodzącymi legendami.
     Niczym Megan.
     - Wracajmy. Jest późno, a wy jutro macie szkołę - zadecydował Bruce. Zgodnie ruszyli w stronę pozostawionego nieopodal Batmobilu.

     Gdy już się przebrał, Barbara pociągnęła go za sobą. Upewniła się, że Bruce wyszedł już z jaskini i spojrzała dziwnym wzrokiem na Richarda. 
     - Pamiętasz tamte dokumenty, które przyniosłeś mi w poniedziałek? Sprawdziłam je.
     Richard otworzył szerzej oczy. Nie sądził, że znajdzie coś tak szybko. Niemal zapomniał o tamtej sprawie, pod wpływem tych wszystkich wydarzeń w Gotham. Śledztwo pochłonęło całą ich drużynę.
     - Co znalazłaś?
     Barbara pokiwała głową ze smutkiem.
     - Nic. W żadnym szpitalu w Gotham nie urodziła się taka osoba. To tak jakby ktoś podsunął ci sfałszowany akt urodzenia. 
     Richard miał wrażenie, jakby na moment stanęło mu serce. Sfałszowane? To niemożliwe. 
     - Przykro mi Richard. Ja wiem, że pokładałeś w tym nadzieję - starała się go pocieszyć. Odgarnęła włosy z czoła chłopaka i pocałowała go czule w policzek. Widziała, jak bardzo go ta informacja zawiodła. Strata rodziny była dla niego bardzo bolesna. Miał Bruce'a, Tima, Jasona i Barbarę, ale to nigdy nie mogło być to samo. 
     Zostawiła go, by przetrawił to w samotności.

 ~~~

    Siedząca pod ścianą osoba zadrżała, gdy kraty się otworzyły, a do celi ktoś wszedł. Chłopak uniósł głowę. Wysoki mężczyzna przyodziany w czarne spodnie i tunikę, z mieczem przypasanym do biodra. Po ziemi ciągnął się jego ciemnozielony płaszcz. Jego wyraz twarzy był całkowicie spokojny, nie wyrażał żadnych uczuć.
    - Kim jesteś? - spytał przybysza. Od nieznajomego emanowała pewność siebie i duma, ale nie wyniosłość. Nie wyglądał na więcej niż pięćdziesiąt lat, jednak chłopak miał wrażenie że miał o wiele więcej.
    - Osobą, dzięki której jeszcze żyjesz - odpowiedział. Głos miał głęboki, dziwnie uspokajający. Niespodziewanie kucnął i zmrużył oczy, jakby chciał dokładniej przyjrzeć się chłopakowi. Ten dostrzegł na jego szyi dziwny amulet; głowę jakiegoś monstra z rogami i czerwonymi oczyma.
    - A więc czego ode mnie chcesz? - Zacisnął dłonie w pięści. Do celi niespodziewanie wszedł jeden ze strażników. Wyciągnął swoją broń i wymierzył ją w stronę chłopaka.
    - Tak zwracasz się do Głowy Demona? - spytał z nienawiścią w głosie. Chłopak ponownie zadrżał, słysząc to określenie. Mężczyzna podniósł się do pionu, po czym położył dłoń na ramieniu strażnika.
    - To nie jest konieczne.
    Na te słowa schował swoją broń i niechętnie wrócił na korytarz. Jest kimś ważnym - pomyślał chłopak. Wiedział, że to nie Talia dowodzi Ligą. Nigdy nie powiedziała mu, kim jest, ale on się domyślał. Wojownicy klękali, gdy się do niej zwracali.
    Nagle sztuczne, czerwone oczy na amulecie wydały mu się strasznie rzeczywiste.
    - Nazywasz się Garfield Logan? - bardziej stwierdził, niż zapytał mężczyzna. Chłopak przytaknął. - Moje imię to Ra's al Ghul, ale nazywają mnie także Głową Demona. Poznałeś już moją córkę, Talię.
    - Nie polubiliśmy się - skomentował Garfield. Skoro był ojcem Talii, to musiał być jeszcze gorszy niż ona. Ściągnął brwi. Ra's zaśmiał się krótko.
    - Talia ma dość osobliwy charakter, zapewne po matce. - Przerwał na chwilę, a jego wyraz twarzy stał się bardziej poważny. - Ale nie jestem tutaj, by toczyć takie rozmowy.
    - To ty dowodzisz Ligą - domyślił się Garfield. - Dzięki tobie jestem tu zamknięty - wycedził przez zęby.
    - Myślisz, że twoja obecność cieszy mnie w jakikolwiek sposób? - Garfield przybrał zdziwiony wyraz twarzy. Dotąd myślał, że jest zamknięty przynajmniej z jakiegoś powodu.
    - Dlaczego więc tutaj jestem, skoro nie mam dla was żadnej wartości?
    - Masz wartość. Twoje umiejętności mogłyby być bardzo przydatne dla moich interesów - odpowiedział. Garfield zaśmiał się histerycznie. Wiedział, o jakie interesy chodziło.
    - Oboje dobrze wiemy, że nie mam zamiaru wam pomóc. Wyraziłem się co do tego jasno. Zapytaj swoją córkę.
    - Nie muszę jej pytać. Nie obchodzą mnie twoje rozterki moralne, ja dbam tylko o rozterki współczesnego świata. Znasz tylko część prawdy, a niewłaściwe słowo wyrwane z kontekstu zdania potrafi zdziałać wiele krzywdy. 
    - Zdaje mi się, że Talia wyrwała wystarczająco dużo słów - odpowiedział zdecydowanie. Nie zamierzał zmienić zdania, Ra's dobrze o tym wiedział. Nadszedł czas by zagrać inną kartą.
    - Ujmę to w ten sposób. Jeśli nie będziesz chciał nawiązać współpracy, to w przyszłości będę zmuszony...
    - Nie. To ty mnie posłuchaj. Mam dość brania udziału w tej chorej grze. Nigdy w życiu wam nie pomogę, więc jeśli jestem takim problemem, to może w końcu się mnie pozbędziesz?!
    Nie miał nic do stracenia. Umrze tutaj, tak czy inaczej. Nadejście pomocy było tak niewielką szansą, że właściwie niemożliwą. Kto mógłby go stamtąd wyciągnąć? Jeden z tych bohaterów, o których ciągle mówili w wiadomościach? Nie miał nikogo, kto mógłby się o niego martwić. Był sam już od tak długiego czasu, że nierzadko miał wrażenie, iż tak było już zawsze.
    Innego dnia powracała ta świadomość, że niewiele go dzieli od bliskich. Śmierć wydawała się wtedy taka kusząca, tak prosta...
    - Jesteś odważny - odpowiedział po chwili Ra's. W jego słowach odbijał się podziw. - Ale pokora w niektórych sytuacjach może okazać się zbawienna.
    Prychnął rozdrażniony. Nabierał coraz większej pewności siebie, z każdym słowem, z każdą chwilą. Przez chwilę poczuł się tak jak dawniej. Gdy nieustraszony pędził przez siebie, uśmiechając się i marząc.
    Ale to zniknęło w jednej chwili, z momentem w którym Ra's wymierzył cios w jego skroń. Nie był silny, ale i tak Garfield przewrócił się na bok, uderzając głową boleśnie o ziemię. Jego ciało źle znosiło trudy pobytu w więzieniu. Spojrzał ze złością i wyrzutem prosto w zielone oczy mężczyzny.
    - Każdego można złamać. Nie preferuję co prawda użycia siły, ale w twoim wypadku może to być konieczne. Powinieneś wziąć przykład z twojej rudowłosej towarzyszki. Odseparowanie jej od światła dziennego było wystarczającym powodem, dla którego zaprzestała stawiania oporu.
    Mówił o dziewczynie, która już przez dłuższy czas przestała dawać znaki życia. Była na prawdę silna, o wiele silniejsza niż on. Ale mimo to się poddała. Czy on też się nie poddał? Już od tak dawna nie widział słońca, nieba, kogoś innego poza strażnikami w czerni. Tęsknił za życiem poza tym więzieniem, nawet jeśli tam czekała na niego samotność.
    Ra's westchnął i pokręcił głową z rozczarowaniem. Jakby na prawdę zależało mu na tym, co stanie się z Garfieldem. Podszedł do wyjścia, z zamiarem zostawienia go tak, jak leżał. Chłopak próbował się podnieść, by zachować resztkę swojej godności, ale w głowie mu szumiało i tracił poczucie równowagi.
    - Więc mam tkwić w tej klatce do końca życia?! - krzyknął w akcie desperacji. Ra's zatrzymał się, ale nie odwrócił, jakby chłopak nie był wart nawet tego.
    - Wszyscy żyjemy w klatkach, Garfieldzie. Niektóre są tylko bardziej materialne od innych.
    Po tych słowach wyszedł, a strażnik zamknął za nim celę.

~~~

12 lat wcześniej...

    Obudziły ją hałasy w sąsiednim pokoju. Otworzyła swoje niebieskie oczy i zsunęła się z łóżka. Podeszła ostrożnie do drzwi i wyjrzała na korytarz. Serce sześciolatki biło jak szalone, gdy słyszała nasilające się jęki i krzyki matki. Błagała.
    Nagie stopy nie wydawały żadnego dźwięki na miękkim dywanie, którym pokryto korytarz. Dziewczynka czuła się niczym marionetka. Szła przed siebie, ale nie wiedziała dlaczego. Rządziła nią jakaś siła wyższa, której nie potrafiła przezwyciężyć. Drzwi były uchylone.
    Drgnęła ze strachu, ale jeszcze nie uciekała. Oczy rozchyliły się jej w przerażeniu. W pokoju stało trzech mężczyzn ubranych w takie same, czarne stroje. W dłoniach trzymali noże, które zabrali z kuchni. Na głowach mieli czarne maski, z długimi, szpiczastymi uszami. Wyglądali niczym nietoperze. Jeden z nich trzymał za gardło jej matkę. Szarpała się, płakała. Mężczyzna przyłożył nóż do jej brzucha i coś powiedział, ale dziewczynka nic nie zrozumiała. Była zbyt przerażona.
    Wtedy jeden z nich spojrzał w jej stronę. Był to ułamek sekundy, ale zdążyła zauważyć jego zimne, ciemne oczy. Później uciekła. Zamknęła za sobą drzwi od sypialni i wgramoliła się pod łóżko, trzęsąc się niczym galareta.
    Słyszała coraz gorsze dźwięki. Przerażające krzyki jej matki ciągnęły się dla niej godzinami. Zatykała dłońmi uszy, chcąc ich nie słyszeć. Po twarzy płynęły jej gorzkie łzy rozpaczy, ale nie wydała z siebie nawet najmniejszego dźwięku. W jej głowie już obudziła się straszna myśl: przyjdą po mnie. Dlatego milczała, a niezdolność do krzyku wykończała jej dziecięce serce.
    Po jakimś czasie przestała płakać. Leżała już tylko plecami na podłodze, patrząc pusto przed siebie. Zaciskała pięści do krwi, a w jej wyobraźni tworzyły się najgorsze scenariusze. Nie wiedziała, czy mężczyźni już odeszli, ale hałasy ucichły. Było tak strasznie cicho.
    Gdy już minęło te kilka godzin, które dla dziecka były istnym piekłem, ktoś otworzył drzwi. Instynktownie znieruchomiała i wstrzymała oddech. A zaraz później odezwał się znajomy głos.
    - Rose?
    Nie poruszyła się. Zagryzała wargę, nie pozwalając sobie na wzięcie oddechu. Może to nie on. Ci mężczyźni mogli tam nadal być, jaką miała pewność?
    Wtedy zajrzał pod łóżko. Łzy znów napłynęły jej do oczu. Pozwoliła mu się wyciągnąć. Usadził ją sobie na kolanach i przytulił do piersi. Ukryła twarz w jego koszuli. Gładził ją po białych włosach, nic nie mówiąc. Pozwolił się jej wypłakać.

    Położył ją na sofie i przykrył kocem. Miała zapuchnięte i zaczerwienione oczy. Nic nie mówiła, a on jej do tego nie zmuszał. Wiedział, że odezwie się w swoim czasie.
    Spakował jej rzeczy i inne ważniejsze przedmioty z domu. Później po prostu wezwał policję z publicznego automatu. Musieli zniknąć, odjechać jak najdalej od tego chorego miasta. Rose potrzebowała spokoju i bezpiecznego otoczenia, a nikt oprócz niego by się tym nie zainteresował.
    Patrzył na nią cały czas, gdy zasypiała. Oddychała niespokojnie, nawet w śnie pamiętała o tym, co się wydarzyło. Miał ochotę puścić się w dziką pogoń za tymi, którzy to zrobili. Nie rozumiał, dlaczego akurat  o n a. Była wspaniałą osobą, kochającą matką i najlepszą siostrą, jaką mógłby sobie zażyczyć. Nie zasłużyła na to. Pomści ją. Zabije tego, który doprowadził do chaosu w Gotham i śmierci jego siostry. Zabije Batmana.
    

4 komentarze:

  1. *dziki pisk i tańce dookoła ogniska* TY COŚ W KOŃCU NAPISAAAAŁAŚ! :D Cudne, genialne, chcę więcej, trochę mało akcji, ale idzie wybaczyć, bo w końcu coś napisałaś, yaaay <3. Wybacz mało składny komentarz, napiszę coś bardziej logicznego, gdy ochłonę XD.
    ~ For

    OdpowiedzUsuń
  2. O mój Boże... Wróciłaś? Czy te jest tylko sen? Już sama nie wiem, bo właśnie spełniło się jedno z moich marzeń :D Rozdział jak zawsze wspaniały, rozmowa Garfielda z Ra's MEGA, no i jeszcze Rose... Biedna Rose...
    Jak to jest, że ty wracasz, kiedy człowiekowi zaczyna brakować nadziei? Jesteś jakąś wyrocznią, czy co? :-) Mam wielką nadzieje, że wróciłaś na dobre, po to był powrót w wielkim stylu ;-)
    Pozdrawiam, życzę weny i mam nadzieję, że do przeczytania :-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego ja tu tak długo nie wchodziłam!!!! 😭... Gdybym weszła wcześniej, zobaczyłabym ten rozdział! To było boskie, jejku, jak ja się stęskniłam za twoimi opowiadaniami ❤

    OdpowiedzUsuń
  4. Rany, jesteś, wróciłaś!! Wpadłam tutaj przypadkiem, po tak długim czasie, a tu nowe rozdziały! Myślałam, że mi się wydaje, ale nie...
    Rozdział jak zwykle boski, B-O-S-K-I.
    Pisz dalej, bo wychodzi Ci wspaniale. <3

    Alfik

    OdpowiedzUsuń