niedziela, sierpnia 28, 2016

Rozdział 14: Nigdzie nie odejdę

     Willow zaglądała do środka przez okno, zajmując miejsce na parapecie. Na jej twarzy po chwili pojawił się grymas niezadowolenia.
      - Ciemno jak w piekle - podsumowała krótko. Zmarszczyła nos. - Coś tutaj śmierdzi.
     - Cała ta sprawa śmierdzi - parsknął Damian. Spod kaptura nie widać było nawet części jego twarzy. Z niecierpliwością sięgnął dłonią do złotej rękojeści katany. Oboje siedzieliśmy na dachu i czekaliśmy aż Willow skończy swój zwiad.
     - Nie, nie o to chodzi. Coś tutaj na prawdę brzydko czuć.
     Pociągnęłam nosem. Dziwny zapach pojawił się znikąd. Rozejrzałam się wokół, ale wśród ciemnych ścian bloków mieszkalnych nie przemknął żaden podejrzany cień. Z kominów wydobywał się co prawda szary dym, ale to nie było to. Willow wdrapała się do góry i podciągnęła na rękach. Po chwili była już obok nas.
     - Co to za zapach?
     Nie zdołałam jej odpowiedzieć. Okno, przy którym jeszcze przed chwilą kucała Willow, wyleciało w przestrzeń, razem z kawałkiem muru, a nas ogłuszył dźwięk wybuchu. Całym budynkiem wstrząsnęło aż po fundamenty. Zasłoniłam głowę rękoma i skuliłam się.
     - Cholera! - usłyszałam Damiana, a zaraz później dobiegł do moich uszu dźwięk stali uderzającej o stal. Odwróciłam się automatycznie i zobaczyłam jak osobnik z dwukolorową maską atakuje chłopaka. Nie dane mu jednak było zadać kolejnego ciosu, bo Willow strzeliła mu w głowę ze swojego pistoletu. 
    - Nie ma sprawy - rzuciła do niego ironicznie, gdy ciało pierwszego napastnika spadło na chodnik. Mogłabym przysiąc, że Damian w tamtym momencie przewrócił oczyma. Wyjęłam sai zza pasa i obróciłam je w dłoniach. Nie miałam pojęcia co się dzieje, ale byłam pewna, że zaraz zacznie się walka.
     Niestety się nie myliłam. Po chwili zewsząd wyskoczyli podobni do poprzedniego wojownicy. Było ich kilkunastu, może więcej Ich maski wyglądały podobnie co ta Wilsona; połowa czarna, a druga pomarańczowa. Z tą różnicą, że mieli dwa otwory na oczy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Wysłał na nas najemników, a sam czeka gdzieś w ukryciu.
     - Zaczyna się zabawa - zaśmiałam się krótko. 
     Skoczyli jednocześnie. Rozległy się strzały, ale wyłącznie z naszej strony. Willow świetnie bawiła się zarówno długodystansową bronią, jak i tą bezpośrednią. Skoczyłam na bok, unikając długiego sztyletu z ząbkowanym ostrzem. Wymierzyłam mężczyźnie kopniak w bok, ale zdołał się obrócić, a cios chybił celu. Poruszał się piekielnie szybko, ciął raz za razem, pozostawiając mało miejsca na unik. Ledwo złapałam równowagę po tym, jak musiałam odchylić się do tyłu, a sztylet przeciął powietrze tuż nad moją twarzą.
     Zrobiłam obrót i wylądowałam na kuckach. Dobrze wiedziałam, że tuż za moimi plecami do ataku szykuje się kolejny z zamaskowanych popychadeł Wilsona. Wyjęłam z kieszonki na przedramieniu mały nóż. Ukryłam go w dłoni i gdy tylko obróciłam się, by poniekąd przyjąć cios, rzuciłam go w taki sposób, że przeciwnik nawet go nie zauważył.
     Trysnęła krew, a ciemność przeszył krzyk. Mój kolega ze sztyletami nawet nie zwrócił na to uwagi i wykorzystał okazję do ataku. Wymierzył łokciem w moją głowę, ale zdołałam się na czas odwrócić, by zasłonić się ramionami. Nie było to zbyt silne uderzenie, ale to szybkość była jego specjalnością.
     Z trudem zatrzymałam jego sztylet moim sai, tuż przed brzuchem. Ostrze ześlizgnęło się i otarło o moje udo, pozostawiając po sobie płytką ranę. Nie czekałam. Zawirowałam wokół własnej osi i rozpoczęłam kontratak. Cięłam w jego ramiona, brzuch, szyję. Mimo że nadążał z blokowaniem wszystkich ciosów, nie był zbyt czujny.
     Katana Willow przeszyła go na wylot, gdy tylko odskoczyłam na bok, niby po to, by zwiększyć dystans. Za Wil błyskawicznie pojawił się kolejny najemnik. W powietrzu rozległ się świst i kolejny idealnie rzucony nóż trafił w twarz za maską, roztrzaskując ją na kawałki. Uderzyły głucho o podłoże.
     Rzuciłam się do przodu, trzymając broń pewnie w dłoniach. Z półobrotu uderzyłam głupio obróconego tyłem niskiego mężczyznę, bez problemu przewracając go na ziemię. Wylądowałam zgrabnie na ugiętych nogach i wbiłam ostrze w jego plecy, przeszywając serce. Kilka kropel krwi zbryzgało mi rękę i twarz. 
     Wyciągnęłam sai z martwego idioty, który odwrócił się do mnie plecami i spojrzałam na Damiana i Willow, którzy odpierali ostatnich przeciwników. Chłopak wyglądał, jakby tańczył wokół przeciwnika, wykorzystując swoją niewielką masę i wzrost. Zadał kilka ran w różnych miejscach, by wykończyć wroga cięciem w kark. 
     Zmarszczyłam brwi. Dlaczego Wilson jeszcze się nie ujawnił? To pewne, że był gdzieś tutaj, czekając na okazję. To wszystko było jego sprawką, zwabił nas w pułapkę, by najpierw rozproszyć, a potem zabić.
     - Tylko po co? Czego od nas chcesz, Slade?
     Nie odważyłam się wyprostować, nawet po tym, jak ostatni z najemników padł martwy pod ostrzem Willow. Płaski dach budynku był wyłożony krwawym dywanem z ciał, a w powietrzu unosił się jej metaliczny zapach. Przetarłam twarz dłonią w rękawiczce, nie wypuszczając sai. Spojrzałam w stronę Willow. Zaczęła się wygłupiać, stawiając jedną nogę na plecach martwego najemnika i zakładając dłonie na swoje biodra. Jej ciemny kostium zdobiły plamy czerwieni, podobnie jak różowe włosy związane w kucyk.
     Jakiś głos w mojej głowie kazał mi krzyczeć. Nie rozumiałam dlaczego, ani po co. A przecież słyszałam świst, który przeciął powietrze, mimo że nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, co to jest.
      - Willow!!!
     Mój wrzask dotarł do niej za późno. Kulka przeszła ją na wylot, zostawiając po sobie plamę czerwieni, tuż pod jej prawym obojczykiem. Nim zdołałam mrugnąć, Willow leżała na ziemi, wśród ciał, z których przed chwilą drwiła. Na moment ogarnęła mnie panika, która trzymała mnie w bezruchu przez kilka długich sekund, mogących wtedy zaważyć o moim życiu.
     Ale drugi strzał nie nadszedł. Zamiast tego pojawił się Slade i jego towarzyszka, o równie białych włosach i wstrętnym spojrzeniu. Zdołałam się podnieść i przyjąć pozycję do obrony, mimo że przed oczyma nadal miałam zaskoczoną twarz Willow i czerwoną plamę jej krwi.
     Slade podbiegł do Damiana, a dziewczyna skupiła się na mnie. Wtedy nie myślałam nawet o tym, że nie ma szans w starciu z nim. Widziałam tylko tę białowłosą sukę. Jej zielone oko śmiało się ze mnie, a bystry uśmieszek na twarzy aż prosił, by go stamtąd zetrzeć.
     Zacisnęłam zęby. Ze wściekłością i krzykiem rzuciłam się na nią. Odchylała się od moich niedokładnych ciosów, a jej bliźniacze miecze odtrąciły kolejno oba moje sai.
     Przeklęłam paskudnie. Tak długo uczyłam się opanować emocje, a teraz dałam się rozproszyć byle dziewczynce? 
     - Smutno ci? Przyznam, że celowałam w serce - odezwała się słodkim głosikiem. Stanęła luźno na nogach, szykując się do skoku. Zacisnęłam pięści.
     - Wypatroszę cię za to - syknęłam i bez zastanowienia pobiegłam w jej stronę. Rose tylko się uśmiechnęła. Zrobiłam to samo.
     Nie spodziewała się, że w ostatniej chwili się zatrzymam. Widziała moją uniesioną pięść, ustawienie mojego ciała. Zamierzała od razu zakleszczyć mnie pomiędzy swoimi dwoma mieczami, by z łatwością odciąć mi którąś kończynę. Ale ja padłam na ziemię i podcięłam jej nogi. Z jej ust wydobył się krótki krzyk i upadła na tyłek. Wyciągnęłam nóż zanim zdołała sięgnąć do swojej broni.
     Wbiłam ostrze w jej łydkę. Drugą nogą kopnęła mnie w klatkę piersiową, odpychając mnie kawałek dalej. Z jękiem bólu wyciągnęła ostrze z ciała i pchnęła je gdzieś na bok. Próbowałam opanować oddech i wymyślić, co zrobić dalej. Odważyłam się kątem oka spojrzeć na Wilsona i Damiana, który ledwo umykał od katany pierwszego. Białowłosy miał naturalną przewagę.
     - Zabije go, zanim zdążysz mnie drugi raz trafić - zaśmiała się. Wstała, utykając wyraźnie na jedną nogę. Mimo to stanęła dumnie i spojrzała na mnie z góry. Wyciągnęłam z kieszeni na udzie kilka ostrzy do rzucania.
     Nie mogę przegrać. Willow mnie potrzebuje.
    Nie zamierzała się ruszyć. Na to właśnie liczyłam. Tuż za nią leżało ciało zabitego przeze mnie najemnika.
     Skoczyłam do przodu, niczym kot. Rzuciłam trzy ostrza trzymane pomiędzy palcami w jej prawą stronę, tak, by mogła się bez problemu uchylić. Kolejnymi ciosami zepchnęłam ją jeszcze dalej. Miała problem z blokowaniem mnie, ale nie przestawała czuć się pewnie. Denerwowało mnie to, jak bardzo liczyła na pomoc Wilsona. Moje serce biło coraz szybciej, próbując nadążyć za tempem, które mu narzucałam.
     Prawy sierpowy zatrzymała blokiem i od razu odwdzięczyła się podobnym. Tym razem przechyliłam się na bok, zamierzając kolanem uderzyć ją w bok. Jednocześnie wyciągnęłam kolejny nóż. Gdy tylko białowłosa odskoczyła z trudem do tyłu, rzuciłam nóż w jej szyję. Już wtedy wiedziałam, że chybię.
     Nóż prześlizgnął się po jej policzku i uchu, spełniając jednak swoje pierwotne zadanie. Dziewczyna zachwiała się, nie mogąc złapać równowagi na krwawiącej nodze. Przewróciła się do tyłu, zahaczając o rękę zabitego najemnika. Mimo że dała radę wysunąć dłonie i uniknąć uderzenia głową o podłoże, było już za późno.
     Usiadłam na jej brzuchu okrakiem i chwyciłam za włosy. Ostatni z moich noży przyłożyłam jej do gardła, a na jasnej skórze od razu pojawiło się kilka kropel krwi. Patrzyła na mnie z nienawiścią, próbując oderwać ostrze od własnego ciała. Siłowałam się z nią, czując narastającą irytację. Obudziła się we mnie silna żądza krwi, której nie mogłam powstrzymać.
     - Jesteś tylko ich głupią zabawką - powiedziała nagle. Z trudem odciągała nóż od swojego gardła. Zacisnęłam zęby, nie zamierzając z nią rozmawiać. Nasze zakrwawione dłonie drżały z wysiłku.
     Wszystkie jej oszczerstwa pozostały bez odzewu. Potrafiłam myśleć tylko o tym, by wbić nóż w jej gardło i cieszyć się błogą ciszą, która miała zastąpić jej bezczelną paplaninę. Ranna Willow zeszła na drugi plan, wtedy liczyła się wyłącznie zemsta. Krew za krew.
     Splunęła mi w twarz. Zignorowałam to. Puściłam nagle jej ręce i wykorzystałam chwilę nieuwagi, by uderzyć ją w policzek. Nie pozostała mi dłużna. Poczułam, jak oplata nogi wokół mojej szyi i w jednej chwili odwraca sytuację na własną korzyść.
     Krzyknęłam wściekle i uderzyłam na oślep nożem. Złapała moją rękę i wyrzuciła broń, a wraz z nią moje szanse na zwycięstwo. Jej kolana nadal oplatały moją szyję, a ręce trzymała mi mocno za plecami. Po chwili poczułam strużkę krwi, spływającą mi po szyi.
     - I co teraz, co?
     Pochyliła się na bok, by spojrzeć mi w twarz. Uśmiechała się bezczelnie.
     Dlaczego upadamy?
     Silne uderzenie zakręciło mi w głowie. Zagryzłam sobie język, po chwili całe usta wypełniła mi krew. Miałam wrażenie, że wszystko odpłynęło gdzieś daleko, poza mój zasięg. Czułam tylko kolejne ciosy na zmęczonym walką ciele.
     Wśród tych wszystkich ciał, w kałuży krwi, widziałam różowe włosy. Niebieskie oczy patrzyły prosto na mnie. Te same niebieskie oczy, które widziałam tamtego dnia, gdy Ra's przyprowadził do mnie małą dziewczynkę owiniętą w koce. Było czterdzieści stopni ciepła, ale ona drżała.
     Od dziś będziesz się nią opiekować.
     Dlaczego upadamy, Megan?
     - Nie wiem, mistrzu - jęknęłam. Pięść białowłosej zatrzymała nad moją twarzą. Uniosła brwi w zdziwieniu.
     - Co powiedziałaś?
    Upadamy po to, by się podnosić.
    Obiecałam się nią opiekować.
    - Pieprz się.
    Zbierając w sobie wszystkie siły, wyrwałam ręce z jej uścisku i podpierając się na nich, zrzuciłam z siebie dziewczynę. Wymierzyłam jej cios kolanem prosto w twarz, zanim zdołała się podnieść. Upadła na ziemię, ale nie straciła przytomności. Z ust ciekła jej krew, podobnie jak z nosa. Cóż, przynajmniej nie byłam sama.
     Odsunęłam się od niej i szybkim krokiem zmierzałam w stronę Damiana, który ledwo trzymał się na nogach. Wilson bawił się z nim, nawet zbytnio się nie wysilając. Wzrokiem odnalazłam jedno z moich sai i zabrałam je po drodze. Przeskoczyłam nad leżącym ciałem i rzuciłam sai w Wilsona. Oczywiście odbił je własną kataną, ale chodziło mi tylko o odwrócenie jego uwagi.
     Czekałam, uciekając przed jego ostrzem. Czekałam, ale sama nie wiedziałam na co. Damian nie miał siły, by walczyć, a ja nie miałam nawet broni. Towarzyszka Slade'a już się podniosła i właśnie znalazła swoje bliźniacze miecze.
     - Co ty robisz, Megan? - usłyszałam Damiana. Zdołał się podnieść z ziemi, ale z trudem utrzymywał równowagę. Wilson po raz kolejny przeciął powietrze. Dyszałam ciężko, a moje ruchy znów stawały się niepokojąco ślamazarne. Chwilowy przypływ sił chyba właśnie mnie opuścił. Zaśmiałam się histerycznie.
     Czy tak mam umrzeć?
     Upadłam na twarz. Z trudem przeczołgałam się w stronę Damiana i Willow. Chłopak trzymał brzuch, częściowo tamując krwawienie z rany. Całą twarz miał we krwi, a po za tym był strasznie blady. Usłyszałam śmiech tej białowłosej dziewczyny, stojącej obok Slade'a. Ten się nie śmiał. Patrzył prosto na nas, ściskając w dłoni katanę. Ostrze odbijało światło księżyca. Westchnęłam cicho.
     Wstawanie jest o wiele trudniejsze, niż sądziłam.
     Nie zastanawiałam się długo nad tym, co robić. Po prostu odepchnęłam Damiana na bok, a sama nie zdążyłam uciec? A może zostałam w miejscu celowo? Kto wie. Zawsze przecież mogłam zrzucić winę na przemęczenie i obolałe ciało.
     Krzyk sam wyrwał mi się z ust, gdy poczułam przeraźliwy ból, rozszarpujący moje ciało. Katana przecięła skórę głęboko, zbyt głęboko. Uderzyłam o ziemię, czując, że krew wsiąka w moje ubranie, a potem tworzy na ziemi kałużę. Patrzyłam pustym wzrokiem na bladą twarz Willow, na jej ledwo unoszącą się klatkę piersiową. Trzymała jedną dłoń na ranie, jakby chciała jeszcze zatrzymać krew. Niebieskie oczy patrzyły prosto na mnie.
     Nic nie słyszałam, przestawałam nawet czuć. Straciłam poczucie czasu. Nie wiedziałam kiedy ktoś owinął mnie bandażami, powstrzymał krwawienie. Może nie było aż tak źle, jak myślałam. Nawet nie straciłam przytomności.
     Talia patrzyła na mnie spokojnie, co wywołało we mnie złość. Nie obchodziło mnie nawet, skąd się tutaj wzięła, ani gdzie z kolei jest Wilson i jego towarzyszka. Jeden z trzech ninja pomógł mi usiąść. Zauważyłam, że Willow wyjęto kulkę i leżała teraz obok mnie, a drugi z odzianych w czerń wojowników przyciskał jej do rany nasączoną czymś gazę.
     - Uciekli - powiedziała tylko Talia. Spojrzała w stronę swojego syna. Damian nie odwzajemnił spojrzenia, miał zamknięte oczy i skupiał się na pozostaniu przytomnym. Miał pokaleczone dłonie, ranę ciętą na brzuchu, kilka mniejszych na nogach i rękach. Cała nasza trójka ledwo uszła z życiem. Spojrzałam na leżącą w prawie kompletnym bezruchu Willow. Z trudem podniosłam rękę i dotknęłam jej włosów. Pogłaskałam ją delikatnie, niczym dziecko.
     - Nie odchodź nigdzie - wydusiła z siebie. Pokiwałam głową. - Nie zostawiaj mnie.
     - Nigdzie cię nie zabiorą, Wil. Będę z tobą. Zawsze. Zawsze z tobą będę, Wil.
     Wbił jej w ramię strzykawkę ze środkiem usypiającym. Zamknęła powoli oczy. Jej blada twarz wyglądała upiornie. Poczułam się niczym zdrajca. Gdy się obudzi, mnie przy niej nie będzie.
     Talia stwierdziła, że potrzebna jej specjalistyczna opieka. Zostawiła z nami dwóch ninja, a Willow zabrała ze sobą. Chwilę po tym, jak zniknęli, poczułam, że nagle robi mi się słabo, a ciemność otoczyła mnie niczym miękka kołdra.

~~~

     Rudowłosa Barbara poprawiła ze zniecierpliwieniem okulary na nosie. Wiedziała, że Batman jest teraz na patrolu i normalnie jego nieobecność byłaby usprawiedliwiona, ale nie tym razem. Nie dziś.
     Obróciła się na fotelu, próbując uspokoić rozbiegane myśli. Gdy poprzedniego dnia powiedziała o całej sprawie Bruce'owi, nie wydawał się być zaskoczony. Jakby już od dawna coś podejrzewał. Barbara mogła się spodziewać, koniec końców, taki jest Bruce. A Bruce rzadko dzielił się sekretami. Jeszcze delikatniej obchodził się z sekretami innych.
     Sprawdziła wszystkie bazy danych, o których wspomniał i jeszcze kilka innych. Ostrzegał ją, że niektóre z nich mogą być dodatkowo zabezpieczone. Miał rację, jak zwykle. Barbara oczywiście w porę zatrzymała program infekujący jej komputer, ale dla bezpieczeństwa i tak wyczyściła wszystkie dane, które mogłyby naprowadzić wrogów na nią. O westchnieniu ulgi nie było jednak na razie mowy.
     Trudno jej było znaleźć słowa na to, co odkryła. Nie zapisała nic, ale wszystko, co przeczytała i zobaczyła tkwiło w jej głowie. Ba, nawet gdyby chciała, nie mogłaby zapomnieć. Podejrzewanie, że Ra's mógłby mieć kontrolę nad takimi rzeczami było szalone, a fakt że rzeczywiście tak było? Nie potrafiła się uspokoić aż do tej chwili.
     - Nie powinnaś się tak tym stresować panienko Barbaro. - Alfred postawił przed nią herbatę. Dziewczyna od razu po nią sięgnęła.
     - Trudno mi o tym nie myśleć, Alfred. To chore.
     Rudowłosa wbiła wzrok w ciemny napar pachnący rumiankiem i ziołami, których nie potrafiła nazwać. Potrzebowała teraz Bruce'a, musiała się tym wszystkim z kimś podzielić, a on zabronił jej o tym wspominać reszcie. W szczególności Richardowi. Richardowi najbardziej chciała się zwierzyć.
     Ostatnio nie mieli dla siebie wiele czasu, nie tylko ze względu na skomplikowaną sytuację w Gotham, ale też egzaminy w szkole, zbliżające się wielkimi krokami. Czasami zdarzyło się Barbarze zapomnieć, że ma zwykłe życie; zadania domowe do odrobienia, kumpli z klasy, ojca. Nie lubiła o tym zapominać, bo przecież kochała swoje życie, równo jego zwykłą i nadprzyrodzoną część.
     Gdy w końcu Batman wrócił, Barbara chciała od razu przejść do rzeczy, ale nie pozwolono jej. Okazało się, że była jakaś walka w jednej z biedniejszych dzielnic, na dachu pozostawiono jedenaście ciał. Większość miała rany cięte, niektóre postrzałowe, ale wszystkie miały coś wspólnego. Nosiły dwukolorowe maski, czarno-pomarańczowe. Bruce zdjął maskę i oparł się rękoma o blat biurka. Wpatrywał się w zdjęcia, które udało mu się wykonać, zanim pojawiła się policja.
     - Deathstroke? - zasugerowała Barbara. Była już porządnie zniecierpliwiona, a oliwy do ognia dolewał Tim, który również był w jaskini. Barbara chciała, by sobie poszedł, a wtedy mogłaby swobodnie porozmawiać o innej sprawie, która jak mogłoby się wydawać, nie była aż tak odległa od bieżącej.
     - Najemnicy, których zatrudnił - sprecyzował Bruce. - Nie mam pojęcia, czy sam był na miejscu, ale z pewnością to obserwował. Zadał sobie zbyt wiele trudu, by to przegapić, jeszcze nigdy nie wynajął aż tylu. - Bruce przewinął zdjęcia. - Ten zginął od silnego pchnięcia w brzuch, prawdopodobnie sztyletem albo nawet kataną. Innemu podcięto gardło, kolejnego ktoś udusił. Różne metody, różne style walki. Różne ułożenie ciał. Mieli więcej niż dwóch przeciwników.
     - Dla nich byli ofiarami, w końcu mieli przewagę liczebną - wtrącił się Tim, który już zdążył się przebrać w jeansy i czerwoną bluzę. - Ale role się odwróciły, ich ofiary wręcz wyrżnęły swoich potencjalnych oprawców.
     - Znajome, prawda? - Barbara spojrzała na Bruce'a znacząco. On tylko westchnął ciężko i przetarł zmęczoną twarz dłonią.
     - Tak. Masz rację. Najemnicy Wilsona mogli walczyć z grupą wysłaną tu przez Ra's. Dowiemy się tego już za chwilę. - Na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek, który tak dobrze znali. Bruce trzymał coś w zanadrzu. Barbara zmarszczyła brwi.
     Jego asem w rękawie okazały się próbki krwi. No tak, w końcu nawet oni nie mogli się obyć bez ran. Barbarę tylko zastanawiało, jak rozróżnił krew, bo sądząc po zdjęciach, miejsce walki nią spływało. Po kilku minutach pojawiły się na ekranie wyniki. 
     - No - przerwał niezręczną ciszę Tim. - Przynajmniej wiemy, że jedna z nich w ogóle istnieje.
     - Willow Loth, teraz dziewiętnaście lat, córka handlarza narkotykami. Ojciec zginął w niewyjaśnionych okolicznościach, cztery lata temu. Dziewczynę poniekąd porwano, tak przynajmniej zgłosił na policji. Brak zdjęć, ale według aktu urodzenia ma blond włosy i niebieskie oczy.
     - To o niej mówił Cezar - podsunął Tim, zajmując miejsce na fotelu. Przerzucił nogi przez podłokietnik i zakręcił się wokół, tak jak wcześniej robiła to Barbara, dla zabicia czasu. 
     - Kilka kolejnych próbek to notowani przestępcy. Jedna niezidentyfikowana, ta może należeć do Megan - Bruce wyciągnął odpowiednią fiolkę i odstawił ją na bok, z dala od innych.
     - A ostatnia należy do naszego małego, jakże uroczego, przyrodniego braciszka - zaśmiał się cierpko Tim. Barbara posłała mu litościwe spojrzenie. Ostatnie czego potrzebował Bruce, to przypominanie o Damianie.
     - Idź już spać, Tim - Barbara trąciła chłopaka w ramię. Dopiero po kilku kolejnych prośbach dał się przekonać na zostawienie ich w jaskini. Bruce usiadł na fotelu, który przed chwilą zwolnił Tim. Patrzył pusto na ekran, na wyniki badań krwi Damiana. To były tylko dane, które nic nie znaczyły, ale dla niego to wszystko, co jak na razie miał po synie.
     - Co odkryłaś w bazach danych Ligi?
     Poświęcili kilka dni, by dokładnie przeszukać ich obszerne bazy danych. Olbrzymie zabezpieczenia, hasła zmieniane rutynowo ich setki innych zapór. Bruce jednak znalazł klucz do ominięcia wszystkiego już kilka lat temu, gdy szukał informacji o Damianie. O nim jednak Liga nie publikowała nic. Poza tym, znalezienie miejsca pobytu kogokolwiek graniczyło z cudem bez znajomości ich kodów oraz podawanych słownie haseł. Tysiące fałszywek wplecionych w prawdziwe dane. Barbara nie mogła uwierzyć, że Bruce złamał te zabezpieczenia. Znała go już od jakiegoś czasu i wiedziała, że jest uparty, niezłomny i niewiele potrafi mu przeszkodzić w dojściu do celu. Ale coś takiego? Jak wielką musiał mieć determinację, by poświęcić miesiące na ślęczenie przed ekranem.
     - Znalazłam projekt oznaczony literą "S". Trochę podejrzane? - spytała retorycznie. Bruce tylko machnął ręką, by oszczędziła sobie żartów. Oparła się o biurko. Gdzieś w oddali skrzeczały nietoperze. - Były tam zdjęcia i dane wszystkich osób, które poszukuje Ra's, część z nich już znamy. Zdołałam przejrzeć dokładnie tylko kilka z nich, zanim program mnie wykrył. Jest ich w sumie dziewięcioro. Dziewięć osób z nadprzyrodzonymi umiejętnościami, zdolnych według Ra's do obalenia Supermana. Nazwali to projektem "S", bo mają zamiar zabić bohatera Metropolis i tym samym otworzyć sobie drogę do stopniowego opanowania światowych rządów. Ra's idzie z duchem czasu, inwestuje już nie tylko w tradycyjne metody walki.
     - Opowiedz mi o nich.
     - Jeśli wierzyć jego zapiskom, jedna z nich pochodzi z innej planety. Nazywa siebie Koriand'r. Nie mówi ludzkim językiem. Potrafi latać, ma nadludzką siłę i strzela czymś w rodzaju pocisków energii. Liga trzyma ją w zamknięciu. Określono ją jako "niezdatną do użycia". To pewnie znaczy, że nie zdołali nawiązać z nią kontaktu.
     - Kolejny jest chłopak, zdolny zmieniać kształt. Poprzez niefortunny wypadek zyskał swoje moce a także pigment w jego ciele poddał się mutacji. Jego skóra jest zielona, tak jak oczy i włosy. Potrafi kontrolować zmiennokształtność, ale odmówił współpracy, dlatego także go zamknęli. Wśród nich była także dziewczyna zdolna panować nad ziemią, a nawet wywołać jej trzęsienie. Zanznaczona na szaro, podejrzewam że albo nie żyje, albo jeszcze jej nie znaleźli. Czarodziejka Jinx, którą widzieliśmy na zdjęciu z Talią i Rachel, dołączyła do Ligi. Podobnie jak pozostała czwórka. Wśród nich jest chłopak zdolny manipulować ludzkim umysłem, dwóch bliźniaków-łuczników, zmodyfikowanych genetycznie oraz dziewczyna imieniem Cassandra, która o dziwo nie posiada nadprzyrodzonych zdolności, ale była szkolona przez Ligę od dziecka. Jest niezwykle lojalna, a jej przeciwnik nigdy nie uciekł żywy. No i oczywiście była tam też Rachel.
     - To wszystko nie brzmi dobrze - zauważył po chwili Bruce, po krótkim namyśle. Zmarszczył brwi, a jego twarz wyglądała jeszcze bardziej poważnie, niż zwykle. Barbara zagryzła dolną wargę. - Żeby to zatrzymać, musielibyśmy ponownie zwołać Sprawiedliwych. Nawet jeśli jeszcze nie przekonali do współpracy kosmitki i zmiennokształtnego do współpracy, to może się zmienić na przestrzeni nawet kilku dni. Jednak przynajmniej dowiedzieliśmy się, po co Ra's ich zbiera.
     - Wszystko faktycznie nie wygląda szczególnie różowo. Tylko że znalazłam to, czego pierwotnie szukałam - odezwała się cicho. Bruce spojrzał na nią z żywym zaciekawieniem. Odwróciła wzrok. - Grupą miały dowodzić trzy osoby, jako "oficerowie" pod ziwerzchnictwem Ra's. Jedną z nich była Talia, drugą Damian, a trzecią Megan.
     - Ra's zamierzał powierzyć chłopcu odpowiedzialność za taką misję?
     - Już nie chłopcu. Ra's zamierzał wprowadzić plan w życie za jakieś sześć lat. Damian miałby wtedy już dwadzieścia, prawda?
     Bruce pokiwał głową i ponownie westchnął. Barbara nie wiedziała, jak powiedzieć to, do czego zmierzała przez cały ten czas. Nie sądziła, że będzie to dla niej takie trudne, wypowiedzienie tych słów na głos. Jakby dopiero wtedy miało się to stać prawdą. Bruce zaoszczędził jej trudności.
     - To ona, prawda? Chciałaś powiedzieć to już na początku.
     Barbara spuściła wzrok. Nietoperze zerwały się do lotu, tuż przy sklepieniu, wywołując prawdziwą burzę pisków i uderzania skrzydeł. Czarna chmara zatoczyła kilka kółek i zniknęła gdzieś w niższych partiach zagłębień. 
     - Tak, to prawda. Jest jego siostrą.

~~~

    - Richard? Masz chwilę?
    Ubrana w czarną spódnicę i bluzkę na długi rękaw w tym samym kolorze Rachel wydawała się Richardowi jeszcze bardziej blada. Chłopak zeskoczył z drabinki do ćwiczeń i chwycił ręcznik, by wytrzeć spoconą twarz. 
     - Jasne. Chcesz pogadać?
     Usiadł na podłodze i poklepał miejsce obok siebie. Rachel uśmiechnęła się lekko i przysiadła się do niego. Włosy miał w nieładzie i był nieźle zdyszany po długim wysiłku. Na jego plecach lśniły kropelki potu. Na moment dziewczyna zapomniała, po co w ogóle tutaj przyszła, gdy obserwowała jak Richard szybkimi ruchami czochra własne włosy i pije wodę z butelki.
     - Właściwie, to chciałam cię o coś prosić.
     - Pewnie, wal śmiało.
     Spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczyma z niegasnącą iskierką. Rachel nie wiedziała, jak może ciągle być tak optymistyczny i przyjaźnie nastawiony do życia. Uznała, że miał po prostu więcej szczęścia i odporny na zło świata charakter.
     - Byłam tam. W więzieniu, w którym trzymają tylko dwie osoby. Widziałam dziewczynę, istotę z innej planety. Było w niej tyle energii, miałam wrażenie że czuję ciepło słońca. Jednak zanim znalazłam drugą, coś zaatakowało mój umysł. Było silne, ciemne, nieludzkie. Myślę, że Liga ukrywa jeszcze kogoś ze zdolnościami umysłowymi. Ale nie o to chodzi. Od tamtej pory mam codziennie w nocy wizje. To nie są koszmary, różnią się od nich znacząco. W wizjach wszystko jest rzeczywiste, nie potrafię rozróżnić, czy śnię czy nie. - Rachel przerwała, by wziąć oddech. Richard ie odezwał się, cierpliwie czekając na ciąg dalszy. - Przychodzą do mnie trzy postacie, okryte cieniem. Jedna ciągle szepcze mi do ucha, by uciekać. Druga jest mniejsza niż pozostałe, ona ciągle krzyczy, ale nikt poza mną tego nie słyszy. Ostatnia ma zielone oczy, siedzi samotnie w oddali, a cień który ją okrywa, zmienia bezustannie kształt. To mnie przeraża Richard, a mnie już mało co przeraża.
     Objął ją ramieniem i stwierdził, że da sobie radę. Wierzył w nią. To było miłe uczucie, odmienne od tego, co zaznała wcześniej. Zanim poznała Richarda, stawiano jej tylko wymagania, którym musiała sprostać. Nikt wcześniej w nią nie wierzył.
     - Chciałam cię prosić, byś pomógł mi ich uwolnić. - Widząc wyraz twarzy Richarda, szybko dodała - Wiem, że to lekkomyślne, ale mam bardzo silne przeczucie, że niedługo ich stamtąd zabiorą.
     - No nie wiem. To strasznie ryzykowne. Nawet mając pomoc Batmana mielibyśmy problem. To teren Ligi, a nawet nie wiemy, czy osoby które chcemy uwolnić zechcą iść z nami. 
     - Mogę zadbać o to, by przenieść nas tam niezauważalnie i ukryć naszą obecność przez jakiś czas. Możesz zhakować czujniki, czy coś w tym stylu, prawda?
     Widząc jej determinację, Richard nie potrafił odmówić. Rachel rozumiała, co znaczy być zniewolonym przez Ligę, nie tylko w dosłownym sensie. Tak długo mamili ją oszustwami, że przestała myśleć samodzielnie.
     - Niech będzie, zróbmy to. Ale tylko nasza dwójka. Nie będę wciągać w to Tima ani Barbary, a Bruce w życiu nam nie pozwoli. 
     Rachel uśmiechnęła się szczerze z wdzięcznością. Richard odwzajemnił uśmiech, ale w środku był pełen wątpliwości. Nie mieli gwarancji, że plan wypali, ani że nie zginą w trakcie. Co go ostatnio napadło, by podejmować tyle ryzyka? 
     Nie wiedział.

_____

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie  X_X  Bierzcie rozdział i nie złośćcie się! W następnym będzie Kory, Garfield, Rachel i Richard, czyli stary skład znów w komplecie! (no, nie zupełnie cały, Victor został w Gotham :P)

2 komentarze:

  1. Jeeejjj!!! Jest rozdział :D To, sporo rzeczy się nam tu wyjaśniło :D Choć i tak najbardziej ucieszyły mnie słowa Barbary "Tak, to prawda. Jest jego siostrą". No normalnie myślałam, że będę skakać z radości :D Już nie mogę się doczekać nexta i drużyny w komplecie ;-)
    Pozdrawiam i weny życzę :-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział ^^! Jak ty to robisz, że tak świetnie opisujesz walkę. U mnie niezbyt to wychodzi ;-;. Jestem zdziwiona, że Talia pomogła Megan. Myślałam, że to będzie coś w rodzaju: ,, Bieżcie Damiana i Willow, a Megan zostawicie". Richard i Rachel wydają się razem tacy słodcy... Wiem, że tolerujesz paring StarxRob, ale zdążyłam przywyknąć

    OdpowiedzUsuń