wtorek, września 13, 2016

Rozdział 15: Gwiazda

Obowiązkowa muzyka:  Never be like you

    Rachel była bardziej nieobecna niż zwykle. Wzrokiem błądziła gdzieś po niebie, niby czegoś szukając. Odsłoniętą twarz pokryły jej rumieńce, ale zimno najwyraźniej nie przeszkadzało Rachel.
     - Jesteśmy bliżej, czy dalej? - ośmielił się przerwać trwającą ciszę Richard. Od dłuższej chwili stali w miejscu, a on miał wrażenie, że nogi zamienią mu się zaraz w dwie kolumny lodu. Zaspy śniegu sięgały do kolan. Na szczęście nie padało, za co w duchu dziękował. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur.
     - Bliżej - odpowiedziała cicho. Z jej ust wydobył się obłoczek pary. Zasłoniła ponownie twarz grubym szalikiem i ruszyła przed siebie, z trudem stawiając kroki w śniegu. Richard wiedział, że jest już za późno, by się wycofać. Nie opuszczały go jednak wątpliwości. Gdyby miało dojść do walki, w takich warunkach musiałby się zdać na Rachel. Tutaj ledwo dało się ruszyć, a co dopiero walczyć.
     Rachel podążała w stronę ciepłej energii, którą emitowała rudowłosa istota. Wiedziała, że jest gdzieś blisko, ale od kilkunastu minut miała wrażenie, że gdy tylko się ruszy, źródło także to robi. Postawiła kilka kroków do przodu i prawie potknęła się o jakiś kamień. Rozległ się głuchy dźwięk. Zatrzymała się nagle.
     - Co to było? - spytała samą siebie. Richard podszedł bliżej i kazał się jej odsunąć. Dłuższą chwilę zajęło im odkopanie ziemi ze śniegu. W końcu ich oczom ukazał się właz. Richard pociągnął go do góry.
     - To musi być to - stwierdził, po czym chwycił się barierki dłonią okrytą grubą rękawicą. Rachel przemogła się, by postawić pierwszy krok na wątpliwej jakości metalowych schodach.
     Coś z wnętrza tamtego miejsca kazało się jej odsunąć. Jednocześnie jednak zachęcało ją do podejścia bliżej. Niczym narkotyk, zatruwający cię od środka, ale w pierwszym odczuciu przyjemny.
     Pozwoliła Richardowi prowadzić. Oboje trzymali w dłoniach małe latarki, oświetlając tylko niewielki obszar przed sobą. Posuwali się cicho do przodu, sprawdzając każdy zakręt. Korytarze były skąpane w ciemnościach, wszędzie czuć było stęchlizną i wilgocią. Rachel z zaskoczeniem zauważyła, że jest o wiele cieplej niż na powierzchni. Jej czarne buty, kupione specjalnie dla niej przez Alfreda, uderzały głucho o kamienną podłogę. Rozglądała się co rusz po tych samych, gołych ścianach, nie mogąc pozbyć się wrażenia bycia obserwowaną.
     Richard czuł się jakby znajdował się w jednej z gier o wyjściu z labiryntu. Tym razem jednak nie miał przed sobą jego pełnego planu. Nawet jeśli Rachel wskazywała, gdzie powinni skręcić, niepokój, że zabłądzą, nie opuszczał go. Zachowywał czujność, trzymając w drugiej dłoni swój składany kij, był gotowy do ewentualnej obrony.
     Gdy zauważyli na swojej drodze pierwsze cele więzienne, uznali to za dobry znak. Ciężkie kraty, wyglądały na nieużywane od lat. Richard oglądał je uważnie, jakby ze środka nagle miał wyskoczyć jakiś potwór. Rachel wyrównała z nim krok. Był maksymalnie skupiony, a ona nie zamierzała pozostać w tyle. Była gotowa na walkę, jeśli miało to pomóc tamtym uwięzionym ludziom.
     Trzeba było uciekać
     Odwróciła się nagle, a serce zabiło jej szybciej. Richard zatrzymał się, zaskoczony zachowaniem czarnowłosej. Rachel trwała przez dłuższą chwilę w bezruchu i zupełnej ciszy, co wystraszyło go trochę. Zobaczył jej zaciśnięte pięści, a wokół nich gromadzącą się czarną energię. Delikatnie dotknął jej ramienia, ale ona i tak drgnęła niespokojnie. Posłał jej spojrzenie pełne troski.
     - Tylko mi się zdawało - odpowiedziała cicho, kręcąc głową. Richard nie wyglądał na przekonanego. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i ruszyła na przód, szybkim krokiem. - Są blisko.
     Richard bez słowa ruszył za nią.
     - To tutaj - szepnęła, gdy minęli kolejny zakręt. Chłopak zmarszczył brwi, a na jego dotąd spokojnej twarzy pojawiło się wahanie. Rachel nie zauważyła tego, bez wahania szła przed siebie. Coś w głowie Richarda kazało mu ją zatrzymać, mówiło, że coś jest nie tak. Gdzie są strażnicy? Dlaczego nikt ich dotąd nie zatrzymał?
     Rachel zatrzymała się gwałtownie. Dotknęła jakiś wielkich drzwi z grubego metalu, wyraźnie wyróżniających się z jednostajnego otoczenia.
     To tutaj, to za tymi drzwiami, otwórz je, otwórz je - podszeptywał jej umysł.
     - Nie ma klamki.
     Serce podskoczyło jej do gardła. Odwróciła się gwałtownie w stronę, z której dotarł do niej głos. Nim się obejrzała, Richard był obok. Oboje patrzyli w głąb ciemności, za kraty celi, sąsiadującej z metalową puszką, w której zamknięto czerwonowłosą.
     Najpierw zobaczyła zielone oczy, zmęczone, ale błyszczące w podnieceniu. Potem dłonie, zaciskające się na starych drążkach krat. Rachel nie widziała jeszcze kogoś takiego.
     - Dlaczego cię nie wyczułam? - powiedziała nieświadomie na głos. Chłopak zmarszczył nos i wyszczerzył zęby, pokazując dwa nieludzko wydłużone kły.
     - A myślałem, że najpierw zapytasz o mój kolor skóry.
     Richard prychnął z rozbawieniem, po czym podszedł bliżej. Nadal miał wyraz powątpiewania na twarzy.
     - Gdzie są strażnicy Ligi? - spytał szybko, nie bawiąc się w zbędne powitania. Zielonoskóry wzruszył ramionami.
     - Czasem tu są, czasem ich nie ma. Nie stęskniłem się za nimi. Wybacz, że pytam, ale może otworzysz w końcu? Siedzę tu zdecydowanie za długo.
     Richard zajął się zamkiem, podczas gdy Rachel wpatrywała się w wielkie drzwi. Wyraźnie czuła energię, emanującą w jej stronę. Ciepło, które ją przyciągało. Przymknęła oczy, co jednak niewiele pomogło. Potrząsnęła głową, próbując odrzucić to dziwne uczucie.
     Dlaczego czuję tutaj coś innego? Coś mnie woła, wabi ku sobie. Ale to nie ona to wywołuje, nie za tymi drzwiami. Gdzieś indziej, gdzieś dalej, gdzieś głębiej.
     - Dzięki chłopie.
     - Taa, jasne. Ale zejdź już ze mnie.
     Chłopak uwolnił Richarda z uścisku, śmiejąc się nerwowo. Rachel spojrzała na nich swoimi czarnymi oczyma. Zielonoskóry był inny, w każdym tego słowa znaczeniu. Wyczuwała od niego aurę tak słabą, że w ogóle nie przypominała ludzkiej, bardziej zwierzęcą. Do tego jego wygląd. Nawet jego włosy miały odcień żywej zieleni, wyraźnie widoczny nawet w półmroku. Światło latarki wyraźnie go drażniło, więc oboje skierowali je na ziemię.
     Nie zachowywał się tak, jak można by się spodziewać po osobie zamkniętej tutaj przez długi czas. Sprawiał wrażenie zdrowego, pomijając chudą sylwetkę, worki pod oczyma i wstręt do światła. Miał na sobie jakieś ciemne ubrania, jednoznacznie nasuwające na myśl Ligę Zabójców, ale stopy bose. Rachel wiedziała, że długo nie wytrzyma mrozu na zewnątrz.
     - Jestem Richard, a to Rachel. Jesteśmy tutaj po waszą dwójkę - wyjaśnił Richard, jednocześnie oglądając metalowe wrota z każdej strony.
     - Garfield. Nie mam pojęcia, czym zasłużyłem sobie na ratunek, ale dzięki - powiedział, obserwując uważnie dwójkę swoich wybawców. - Chcecie ją uwolnić?
     Tym razem Rachel zwróciła na niego uwagę.
      - Widziałeś ją? - spytała od razu. Gdy potaknął, westchnęła cicho, jakby z ulgą. - Co możesz o niej powiedzieć?
     - Nie znam się na obcych rasach i tym podobnych, ale ta nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną. Jeśli wiesz o co mi chodzi. Poza tym, chyba nie mówi po naszemu.
     Garfield potarł własne ramiona rękoma, jakby chciał się ogrzać. Rachel ponownie spojrzała na drzwi.
     - Tego się nie da otworzyć, Rachel. Możesz się tam teleportować? - stwierdził po chwili Richard. Im dłużej tam stali, tym bardziej czuł się narażony na atak. Nie chciał spędzać tam ani chwili więcej, niż było to konieczne.
     - Co jeśli nie zechce ze mną iść? - spytała z powątpiewaniem. - Nie mam pojęcia, jak zareaguje.
     - Sprawiała wrażenie silnej - wtrącił Garfield. Richard postukał palcami o ścianę.
     - Jeśli chcesz, zabierz mnie ze sobą, ale widziałem, co potrafisz. Dasz sobie radę.
     Kilka dni wcześniej zgodziła się mu pokazać swoje umiejętności. Trenowali wspólnie przez kilka godzin, lepiej poznając się nawzajem. Rachel nie miała pojęcia, jak się sprawy potoczą później, nie chciała o tym myśleć. Cieszyła się tymi krótkimi dniami, które spędzała w rezydencji. Nie zaznała jeszcze tak miłej atmosfery, ciepła, może nawet czegoś na kształt przyjaźni. Nie chciała, by jej to zabrano.
     Pokiwała głową na znak, że da sobie radę i po chwili już znajdowała się w środku. Nieśmiało postawiła krok do przodu.
     Szmaragdowymi oczyma uważnie obserwowała Rachel. Energia, która od niej biła, wyraźnie nabrała rumieńców, jakby zapłonęła w niej wola walki. Nie wiedziała, co powinna powiedzieć, ale zdawała sobie sprawę z niemiłosiernie upływającego czasu. W każdej chwili mogą się tutaj zjawić strażnicy. Możliwe nawet, że już są w drodze. Spojrzała błagalnie na dziewczynę i wyciągnęła w jej stronę dłoń, by pomóc jej wstać.
     - Proszę, chodź ze mną. Wyciągnę cię stąd - powiedziała do niej telepatycznie, nie zważając na to, że zapewne i tak jej nie rozumie. Przez moment nic się nie działo.
     Rachel nie zdołała nawet zarejestrować momentu, w którym rudowłosa gwałtownie do niej podleciała. Chwyciła jej wcześniej wyciągniętą dłoń i wykręciła do tyłu, skręcając w nadgarstku. Rachel krzyknęła, czując okropny ból. Dziewczyna trzymała ją dłońmi za ramiona i przyparła do metalowych drzwi, a jej oczy lśniły w ciemnościach jasnym blaskiem. Przez krótki moment Rachel nie była zdolna, by myśleć logicznie, ale szybko się otrząsnęła.
     Jej własne oczy przybrały kolor całkowitej czerni, a po chwili obie dziewczyny otoczył cień kruka.
     - Rachel! - usłyszała krzyk Richarda, który podbiegł do niej od razu. Ona i rudowłosa nieznajoma o budowie atletki i jasnozielonych oczach upadły na ziemię od razu, gdy się z niej wyłoniły. Rachel ściskała swój nadgarstek, wykręcony pod nienaturalnym kątem. Richard łypnął na rudowłosą ze złością.
     - Ona próbowała ci pomóc! - warknął ze złością i zasłonił Rachel własnym ciałem. Dziewczyna wyglądała na zdziwioną, rozglądała się wokół, nie rozumiejąc sytuacji. Jej czerwone włosy przechodzące w pomarańcz, sięgały prawie ziemi. Kiedyś białą sukienkę, którą nosiła, całkiem pokrył kurz i brud.
     - Ludzie, co tu się wyprawia - jęknął Garfield, który pomógł Rachel się podnieść. Trzymał ją w pionie, jakby się bał, że nagle zemdleje. Rudowłosa przekrzywiła głowę, jakby próbowała zrozumieć, o czym mówią.
     Tak samo nagle jak zaatakowała Rachel, podeszła do Richarda, jednak z zupełnie innymi zamiarami. Jej zadziwiająco miękkie usta dotknęły zmarzniętych warg chłopaka i zacisnęły je w krótkim pocałunku. Zszokowany tym zachowaniem Richard nie drgnął nawet o centymetr. Garfieldowi opadła szczęka, a Rachel otworzyła szerzej oczy. Rudowłosa najwyraźniej nie zrozumiała ich konsternacji, bo stała nadal przed Richardem, splatając dłonie za plecami.
     - Co to miało być?! - pierwszy otrząsnął się Garfield. Richard tylko pokręcił głową z niedowierzaniem, oszczędzając sobie komentarza.
     - W taki sposób poznaję obcy język - odezwała się nienagannym angielskim dziewczyna. - Przepraszam za ten atak, ale źle mi się kojarzy wasz gest wyciągania dłoni. Jestem Koriand'r. Dziękuję za uwolnienie.
     - Nie szkodzi - mruknęła Rachel. - Uleczę się, gdy tylko będę mieć chwilę.
     - Zbierajmy się, tutaj nie jest bezpiecznie - odezwał się Richard, po czym odchrząknął. Garfield posłał mu chytry uśmieszek poruszając przy tym znacząco brwiami. Odpowiedziano mu tylko litościwym spojrzeniem.
     Richard ruszył przodem, a tuż za nim Garfield i Koriand'r. Rachel przez moment stała jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc w przeciwnym kierunku.
     - Rachel! - usłyszała głos Richarda. Dziewczyna zmarszczyła czoło, znów czując, że powinni jeszcze coś sprawdzić. Powiedziała to reszcie. Garfieldowi szczególnie nie spodobał się ten pomysł.
     - Nie chcę już patrzeć na to miejsce, zabierzmy się stąd - skomentował tylko, cały czas pocierając własne przedramiona w nieudanej próbie ogrzania się. Richard ściągnął z siebie kamizelkę, którą założył pod grubą kurtkę i podał ją chłopakowi. Zielony szybko się w nią ubrał.
     - Jason mówił, że to tutaj jest Lazaurus Pit. Może to głupie i zapewne będziemy tego żałować, ale zobaczenie czegoś takiego... - Rachel zabrakło słów. Richard westchnął cicho i podrapał się po głowie.
     - Jedyna szansa w życiu, co?
     - Albo jedyna szansa, by zniszczyć coś takiego - zaproponowała Koriand'r. Cała czwórka posłała sobie porozumiewawcze spojrzenia. Każde z nich było świadome, że to uzdrawiające wody Lazaurus Pit utrzymują Ra's przy życiu. Gdyby zawalić całe miejsce...
     Nie zajęło im dużo czasu odnalezienie wejścia. Tam także nie było żadnych strażników, ale już się tym nie przejmowali. Richard nacisnął klamkę, otwierając wejście do miejsca, do którego nie powinni wchodzić.
     Na ścianach odbijał się poblask wody, falującej lekko w basenie. Miała kolor jasnej zieleni, a gdy podeszli bliżej, przekonali się, że nie było widać dna. W którymś momencie płytki, którymi wyłożono ściany zbiornika, po prostu się kończyły. Rachel wyraźnie czuła emanującą od wody nieokreśloną siłę. Richard rozglądał się czujnie po pomieszczeniu, widząc jeszcze kilka drzwi w zagłębieniach ścian, prowadzących nie wiadomo gdzie. Garfield i Kory po prostu wpatrywali się w taflę wody, niczym zauroczeni.
     Powinnaś była uciekać, powinnaś uciekać, uciekać, uciekać, uciekać
     Ignorowała echo słów Talii, gdy zanurzała dłoń w wodzie, przecinając jej gładką powierzchnię. Trwało to tylko chwilę, zanim poczuła rozdzierające od środka uczucie, niepodobne do niczego innego. Ból? Nie, nie sprawiało jej dyskomfortu, ani też przyjemności. Czym więc było? Czymś pomiędzy?
     Cała czwórka z szokiem wpatrywała się w uzdrowiony nadgarstek Rachel, który jeszcze przed chwilą wykręcony, bolał ją niemiłosiernie. Teraz mogła nim poruszać swobodnie, jakby tamto wydarzenie nie miało miejsca.
     - Co wy do cholery tu robicie?
     Postać w czerni stojąca w drzwiach nie miała zadowolonego tonu głosu. Kropla wody z Lazaurus Pit stoczyła się po dłoni Rachel i wpadła na powrót do basenu.

~~~

     Biegli przez korytarze z zawrotną prędkością. Ich przeciwnicy także się nie obijali. Koriand'r regularnie ostrzeliwała ich, jednocześnie lecąc, a Richard wypuszczał za siebie wybuchające dyski. To jednak nie przynosiło wielu rezultatów. Wojowników Ligi nie ubywało, wręcz przeciwnie. Zza każdego zakrętu wyłaniali się kolejni. Zmuszeni byli w końcu się zatrzymać, bo otoczono ich z każdej strony.
     - Nie mam pojęcia, co wam przyszło do głowy - mruknął Batman, zaciskając pięści, w gotowości do walki. Richard rozłożył swój kij i obrócił go parę razy w dłoniach.
     - Dobra wola? Pragnienie niesienia pomocy?
     - Bardziej głupota.
     Trudno było nazwać walkę wyrównaną. Wojownicy Ligi padali jak muchy pod silnymi ciosami Batmana i pociskami Koriand'r. Richard wirował wśród przeciwników, uderzając w kogo się da, z niezwykłą zwinnością unikając większości ciosów. Rachel pomagała jak mogła, odpychając przeciwników na ściany, gdy tylko zanadto się zbliżyli.
     Garfield nie mógł się przemóc, by użyć swojej mocy. Czuł się źle, stojąc bezczynnie, ale świadomość, że ma wrócić do tej zmiennokształtnej części siebie, budziła w nim dziwny strach i pragnienie ucieczki. Tu nie chodziło o to, że nie lubił tej mocy. On się po prostu jej bał.
     Gdy utorowali sobie drogę na tyle, by móc ponowić ucieczkę, Gar pierwszy zerwał się do biegu. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce, uciec, odlecieć w stronę nieba, słońca, którego tak dawno nie widział...
     Nie zorientował się kiedy zmienił formę w ptaka. Pisk zaskoczenia ze strony Koriand'r dopiero go o tym uświadomił. Dopiero wtedy poczuł, że zamiast biec, uderza skrzydłami.
     - Nieźle - skomentował Richard, biegnący obok. Garfield w duchu się uśmiechnął, poczuł się nagle dumny z tego, co potrafi. Bo czy nie miał prawa się tak czuć?
     Promienie słońca oszołomiły go na tyle, że znów zmienił się w człowieka. Za ich plecami nadal słychać było biegnących wojowników, ale wtedy Garfield widział tylko jedno. Żółtą kulę, emanującą ciepłem. Mógłby przysiąc, że czuł je na skórze. Zapomniał całkiem, że ma bose stopy, a wokół było mnóstwo śniegu i temperatura nie wyższa niż zero stopni.
     Było tylko słońce i niebo, których miał już przecież nie zobaczyć.

~~~

     Wszyscy wbiegli na pokład samolotu, po tym jak ładunki wybuchowe umieszczone pod śniegiem odrzuciły w tył większość ich przeciwników. Resztę wykończyła Koriand'r i Rachel. Batman wystartował, a Richard zastanawiał się, jak w ogóle udało mu się tutaj znaleźć miejsce do lądowania. Gdy już byli w powietrzu, a ich zagrożenie kilometry za nimi, Bruce w końcu się odezwał.
     - Co ci odbiło? Mogliście tutaj umrzeć, gdyby tylko Ra's pokusił się o więcej ochrony.
     - Po prostu stwierdziłem, że tak należy zrobić - próbował się wytłumaczyć. Bruce pokręcił z niedowierzaniem głową. Był niezadowolony z lekkomyślności Richarda. 
     - Nic nikomu nie mówiąc? Co się ostatnio z tobą dzieje?
     Richard milczał. Czasem miał już tego dość. Współpraca z Bruce'm wiele go nauczyła, ale z czasem jak kolejne lata mijały, dręczył go brak możliwości podejmowania decyzji. Zawsze musiało być tak, jak on tego chciał, bo przecież wiedział najlepiej. 
     Nie próbował nawet patrzeć na jego twarz, by wiedzieć że jest na niego zły i zawiedziony. Richard po prostu wpatrzył się krajobraz za oknem odrzutowca, ignorując spojrzenie Rachel. Dwójka ich nowych znajomych postanowiła się w ogóle nie wtrącać, mimo że Garfield najwyraźniej wiedział, że to Batman wyciągnął ich tyłki z kłopotów. Gdyby nie ostrzegł ich w porę, Liga zamknęłaby ich w środku i wysadziła całe miejsce, dokładnie tak, jak chcieli to zrobić oni wcześniej.
     Richard od początku miał wrażenie, że coś jest nie tak. Ra's musiał wiedzieć wcześniej, że zamierzają uwolnić jego "zdobycze". Na dodatek ciągle czuł się dziwnie, po tym jak Koriand'r go pocałowała. Dla niej nic to nie znaczyło, ale Richard miał wrażenie, że zdradził tym Barbarę. 
     Spojrzał kątem oka na dziewczynę, siedzącą przy oknie obok Rachel, zajmującej miejsce w środku. Miała niespotykaną, nieziemską urodę. Ze swoją pomarańczową cerą i długimi włosami w kolorze dojrzałej czerwieni i oranżu, wyglądała niczym jasna gwiazda, która spadła z nieba.
     Przez sekundę spotkali się wzrokiem. Zielone oczy bez śladu źrenic, czy białek, jednocześnie przerażały, co fascynowały. Wydawały się jaśnieć swoim własnym blaskiem.
     

~~~

     - Musimy porozmawiać - odezwał się Bruce, gdy Rachel i Alfred opuścili salon. Po tym jak upewniliśmy się, że Garfield i Koriand'r są w dobrym stanie, i położyli się spać, rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę w piątkę. Okazało się, że Barbara przeszukała bazę danych Ligi Zabójców i znalazła dane o tym, po co Ra's była grupa osób z nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Bruce wyznał, że gdybyśmy tak głupio nie uwolnili Koriand'r i Garfielda, to zapewne musiałby zwołać Sprawiedliwych. Widziałem przy tym grymas na jego twarzy. Wiedziałem, że uczestniczył w tej grupie głównie z konieczności, a sympatia do reszty członków nie była w umowie.
     - O co chodzi? - spytałem, siadając ponownie na sofie. Miałem zamiar także położyć się do łóżka. Bruce oparł brodę na dłoniach, a jego twarz znów przybrała poważny wyraz, jak za każdym razem, gdy miał coś ważnego do przekazania.
     - Musisz wybaczyć Barbarze, ale podzieliła się ze mną twoim odkryciem... - Widząc jak szerzej otwieram oczy, szybko dodał - Znalazła ją. Twoją siostrę. 
     - Co? - Przez chwilę nie mogłem zrozumieć sensu jego słów. Serce na moment mi stanęło, by ruszyć ponownie w przyspieszonym tempie. - Jak to? Gdzie ona jest? I Dlaczego Barbara niczego mi nie powiedziała?
     - Zanim ci to wszystko powiem, musisz mi coś obiecać, Richard. Nie będziesz próbować z nią rozmawiać.
     - Chyba żartujesz!
     Bruce na takiego nie wyglądał. Zaprzeczył, dodając coś o głupotach, które wcześniej zrobiłem, ale go nie słuchałem. Nie miałem zamiaru. Nie mógł mi zabronić kontaktu z siostrą!
     - Mów, jak się nazywa! I gdzie teraz jest. Przez tyle czasu w ogóle nie wiedziałem, ze mam jeszcze jakąś rodzinę, a teraz chcesz mi zakazać kontaktu z nią? Nie ma mowy!
     Wstałem gwałtownie i w złości wyrzuciłem ręce w powietrze. Bruce patrzył na mnie dziwnie, jakby ze współczuciem, gdy położył na szklanym stoliku do kawy plik kartek. Wziąłem je od razu. Po przeczytaniu kilku pierwszych słów, poczułem jak ramiona mi opadają, a cała złość gdzieś ucieka. Po plecach przebiegł mi lekki dreszcz, gdy zobaczyłem zdjęcie.
     Bo przecież znałem tą twarz. To chłodne spojrzenie błękitnych oczu, które stanowiły lustrzane odbicie moich własnych.
     - Megan zabrano z ulicy, gdy była dzieckiem. Wygłodzona, kradła by przeżyć, po tym jak uciekła od swojej opiekunki, która nielegalnie zabrała ją z domu opieki. Zanim skończyła dziesięć lat, znalazł ją Ra's. Wychowała się z Willow Loth, Ra's czuwał nad nimi obiema bezpośrednio. Jeśli interesują cię badania krwi, wszystko jest w papierach. Ale mogę ci powiedzieć coś, czego tam nie ma, Richard. Ona jest niebezpieczna. Nie ważne, że łączą was więzy krwi. Nie jest twoją rodziną. Ty masz rodzinę tutaj. Nie zrób czegoś, co będziesz potem żałować.
     Odwróciłem kartkę, pozwalając by słowa Bruce'a spływały po mnie jak po kaczce. Było  tam zdjęcie młodej, najwyżej dwunastoletniej Megan w czarnym stroju, z maską zakrywającą dolną część twarzy. Stała obok ufarbowanej na różowo dziewczynki z podbitym okiem, uśmiechającej się jak wariatka. Obejmowała ją ramieniem. I patrzyła na nią zupełnie inaczej, niż beznamiętne spojrzenie, które miałem okazję widzieć wszędzie indziej.
     Jakby Willow była kimś na prawdę ważnym, jedyną osobą wartą jej uwagi. Zacisnąłem zęby. Dlaczego, gdy tylko dostaję szansę od losu, ktoś szybko mi ją odbiera? Rzuciłem dokumenty na stolik i opuściłem salon, odprowadzony przez zatroskany wzrok Bruce'a. Tak rzadki do zaobserwowania.
    Nie jest twoją rodziną. Tylko więzy krwi. Więzy krwi. Czy to do czegoś nie zobowiązuje?
    Zobowiązuje? Chcesz umrzeć z jej ręki? A może z ręki jej przyjaciółki?
    Dostałeś szansę, więc ją wykorzystaj.
    Toczyłem prawdziwą wojnę w głowie. Nie wiedziałem kompletnie co zrobić, to był jeden z niewielu takich momentów w moim życiu. 
     Czy ona w ogóle zasługuje na to, by wiedzieć?
     Wychowano ją tak, nie znasz jej na prawdę.
     Nawet Jason uważa, że jest niebezpieczna.
     A co bezpiecznego było w twoim dotychczasowym życiu?
     Zdjęcie, które dołączono do jej akt. Te same oczy. Ale inne spojrzenie. Tylko więzy krwi? A może coś więcej, co kazało mi myśleć nad inną możliwością, niż zostawienie tej sprawy w spokoju? Przeznaczenie?


____

Napisałam to! *aplauz* Miałam taki problem, by się przemóc i siąść do pisania, że byłam gotowa nawet uczyć się do szkoły, byle tylko nie patrzeć na bloggera. Ale chwilowy wstręt do tego rozdziału mi przeszedł po włączeniu muzyki jazzowej ;D
Następny rozdział będzie moim ulubionym. JayMeg ♥ Dlatego zanim go opublikuję poproszę ślicznie o minimum 4 komentarze! Inaczej będzie dopiero za dwa tygodnie! Ha! (ale ze mnie jędza)

8 komentarzy:

  1. Ja pierdziu, jaki ten rozdział był boski! Wszystko takie idealne, pierwsze spotkanie Garfielda i Star, pocałunek Dicka i Kori, a na deser rozmowa Richarda i Bruce'a o Megan... Naprawdę, byłam tak zaciekawiona i zaczytana, że nawet nie usłyszałam dzwonka na lekcję xD (czytałam już w szkole, ale nie zdążyłam dodać koma) :-)
    Tak strasznie nie mogę się doczekać nexta... Mój komentarz pierwszy, jeszcze trzy... Pisać kochani, pisać!
    Pozdrawiam i weny życzę ;-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
  2. A piosenka, przepraszam za wyrażenie, zajebista :-)
    ps. Ten się liczy jako drugi komentarz xD?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Nie :P
      Dalej ludzie! Bo statystyki mówią, że więcej osób przeczytało rozdział :)

      Usuń
  3. Nie powiem, żeby scenka miziania się Dicka i Kori była cudowna, bo tak właśnie nie było. A to wszystko z powodu, że nie przepadam za Star... Za to świetnie przedstawiłaś Garfielda. Końcówka z Megan <3!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybko. Twoje opowiadanie jest świetne, naprawdę dobrze piszesz. Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział boski! Miałam nadzieję, że Richard się w końcu dowie prawdy o Megan. Oby nowy rozdział pojawił się lada moment, bo już nie mogę się doczekać!

    OdpowiedzUsuń