niedziela, października 02, 2016

Rozdział 17: Krew za krew

 Nuta do rozdziału: I Found

    Tkwił na tym przeklętym dachu od północy. Nie dbał o cierpnące kończyny, czy ból w plecach. Miał tylko jeden prosty cel, który liczył się wtedy najbardziej na świecie. Chciał się zemścić. Za siebie, za matkę, za Megan, za Willow. Ale żeby to zrobić musiał być szybszy, dokładniejszy, silniejszy i bardziej przebiegły. Nie zabrał ze sobą swojej katany, była nieporęczna w takich sytuacjach. Za to przy obu łydkach miał przymocowane sztylety, tak samo jak przy pasie. Zamierzał szybko zakończyć tą grę, która przysporzyła im tak wiele kłopotów.
    - Przeciwnik ma przewagę. Możesz uciec, albo walczyć. Co wybierzesz?
    - Walkę. Nie jestem tchórzem.
    - Wolisz być martwym tchórzem, czy żywym zwycięzcą? Czasami lepiej jest uciec, by zgromadzić siły na później. Ale to nie zawsze się sprawdza. Są też sytuacje, w których rozsądek nam przeszkadza, trzeba go zostawić za sobą. Wtedy świadomość, że możemy umrzeć jest naszym największym wrogiem, pożera nas od środka i sprawia, że przegrywamy.
    - Jak więc mam podjąć decyzję?
    - Gdy nadejdzie taka chwila, nie będziesz musiał podejmować decyzji. Będziesz po prostu wiedział.
    Słowa jego dziada nabrały sensu. Miał rację; teraz po prostu wiedział, co musi zrobić. Nie było lepszego rozwiązania, innej drogi. Te już zostały wykorzystane. A teraz nadarzała się okazja. Wiedział, gdzie jest, wiedział, że będzie sam. Dorwie go i zakończy to, co zostało rozpoczęte.
    Długie godziny czekania w końcu się opłaciły. Przyklęknął na krawędzi dachu i wyjął nóż z pochwy, tej przyczepionej do lewej łydki. Wyszedł na zewnątrz, nawet się nie ukrywał. Krótko przystrzyżone białe włosy i czarna przepaska na oku zdecydowanie wyróżniały go z tłumu. To mogła być pułapka. Albo był tak bardzo pewny siebie, albo wiedział, że ktoś na niego poluje.
    Rozejrzał się po raz kolejny. Sprawdził ten teren, miał na to mnóstwo czasu. Nie widział nikogo, kto mógłby współpracować ze Slade'm. Podniósł się na nogi. Nie mógł pozwolić sobie na utratę chociażby jednej minuty więcej. Zeskoczył na ziemię, amortyzując lądowanie przewrotem w przód. Zignorował ból z niezagojonych jeszcze ran. Wyciągnął drugi sztylet i błyskawicznie skoczył na białowłosego mężczyznę, z zamiarem wbicia mu obu ostrzy w plecy.
    Ale zanim te zdążyły dotrzeć do celu, Slade się odwrócił. Spodziewał się, że jego ofiara się zorientuje. Jednooki był zbyt dobrze wyszkolony. Odchylił się, a Damian przeciął powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była jego klatka piersiowa.
    Wtedy zdarzyła się jednak rzecz, której się nie spodziewał. Z lewej strony, gdzieś z dachu, uderzyło w niego coś w rodzaju shurikena. Przecięło boleśnie skórę na policzku, ale on nawet nie krzyknął. Zasłonił ranę dłonią. Na ziemię zeskoczyła postać w czerni, z długą peleryną. Batman. Mógł znacząco wpłynąć na powodzenie jego planu. Wyprostował się i podszedł do nich. On także był przygotowany do ewentualnej walki.
    To jest ten moment, w którym trzeba walczyć. Zacisnął palce na swoich nożach i stanął pewnie. Strużka krwi spłynęła mu po policzku. Nie spuszczał wzroku ze swoich wrogów. Slade nie wyglądał na przejętego pojawieniem się Batmana. Miał nadzieję, że jego obecność pomoże mu uciec.
    - Nie spodziewałbym się, że dziedzic Głowy Demona będzie chciał mnie zabić ciosem w plecy. To pogwałcenie twojego honoru - odezwał się białowłosy. Uśmiechał się cały czas.
    - Nie uczono mnie walczyć sprawiedliwie. Nauczono mnie wygrywać - odezwał się Damian. Slade zaśmiał się. Batman śledził każdy ich ruch wzrokiem. Szukał możliwej okazji do ataku.
    - Z pewnością. Twoja matka zabrała tyle żyć, że sama nie potrafi ich zliczyć...
    - Nie wypowiadaj się o mojej matce. Nie ty - wycedził przez zęby. Slade zignorował jego słowa i kontynuował.
    - Ale za to twój ojciec... - Slade spojrzał kątem oka na Batmana. Damian od razu dostrzegł ten drobny gest. - Nawet sobie nie zdaje, że nie jest w pełni czysty.
    Ostatnie słowa wypowiedział ze szczególnym naciskiem. Damian próbował połączyć w całość wszystko, co wiedział, ale do głowy przychodziły mu jedynie absurdalne rozwiązania. Odrzucił je od razu.
    - W takim razie może zrobi mi przysługę i podetnie ci gardło, za to co zrobiłeś - zakpił Damian. Slade prychnął z rozbawieniem i pokręcił głową.
    - Myślałem, że jesteś bystrzejszy, ale widać Demon nie wyuczył cię aż tak dobrze. W zdolnościach detektywistycznych nie wdałeś się w ojca.
    Batman zaatakował. Rzucił w Slade'a jednym ze swoich dziwnych shurikenów, ale chybił. Białowłosy skoczył do przodu i rozpoczęli walkę na pięści. Silne i szybkie ruchy Batmana, przeciwko idealnie wymierzonym uderzeniom Slade'a. Damian wycofał się pod ścianę.
    Detektyw. To tak nazywał Batmana jego dziad. Gdy tylko matka o nim wspomniała, przed wyjazdem na misję do Gotham, przybrał dziwny wyraz twarzy. Jakby nie obdarzał go zbyt ciepłymi uczuciami. Ale to nie była nienawiść do wroga. To była odraza.
    Matka musi go znać. Dokładnie pamiętał, co mu powiedziała, podczas ich spotkania w parku. Że jego ojciec nie potrafił ich obronić. Że w jego mieście nie ma dla nich miejsca.
    Walka odwróciła się na korzyść Slade'a. Wymierzył silne uderzenie w głowę Batmana, a następnie kilka w brzuch, co sprawiło że Nietoperz zachwiał się na nogach. Po chwili Slade zobaczył stojącego dalej zdezorientowanego Damiana, więc ruszył zmęczonym krokiem w jego stronę. Spodziewał się, że będzie łatwym celem, nawet jeśli krótka walka z Batmanem go osłabiła.
    Plan nadal może się powieść. A Batman może mu w tym pomóc.
    Uśmiechnął się pod kapturem. Gdy Slade wystarczająco się zbliżył, Damian zamachnął się nożami. Przeciął skórę na szyi i przedramieniu jednookiego. Jednak gdy chciał zadać kolejny cios, Slade się otrząsnął. Wytrącił jeden z noży z dłoni Damiana, a później wymierzył pięść w klatkę piersiową. Chłopak odskoczył na bok i wbił ostrze w rękę, której jeszcze nie zdążył zabrać mężczyzna. Krzyknął głośno i zacisnął palce wokół zranionego miejsca. Damian nie czekał, aż Slade wyciągnie nóż. Podpierając się na dłoniach, uderzył podeszwami butów w jego szczękę.
    Upadł na ziemię i wyciągnął z krzykiem wściekłości ostrze z ręki. Przebiło ją na wylot, a krew wypływała z niej obficie. Na twarzy Slade'a malowała się wściekłość. Chciał się podnieść, jednak Damian mu w tym przeszkodził. W jednej chwili znalazł się za nim i uderzył w plecy, znów kładąc go na ziemię. Wyciągnął z pochwy długi, prosty sztylet.
    - Teraz spotka cię twoja sprawiedliwość, do której tak dążysz - powiedział spokojnie. Podniósł jego głowę z ziemi i podłożył sztylet pod gardło. Na ostrze spłynęła strużka krwi.
    - Dość.
    Ktoś odciągnął jego rękę zanim zdążył dokończyć cięcie, pociągnął do tyłu i rzucił na twarz. Jednak gdy chciał się podnieść, z powrotem do ziemi przygniotła go silna ręka. Zaprzestał walki, mimo że był bardziej wściekły i żądny krwi bardziej niż kiedykolwiek. Zacisnął zęby, podczas gdy Batman zakuwał jego ręce w kajdanki.

~~~

    Przegrałem. Powinienem był podciąć mu gardło od razu, a nie zwlekać bezsensownie. Położyłem głowę na drugim policzku, by móc spojrzeć na Slade'a. Nadal leżał na ziemi, a krew płynęła zarówno z jego ręki, jak i z nacięcia na gardle. Miał szczęście. Cholerne szczęście.
    Ale nie na długo. Batman wsadzi go za kratki, a ja go znajdę. Znajdę i wykończę.
    Nie zajmował się zabieraniem mi sztyletów i noży. Zadzwonił po karetkę i policję, a mnie chwycił za skute ręce i podciągnął do pionu. Miał zamiar zostawić Slade'a, ale mnie nie. Oczywiście. Pozwoliłem się prowadzić. Zniknęliśmy za zakrętem, tuż przed przyjazdem radiowozów. Słyszałem, jak krzyczą do leżącego na ziemi Wilsona, a następnie zabiera go karetka. A my szliśmy do przodu w ciszy. Nie postanowił nawet powiedzieć słowa, po tym jak właściwie potwierdził słowa Slade'a. Rzucił się na niego z pięściami, był wściekły. Nawet idiota by to zauważył.
    A jednak ja nie domyśliłem się wcześniej. Teraz jednak nie to było moim zmartwieniem. Nie miałem pojęcia, co ze mną zrobi. Musiałem znaleźć sposób na ucieczkę.
    - A więc będziesz milczeć - odezwałem się. Moją najbardziej realną szansą był kontakt z matką, w jakiś sposób. O ile takowy istnieje. Ale skoro on i matka się znają, to z pewnością wie, jak się z nią porozumieć.
    Nie odpowiedział na moją prowokację. Zacisnąłem zęby ze złością. Nie wiedziałem nawet, jak się nazywa. Znałem tylko jego głupi pseudonim, a nazwanie go ojcem było poniżej poziomu. Jakim cudem matka zainteresowała się kimś takim?
    - Wspaniale. Bo ja także.
    Na ulicy, w którą skręciliśmy, stał jego samochód. Chociaż to określenie było raczej nietrafne. Wielki wóz, opancerzony i przystosowany do pościgów, a także do wytrzymania w ekstremalnych warunków. Czarny, oszklony dach odsunął się po chwili. Uniosłem brew. Musiał mieć sporo pieniędzy.
    - Wsiadaj - powiedział. Spełniłem niechętnie polecenie i zająłem miejsce pasażera. Zadbał, bym nie mógł się za bardzo ruszać. Podczas gdy przywiązywał mnie do fotela, ja rozglądałem się po wnętrzu auta. Wszystko było czarne i wyglądało na drogie. Tak wielu opcji, przycisków i wskaźników nie widziałem jeszcze w żadnym samochodzie.
    Zajął miejsce kierowcy i ruszył z piskiem opon. Zacząłem go uważnie obserwować. W ogóle nie zwracał na mnie uwagi, patrzył się tylko na drogę. Musiał być bardzo opanowany, skoro ignorował mnie po tak długim czasie. Ile mnie nie widział? Trzynaście, dwanaście lat? Z pewnością wiedział o mnie, z tego co powiedziała matka, wynikało że tak. W takim razie dlaczego zachowywał się, jakby w ogóle mu nie zależało?
    Może tak właśnie jest.
    Za maską dostrzegłem jedynie niebieskie oczy. Miał jasny kolor skóry, zaciśnięte usta i surowy wyraz twarzy. Reszta głowy oraz ciała była całkowicie ukryta pod kostiumem. Zapewne ma czarne włosy.
     Na małym ekranie pojawiło się połączenie przychodzące. Od razu je odebrał.
     - Tak?
     - Według informacji od komisarza Gordona, Slade Wilson został zabrany specjalistycznym wozem na przesłuchanie, ale... wystąpiły pewne komplikacje.
     - Jakie komplikacje? - Zauważyłem grymas na jego twarzy, jakby już się domyślił o co chodzi. Zakląłem po arabsku i bez pytania wtrąciłem się w dyskusję.
     -  Uciekł. To oczywiste, że zamierzał uciec, nie jest przecież na tyle głupi, by dać się tak łatwo podejść! Zaplanował to od początku do końca! Trzeba było mi pozwolić go zabić! - zdenerwowałem się. Spojrzał na mnie surowo, co tylko jeszcze bardziej mnie irytowało.
      - Pozwolić? Uważasz się za wyrocznię w sprawie kto ma żyć, a kto nie? - zagrzmiał.
     - Wiem co zrobił, to wystarczy, by osądzić czy powinien zginąć - syknąłem, pewien własnego zdania. On tylko pokręcił głową, nie tylko z dezaprobatą. Wyglądał, jakby oczekiwał po mnie czegoś innego.
     Zawsze to samo. Jakby to, jaki jestem, nie mogło wystarczyć. Zawsze coś więcej.
     Nie odezwałem się. Po prostu ze złością odwróciłem głowę.
     Po jakimś czasie samochód wjechał w tunel, który zaprowadził nas do czegoś w rodzaju wielkiej jaskini. Gdy szyba nad moją głową się odchyliła, a on wyskoczył na zewnątrz, zobaczyłem to, co nazywają "bazą". Kilka poziomów, urządzonych w różnych celach; najwyższy zajmowały komputery, miejsca do badań, wyrobu broni. Niżej był poziom do udzielania pomocy medycznej, a dalej miejsca do ćwiczeń. Teraz znajdowaliśmy się najniższym, z miejscem parkingowym dla motocykli i samochodu.
     Patrzyłem mu w twarz, dając do zrozumienia, że nie żałuję własnych słów, gdy mnie rozwiązywał. On jednak nie zwracał na to uwagi. Nadal miałem kajdanki, a siedzenie w tak niewygodnej pozycji sprawiło, że rany po tamtej nocnej walce znów zaczęły mnie boleć. Szczególnie ta na brzuchu, od pchnięcia nożem. Mimo że zagoiła się dzięki maści od matki, to nadal wywoływała dyskomfort.
     Pociągnął mnie za ramiona do góry i wysadził z samochodu. Ściągnął mi też kaptur, co jeszcze mniej mnie ucieszyło. Kazał mi iść w stronę schodów, nie puszczając mojej prawej ręki.
     Gdy doszliśmy do najwyższego poziomu, czekało tam już kilka osób. Staruszek w eleganckim garniturze, którego pamiętałem ze spotkania w mieście, rudowłosa dziewczyna w okularach siedząca przed komputerem, Richard, którego zastraszała Megan i tamten drugi, którego imienia nie pamiętałem. Wszyscy patrzyli na mnie jak na dziwadło z cyrku.
     - Siadaj - powiedział, wskazując mi jedno z krzeseł przytwierdzonych do podłogi. Usiadłem, nie przestając mierzyć wszystkich wzrokiem.
     - Doprawdy urocze rodzinne spotkanie, ale ciekawi mnie, dlaczego tutaj jestem. Chcesz ze mnie wyciągnąć informacje, tak? Mam ci powiedzieć, gdzie jest Megan? Bez szans. Żądam kontaktu z matką.
     - Uroczy jest - odezwał się Richard, stając obok niego. Żadne z nich nie nosiło maski, mimo że tak bardzo dbali o utrzymanie swojej tożsamości w ukryciu. Był ubrany w koszulkę polo i jeansy, a dłoniach trzymał kubek z kawą. Wziął łyk i spojrzał na mnie jakby ze współczuciem.
     Batman westchnął, po czym kazał Richardowi mnie przypilnować, gdy sam gdzieś zniknął. Nie odezwałem się już ani słowem.
     Wrócił jako potężnie zbudowany mężczyzna przed czterdziestką. Miał czarne włosy, szeroką szczękę i wyraz twarzy który mówił, że lepiej się z nim nie kłócić. Ubrany w jasną koszulę z podwiniętymi rękawami, ciemne spodnie, drogie buty ze skóry, wyglądał nawet podobnie do wizerunku ojca, którego wyobrażałem sobie jako dziecko. Był tylko niższy.*
     - Próbujesz wzbudzić moje zaufanie? - spojrzałem na niego litościwie. -  Nie pisnę nawet słowa o tym, co związane z Ligą. Dlatego możesz mnie już wypuścić - próbowałem coś wyłuskać.
     - O Lidze nic nie musisz mówić. Wiemy dlaczego Ra's was tutaj przysłał, a także co zamierza zrobić. To nie dlatego tutaj jesteś i świetnie zdajesz sobie z tego sprawę, Damianie.
     Nie zareagowałem. Nawet jeśli sposób, w jaki wymawiał moje imię, wywoływał irytację.
     - Zostawcie nas. - Spojrzał w stronę Richarda. Chłopak skinął głową niechętnie, a jego błękitne tęczówki zwróciły się w moją stronę. Wydawały się wtedy znajome.
     Gdy wyszli, spojrzał na mnie uważniej. Jakby faktycznie mu zależało. Ale zamiast się odezwać, kucnął przede mną i wyjął coś z kieszeni.
     Zdjęcie. Był na nim on, o wiele młodszy. Trzymał na kolanach chłopca o takich samych czarnych włosach i zielonych oczach mojej matki. Ona siedziała obok, trzymała we własnej dłoni maleńką rączkę chłopca i uśmiechała się swoim wyjątkowym uśmiechem. Wpatrywałem się bez słowa w fotografię, a mojej głowy nie opuszczały słowa Slade'a, które wypowiedział podczas naszej walki.
     Twoja matka klęła mnie od najgorszych, a jej nadgarstki zakute w kajdany były starte do krwi. A twój ojciec, on nie mógł nic zrobić. Darłeś się na całe gardło, gdy cię kaleczyłem. To była zemsta o której marzyłem. Krew za krew, jak to mówicie w Lidze.
     Spojrzałem mu prosto w oczy. W oczy człowieka, który zawiódł moją matkę, a był przecież moim ojcem. Zaskoczył go mój spokój. Schował zdjęcie, a wraz z nim zniknęło wszystko, co przez moment dobrego o nim pomyślałem.
     - Chcę odejść - powiedziałem po prostu. Coś w środku mnie zabolało, ale to nigdy nie miało znaczenia. - Wrócić do domu - dodałem ciszej. On pokręcił tylko głową. Zacisnąłem zęby, ale nie dałem po sobie poznać złości.
     - Nie pozwolę, byś wrócił do Ra's. Zostaniesz tutaj, daleko od jego szalonych planów na opanowanie świata. On zna tylko manipulację, wykorzystuje cię do własnych celów.
     - A ja nie pozwolę, żebyś decydował za mnie - wypaliłem. - Nie masz do tego żadnego prawa!
     - Jestem twoim ojcem, nie pozwolę, by coś ci się stało...
     - Ponownie? - Nie odpowiedział. Myślał, że nie wiem, o tym co się zdarzyło, o tym, dlaczego matka go zostawiła. O tym, co zrobił Deathstroke. - Zostaw mnie. Zostaw mnie samego.
     Odwróciłem głowę, byle tylko na niego nie patrzeć. Zabolało go to.
     Nie obchodziło mnie to, nic dla mnie nie znaczyło.
     Chciałem w to wierzyć.
     - Jeśli tego chcesz - powiedział chłodno. Wstał i odsunął się o kilka kroków, ale później się zawahał. Jakby nie potrafił odpuścić. - Ale musisz coś wiedzieć. Musisz wiedzieć, co zrobił Ra's i co tak na prawdę wydarzyło się trzynaście lat temu.
     Nie miałem innego wyboru, jak go słuchać.

~~~
     
     Richard próbował po cichu wymknąć się z rezydencji, by zacząć własne poszukiwania. Jednak jak mógłby się domyślić, ktoś przejrzał jego zamiary.
     - Wybierasz się gdzieś?
     Barbara wychyliła się zza rogu, dokładnie w momencie, gdy zakładał kurtkę. Kilka rudych kosmyków opadło jej na czoło, zmarszczone w niezadowoleniu. Richard nie chciał patrzeć jej w oczy. Dobrze wiedział, co o tym sądzi, już na początku przejrzała jego plany. Nie chciała, by narażał się bezcelowo na niebezpieczeństwo.
     - Muszę to zrobić, Babs - powiedział tylko, zawiązując sznurówki butów. - Nie zmienisz mojego zdania.
     Odważył się na nią spojrzeć. Nie była zła. Podniósł się, a gdy ich twarze się zrównały, uśmiechnęła się lekko. Ale to nie był szczery uśmiech i Richard to wiedział. I tak go odwzajemnił. Pocałował ją czule w czoło. Nie odsuwał się przez dłuższą chwilę, po prostu wdychał jej zapach, dzięki któremu czuł się tak bezpiecznie.
      - Wrócę później - powiedział i szybko opuścił dom, by nie zdążyła zmienić zdania i go zatrzymać. Czuł się jak niewdzięcznik, po tym co dla niego zrobiła. Ale wiedział, że tak ma właśnie być.
     Nie zdołał przejść więcej, niż pięć metrów w stronę garażu, gdy znów go zatrzymano. Spojrzał z niecierpliwością na Rachel, Garfielda i Kory, ubranych w wygodne ciuchy, adidasy i kurtki.
     - Słyszałem że masz niezły motocykl. Chętnie go wypróbuję - rzucił Gar i wymierzył Richardowi kuksańca. Uśmiechnął się szeroko, tak jak zwykle pokazując zęby.
     - Chyba nie myślałeś, że pozwolimy ci iść samemu? - spytała Rachel, schowana pod kapturem. Jej czarne oczy znalazły zaskoczone spojrzenie Richarda. Spokój dziewczyny wpływał także i na niego. Po chwili parsknął śmiechem i zaczęli iść w jedną stronę.

~~~

     Dziewczyna padła ze zmęczenia na ziemię, a zaraz obok jej partner treningów. Zaśmiała się szczerze, widząc, że nie tylko ona się zmęczyła. 
     - Dostałaś niezły wycisk, nie śmiej się tak - zauważył Victor i trącił ją po przyjacielsku w ramię. Terra spojrzała na niego litościwie. Przeczesała włosy palcami, usuwając z nich resztki piasku i ziemi. Była brudna i wyczerpana, ale od dawna się tak nie czuła. Tak... żywa.
     - Może już wracajmy, zaczyna się ściemniać - powiedział, podnosząc się do siadu. Potarł swoją łysą głowę i otrzepał spodnie. Jego klatka piersiowa nadal unosiła się w przyspieszonym tempie. Terra nie mogła się powstrzymać od gapienia się na jego ciało. Połowę czaszki pokrywał lśniący metal z czarnymi i błękitnymi akcentami, podobnie jak większość klatki piersiowej i ręce, jednak wydawał się być elastyczny i idealnie oddawał ludzkie kształty. Tylko czerwone oko przypominało o tym, że na prawdę jest w połowie mechaniczny.
     Terra przytaknęła i przyjęła dłoń, którą jej zaoferował. Strzepała ubranie, ale niewiele to pomogło. Było brudne i przepocone tak samo, jak całe ciało dziewczyny. Gdy już zdecydowali się ruszyć w stronę miasta, rozległ się ogłuszający strzał. Terra odskoczyła ze strachem, ale zaraz się opanowała i zacisnęła dłonie w pięści. Victor także przyjął pozycję do obrony. Oboje odwrócili się w stronę napastnika.
     - Jak ten czas leci - usłyszała znajomy głos. Po chwili jego właścicielka wynurzyła się zza swojego mentora. Jak zwykle ubrana w swój pomarańczowo-czarny strój, wyglądała niczym jego damska wersja. Białe włosy dziewczyny opadały jej swobodnie na ramiona. Terra zauważyła, że nie ma przy sobie swoich mieczy, podobnie jak Slade. W dłoni trzymała jednak pistolet, który obracała między palcami, posyłając przy tym Victorowi swoje uśmiechy niebezpiecznej dziewczynki.
     Albo po prostu wkurwiającej suki.
    - Znasz ich? - spytał ją Victor, patrząc hardo na białowłosych.
    - Niestety - rzuciła cicho Terra, po czym spojrzała na Slade'a. - Czego chcesz?
    On uśmiechnął się tylko i poprawił przepaskę na oku. Terra zauważyła, że ma zabandażowaną szyję. Czyżby ktoś próbował podciąć mu gardło? Szkoda że mu się nie udało - stwierdziła złośliwie.
     - Za tydzień, 15 stycznia. Nasze ulubione miejsce. Pamiętam, że kiedyś lubiłaś fajerwerki - odpowiedział tajemniczo. Rose prychnęła, po czym odwróciła się i odeszła. Slade jeszcze przez chwilę patrzył blondynce prosto w oczy. Później podążył za siostrzenicą, bez słowa pożegnania.
     - O co chodzi, Terra? - Victor położył swoją zimną, mechaniczną dłoń na jej ramieniu. Ona tylko pokiwała głową, dając znak, że nie chce o tym rozmawiać. Nie musi wiedzieć o jej skomplikowanej przeszłości. Jeszcze nie teraz.
     - Mam ochotę na pizzę. Idziemy?
     Uśmiechnęła się do Victora i ruszyła szybko do przodu, w przeciwną do Slade'a stronę. Chłopak zmarszczył brwi, nie rozumiejąc jej nagłej zmiany nastroju. Podążył jednak za przyjaciółką. Wiedział, że gdy będzie gotowa, o wszystkim mu opowie.


____

 *Nie mogłam się powstrzymać, by nie dodać tej historycznej linii <3

Jestem szczerze zawiedziona poziomem komentarzy, ale może to przez to, że ostatnie rozdziały nie są jakieś szczególnie wybitne x_x  No nic, nawet jak mam pisać dla jednej czy dwóch osób to i tak skończę to opowiadanie!

8 komentarzy:

  1. Rozdziały mniej wybitne? Żartujesz sobie? Rozdziały są boskie! A spotkanie ojca z synem, no po prostu lepiej nie mogło być! Ah, szkoda tylko, że Damian nie zdążył zabić Wilsona. Ten gość już od dawna działa mi na nerwy! I jeszcze zaczepia Terrę! Właśnie, fragment z Terrą i Victorem... Tak dawno ich nie było, a tu nagle proszę, najlepsi przyjaciele :D Super, po prostu świetnie :) Tytani wspierają Richarda, od razu przypomniały mi się czasy, kiedy zamiast tego głupiego Młodzi Tytani Akcja byli prawdziwi Tytani... Aż łezka się w oku kręci...
    A historycznej linii zabraknąć chyba nie mogło xD
    Czekam na nexta i weny życzę ;-)
    ***Niki***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)
      Też za nimi tęsknię! I nie tylko za Tytanami, bo Young Justice również mile wspominam. Miejmy nadzieję, że coś kiedyś ruszy podobnego w tym kierunku.

      Usuń
  2. Świetny rozdział. Ja na twoim miejscu nie przejmowałabym się ilością komentarzy, sama czytam mnóstwo blogów, a rzadko komentuję. Niestety w intrenecie mało jest tak dobrych historii z uniwersum DC. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo i kłaniam się nisko ;D
      Fakt, nie ma zbyt szerokiego wyboru w opowiadaniach na podstawie DC, a to zapewne dlatego, że w Polsce dostęp do komiksów jest strasznie ograniczony, nie mówiąc już o tym, że świeże numery są wydawane z okropnym opóźnieniem. Teraz co prawda wydają nowe filmy, nie tylko aktorskie, ale poziom jaki tam prezentują nieszczególnie się podoba. Postacie są bardzo spłycone, a twórcy chyba się boją podejmować "cięższych" historii, jakby to miało odstraszyć publikę. No ale takie czasy, zamiast zaprezentować porządną animację z dialogami i fabułą na wysokim poziomie, to dają nam typową sensacyjną bajeczkę z happy endem.

      Usuń
    2. Nie ma za co i polecam się na przyszłość. Co do filmów od DC masz racje. Co prawda według mnie seriale nie są, aż tak złe. Niestety duży błąd jaki popełniają, to zmiana fabuły, albo 'ugrzecznienie' postaci i wydarzeni. Przykładem może być Dethstroker w "Syn Batmana" z najemnika zrobili z niego obrażonego służącego Ligi Zabójców. Na całe szczęście trochę się opamiętali, i "Zabójczy żart" to cudo, brutalne i świetnie odwzorowana fabuła. A problem seriali animowanych to raczej nie jest wina DC, a CartoonNetwork, to już nie to samo. Ale co poradzimy? Ostatnio telewizja schodzi na psy np. te żałosne seriale 'paradokumentalne' (Ukryta prawda itp.) poprostu śmiechu warte.

      Usuń
    3. "Zabójczy żart" co prawda trzyma poziom, ale w moim osobistym odczuciu relacja Barbara-Bruce jest niepotrzebna.
      Tak, co do seriali to prawda. CN tworzy głównie dla dzieci około 10 roku życia, dlatego wszystko co tam puszczają ma chyba robić wodę z mózgu. Dokładnie tak jak te seriale paradokumentalne xD To już zajmuje połowę czasu telewizyjnego na większościach stacji.

      Usuń
    4. Nie jestem już anonimem, tylko twoją pełnoprawną czytelniczką. Jeej! xD
      Ja też wolę gdy Barbara utrzymuje z Batmanem służbowe relacje. Osobiście preferuje Barbs - Dick, albo Jason.
      Pamiętam jak, nocami oglądałam Chojraka, albo Ed, Edd i Eddi, (jakoś tak, się to pisało) a Atomówki nie kręciły tyłkami. Cudowne dzieciństwo i cudowne, lekko pokręcone bajki. Z tego co czytałam, ma się pojawić nowy serial animowany z Ligą Sprawiedliwych. Ciekawe czy to będzie kolejna lipa, czy może coś z tego wyjdzie.

      Usuń
  3. Rozdział wyszedł świetnie, a przecież ciągle nie możesz wprowadzać takich strasznie niezwykłych wydarzeń, bo wtedy wszystko wydawałoby się sztuczne. Świetnie opisałaś spotkanie Bruce i Damiana, ten jego zabójczy charakterek. Terra i Cyborg jako przyjaciele :3. Zastanawiam się, jak będzie wyglądało spotkanie Dicka i Megan. A co do animacji, to w zupełności się zgadzam. Niby czasem można obejrzeć Młodzi Tytani Akcja!, kiedy chcesz się trochę pośmiać, ale to nie to samo. A najgorsze jest to, że przedstawiają tam Dicka jako jakiegoś bezmózgiego kolesia o podwyższonej samoocenie. To boli ;-;. A Zabójczy Żart bardzo mi się podobał, gdyby nie jeden wątek. Barbara i Bruce. Niby nie przepadam za paringami Robin/Barbara ani Robin/Kori, ale niech się zastanowią nad tym, z kim kto ma być, a nie tak, że w jednej animacji są razem z Dickiem, a może w drugiej niech się prześpi z jego ojczymem :'(

    OdpowiedzUsuń